Opatruje mi rany. Pozwala zostać u siebie. Opiekuje się mną? To chyba najwspanialsza istota, którą kiedykolwiek spotkałam. Nie znam go dłużej niż dziesięć minut ale natychmiast żałuję, że go zaatakowałam. Nazywa siebie "Acceleratorem" ale wiem, że inaczej brzmi jego prawdziwe imię. Może kiedyś mi je zdradzi.
Dociera do mnie jego gorący oddech tuż za moim uchem. Moje ciało reaguje na niego dreszczem, który jest nieprzyjemny do granic możliwości, ale mimo tego nie sprawia mi bólu. Dopiero teraz zauważam, że do moich dłoni wcisną mi paczkę krakersów. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego oddał mi pożywienie, zwłaszcza, kiedy taka paczuszka może być teraz luksusem.
- Nie chcę...- mówię. Wyciągam dłoń by móc mu to oddać. Szybko ją cofam kiedy widzę wyraz jego twarzy.
Mierzę go dyskretnie wzrokiem i teraz dopiero do mnie dociera: On jest albinosem, tak jak ja. Chudy, tak jak ja, blady, tak jak ja, o siwych włosach, takich, jak moje... Jedynie jego oczy są bardziej krwiste, mniej łagodne, niż moje. Odruchowo dotykam jego policzka jedną ręką. Jestem prawie pewna, że wyglądam teraz jak małe, zagubione dziecko. Accelerator nawet nie drgnął. Obserwuje moją rękę bardzo pilnie, na jego twarzy pojawia się coś na wzór zaskoczenia i niesmaku razem wziętych. Moje serce zaczyna bić szybciej. Czy się boję?
Jestem przerażona...
Między nami panuje cisza, słychać tylko mój głośny oddech. Nie jestem pewna, czy on oddycha; w każdm razie robi to niemożliwie cicho. Cofam dłoń, patrzę na ziemię.
-Ja... ja nigdy nie widziałam kogoś takiego jak ja...- tłumaczę się.- Nazywają mnie Białą Różą... A-albo Nyxis.
Panikuję, kiedy Accelerator wciąż mi się przygląda. "Chcę uciec, chcę uciec, chcę uciec..."- powtarzam sobie w głowie. W rzeczywistości prawie paruję z przerażenia. I nagle widzę jego uśmiech. Przerażający, szeroki uśmiech, który mógłby zostać definicją uśmiechu "od ucha do ucha" i przeczący logice. Zastanawiam się, dlaczego jedyny albinos którego zobaczę będzie... taki. Kiwam głową. "On przecież mi pomaga. On mnie uratował. Jest dobry."
Otwieram paczkę krakersów i biorę jednego, po czym łamię go przez pół i podaję mojemu towazyszowi. Uśmiecham się- o dziwo jest to niewymuszony uśmiech, chociaż niewielki, wręcz niedostrzegalny. I chociaż dzielą mnie dwa uczucia: wdzięczności i przerażenia, zdobywam się na jedno pytanie:
- Czym jest ta obroża?
I czekam spokojnie na jego odpowiedź.
<Accelerator?>
piątek, 31 lipca 2015
Od Rin C.D Nyxis
Tego się nie spodziewał. Tajemniczy i przyciągający uwagę głos należał
do białowłosej dziewczyny. Była niezwykle blada, a w jej oczach
połyskiwało zmęczenie. Jej drobne ciało zdobiły liczne rany. Rin
odruchowo spojrzał na własne dłonie. Niecodziennie spotyka się osoby o
tak nieprzeciętnej urodzie. Coś na ten temat wiedział, w końcu sam był
Albinosem. I te jej oczy... Błyszczące czerwienią... Jakby widział
żeńską wersję siebie. Szkoda, że nieznajoma była tak nierozważna.
Zaatakowała desperacko, chaotycznie... Nie dość, że coś ją nieźle
poharatało, to jeszcze sama się krzywdzi. Bo przecież oczywisty był
fakt, że nie udałoby się jej zabić Rin'a takim atakiem. Ale i tak czy
siak chłopak musiał się bronić. Uderzył nieznajomą w tył głowy,
ogłuszając na jakiś czas. Jej ciało z głośnym stukotem upadło na twardą,
więzienną posadzkę. Ładnie zdobione sztylety przekoziołkowały kilka
metrów dalej od jej bezwładnego ciała. Cóż, to zdecydowanie musiało
boleć. Jej klatka piersiowa uniosła się z trudem. I tu pojawiło się
pytanie... Co z tym fantem zrobić? Accelerator nie był przyzwyczajony do
pomagania damom w potrzebie. Nie, on się do tego zdecydowanie nie
nadawał. Mógłby ją tam zostawić i z głowy, ale jakoś ta wizja nie za
bardzo go pociągała. Dawno nie widział kogokolwiek zdolnego do rozmowy, z
szansą przeżycia większą niż dzień. A ta bladolica dziewczyna na pewno
nie była zarażona... Dziwne, słaba, poraniona... I zaraza jeszcze jej
nie dorwała? Jedynym racjonalnym wyjaśnieniem był fakt, że musiała
posiadać Dar, który ją przed tym ochronił. Rin pokręcił głową z
niedowierzaniem.
- Co się z tobą na starość dzieje? Oj zmiękłeś, zmiękłeś... - mruknął pod nosem, przerzucając ciało nieznajomej przez ramiona.
Była jeszcze lżejsza, niż mu się wydawało. Rączki i nóżki jak patyczki, długie palce... I ta aksamitna w dotyku cera. Zaniósł ją do swojej celi i położył na jak zwykle niezaścielanej pryczy. Skrzywił się nieco, widząc, jak krew z na nowo otwartych ran kapie na jego pościel. Sam siebie zaskakiwał. Po co w ogóle jej pomagał? Przecież sam ledwo utrzymywał się przy życiu... A może będzie miał z tego jakieś korzyści? Pomyślał o zapiętej na szyi obroży, która blokowała jego Dar. Może... Może ją zdejmie? Natychmiast żachnął się w myślach. Po co robić sobie głupie nadzieje? Dziewczyna nie wyglądała na ufną i naiwną, tym bardziej skorą do świadomego uwolnienia jego zapieczętowanych w metalowym przedmiocie mocy. Westchnął z rezygnacją. Nie będzie się z nią cackał. Obudzi się i narka. Jakby nie miał dość problemów na głowie, to jeszcze zachciało mu się zgrywać bohatera niewiast. I tak jego determinacja znacznie zmalała w chwili, w której obca otworzyła oczy. Z
wyraźnym trudem uniosła powieki i posłała Rin'owi niepewne spojrzenie. Cho**ra.
- O, śpiąca królewna się obudziła - powiedział, przekręcając głowę w jej stronę i posyłając drwiący uśmiech.
Chyba wcale nie dodało jej to odwagi. Zamrugała nerwowo i spróbowała wstać. Bez skutecznie. Rany wznowiły krwawienie, a jej czerwone oczy zaszły mgłą. Tak, to musiało zaboleć... Psiakrew, jak tak dalej pójdzie, szybko się wykrwawi, myślał. I tu Accelerator znowu sam się zaskoczył. Podszedł do białowłosej i z kamiennym wyrazem twarzy zaczął opatrywać jej rany.
- Nie wierć się - syknął.
Świadomość chyba już całkowicie do niej wróciła, bo przyglądała mu się z wyraźnym zainteresowaniem.
- Kim jesteś? Dlaczego mi pomagasz? - zapytała osłabionym, ale nadal pięknym głosem.
Dobre pytanie... Ch**era wie, pomyślał. Przerwał na chwilę obecną czynność i podszedł do małego kredensu. Schował do niego słuchawki dźwiękoszczelne i pistolet, po czym dokładnie go zakluczył. Mimowolnie spojrzał na stolik w rogu pomieszczenia. Na paczuszkę krakersów. W sumie to i tak nie starczy mu nawet na dzień więc... czemu nie? Jak już ma przyjmować gości, to z pełną kulturą. Podał ją białowłosej. Pewnie była głodna... Schylił się nad jej uchem i z zagadkową miną szepnął:
- Accelerator. Miło mi Cię poznać...
<Nyxis?>
- Co się z tobą na starość dzieje? Oj zmiękłeś, zmiękłeś... - mruknął pod nosem, przerzucając ciało nieznajomej przez ramiona.
Była jeszcze lżejsza, niż mu się wydawało. Rączki i nóżki jak patyczki, długie palce... I ta aksamitna w dotyku cera. Zaniósł ją do swojej celi i położył na jak zwykle niezaścielanej pryczy. Skrzywił się nieco, widząc, jak krew z na nowo otwartych ran kapie na jego pościel. Sam siebie zaskakiwał. Po co w ogóle jej pomagał? Przecież sam ledwo utrzymywał się przy życiu... A może będzie miał z tego jakieś korzyści? Pomyślał o zapiętej na szyi obroży, która blokowała jego Dar. Może... Może ją zdejmie? Natychmiast żachnął się w myślach. Po co robić sobie głupie nadzieje? Dziewczyna nie wyglądała na ufną i naiwną, tym bardziej skorą do świadomego uwolnienia jego zapieczętowanych w metalowym przedmiocie mocy. Westchnął z rezygnacją. Nie będzie się z nią cackał. Obudzi się i narka. Jakby nie miał dość problemów na głowie, to jeszcze zachciało mu się zgrywać bohatera niewiast. I tak jego determinacja znacznie zmalała w chwili, w której obca otworzyła oczy. Z
wyraźnym trudem uniosła powieki i posłała Rin'owi niepewne spojrzenie. Cho**ra.
- O, śpiąca królewna się obudziła - powiedział, przekręcając głowę w jej stronę i posyłając drwiący uśmiech.
Chyba wcale nie dodało jej to odwagi. Zamrugała nerwowo i spróbowała wstać. Bez skutecznie. Rany wznowiły krwawienie, a jej czerwone oczy zaszły mgłą. Tak, to musiało zaboleć... Psiakrew, jak tak dalej pójdzie, szybko się wykrwawi, myślał. I tu Accelerator znowu sam się zaskoczył. Podszedł do białowłosej i z kamiennym wyrazem twarzy zaczął opatrywać jej rany.
- Nie wierć się - syknął.
Świadomość chyba już całkowicie do niej wróciła, bo przyglądała mu się z wyraźnym zainteresowaniem.
- Kim jesteś? Dlaczego mi pomagasz? - zapytała osłabionym, ale nadal pięknym głosem.
Dobre pytanie... Ch**era wie, pomyślał. Przerwał na chwilę obecną czynność i podszedł do małego kredensu. Schował do niego słuchawki dźwiękoszczelne i pistolet, po czym dokładnie go zakluczył. Mimowolnie spojrzał na stolik w rogu pomieszczenia. Na paczuszkę krakersów. W sumie to i tak nie starczy mu nawet na dzień więc... czemu nie? Jak już ma przyjmować gości, to z pełną kulturą. Podał ją białowłosej. Pewnie była głodna... Schylił się nad jej uchem i z zagadkową miną szepnął:
- Accelerator. Miło mi Cię poznać...
<Nyxis?>
czwartek, 30 lipca 2015
Od Taigi C.D Kiary
Słysząc kroki, uśmiechnęłam się sama do siebie, cisza, która była między
nami zaczynała mnie irytować. Do środka weszli wszyscy grupy, prawdę
mówiąc aż się zdziwiłam, że aż tak nagle wszyscy się tutaj znaleźli.
Rzadko było spotkać wszystkich jednym miejscu, od kiedy przybyło tyle
nowych osób. Każde spojrzenie znalazło się na białowłosej dziewczynie,
która stała i nie bardzo wiedziała jak się zachować. Westchnęłam i
poprawiłam włosy, które ponownie zaczęły opadać na twarz. Stanęłam obok
niej i podniosłam delikatnie kącik ust do pozostałych
- Kto to jest? – Zapytała, Sylv, zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. Nie zdziwiła mnie jej reakcja, prawdę mówiąc zadała pytanie, które nurtowało pozostałych. – Pozostałych czy Ty nie powinnaś odpoczywać? Nie wydaje mi się, aby wszystkie rany zdarzyły się zagoić – Spojrzała na mnie przenikliwym spojrzeniem, a ja jedynie zaśmiałam się nerwowo
- Wszystko jest okej, a ja nie lubię siedzieć w miejscu – machnęłam jedynie ręką i jak najszybciej zmieniłam temat – To jest Kiara, spotkałyśmy się jak byłam zwiedzać okolicę – Wyjaśniłam
- Jeszcze łazi sama – Burknęła – Sylvanas – Powiedziała do dziewczyny podając jej ręke, ta niepewnie odwzajemniła gest – To samo się tyczy Ciebie Gwen – Równie groźnie spojrzała na czarnowłosą i podeszła do niej, wyszły razem rozmawiając o czymś zawzięcie, oczywiście nikt nie warzył się im w tym przeszkadzać.
- Więc jak już się pewnie domyśliłaś, ta czarnowłosa z którą wyszła Sylvanas to Gwen – powiedziałam, po czym spojrzałam na resztę grupy. Dwóch członków również zaczęło się wycofywać, prawdę mówiąc nie znałam ich dobrze. Wiedziałam jedynie, że do nas dołączyli i to wszystko nie miałam z nimi bliższego kontaktu
- Ci co właśnie uciekają to Nicolas i Worick – wskazałam na drzwi, za którymi właśnie znikali – Nie znam ich za dobrze, więc nic Ci o nich nie powiem – wzruszyłam ramionami
- A te dwie dziewczyny to są przywódczynie? – zapytała, jednak nie zdążyłam odpowiedzieć, gdyż ktoś mi się wtrącił
- Oczywiście – Usłyszałam obok siebie głos Barto i automatycznie zrobiłam krok w tył – Jestem Barto, brat tej blondyny – Podał dziewczynie rękę, a ta się lekko uśmiechnęła odwzajemniając to – Słyszałem, że miałyście nieciekawe spotkanie, dobrze się czujesz? – zapytał patrząc na mnie, a ja jedynie machnęłam ręką
- Tak, tak – mruknęłam
- Później Cię zbadam – odezwała się niepewnie Hana
- Przesadzacie – westchnęłam – Z króliczymi włosami i fioletowymi włosami to Hana, nasza lekarka, zna się na rzeczy – uśmiechnęłam się lekko
- Rozumiem – dziewczyna skinęła głową
- Nie wiem jak wy, ale ja umieram z głodu – Odezwała się Aszer podchodząc do szafki
- W końcu nie jadłaś obiadu – Wtrąciła Hana. Różowowłosa dziewczyna usiadła na krześle i zajęła się konsumpcją konserwy
- Ta co zajada na krześle to Aszer – Wyjaśniłam dziewczynie – W sumie to też dołączyła niedawno, a jak widzisz jakoś udało jej się udomowić, jeśli można tak powiedzieć – zaśmiałam się cicho
- Jesteście tutaj wszyscy? Jak śpicie? Macie wystarczająco dużo jedzenia? Broni? – Zaczęła wypytywać, wszyscy spojrzeli na nią i jedynie białowłosy chłopak, a raczej zboczony psychiczny kosmita zaczął się śmiać. Za co oberwał ode mnie w ramię, jednak to i tak nie pomogło
- Zadajesz dużo pytań – Zauważyła Aszer
- Każdy na początku je miał – Westchnęłam – Jesteśmy tutaj wszyscy, są tak zwane warty, więc nic Ci się nie stanie, bo zawsze są osoby, które wszystkiego pilnują. Jedzenia mamy wystarczająco tak samo jak broni czy też amunicji. – Wyjaśniłam wszystko chciałam już odejść, kiedy poczułam czyjąś rękę na swojej głowię
- Siostrzyczko miałam odpoczywać – Usłyszałam głos Nagito, kolejna osoba, która mi to mówi, czy oni czasem nie przesadzają?
- Mówiłam już, że nic mi nie jest – jęknęłam – Kiara to jest Nagito, w sumie to ostatni członek naszej grupy – Przedstawiłam ich sobię
- Nie mówiłaś, że masz brata – Usłyszałam głos Barto i poczułam jego spojrzenie na sobie
- Znalazłam go i przygarnęłam – Przewróciłam oczami – Czasami rodzinę można wybrać – burknęłam – Chyba wszystko już wiesz, co nie? – Spojrzałam na dziewczynę
- Chyba tak – Odpowiedziała przyglądając się wszystkim w pomieszczeniu
- Nie martw się przywykniesz – Zaśmiałam się widząc jej zmieszanie – Jakbyś miała jakieś pytania to pytaj każdego, chyba każdy udzieli Ci odpowiedzi – Mruknęłam
(Kiara? I reszta grupy?)
- Kto to jest? – Zapytała, Sylv, zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. Nie zdziwiła mnie jej reakcja, prawdę mówiąc zadała pytanie, które nurtowało pozostałych. – Pozostałych czy Ty nie powinnaś odpoczywać? Nie wydaje mi się, aby wszystkie rany zdarzyły się zagoić – Spojrzała na mnie przenikliwym spojrzeniem, a ja jedynie zaśmiałam się nerwowo
- Wszystko jest okej, a ja nie lubię siedzieć w miejscu – machnęłam jedynie ręką i jak najszybciej zmieniłam temat – To jest Kiara, spotkałyśmy się jak byłam zwiedzać okolicę – Wyjaśniłam
- Jeszcze łazi sama – Burknęła – Sylvanas – Powiedziała do dziewczyny podając jej ręke, ta niepewnie odwzajemniła gest – To samo się tyczy Ciebie Gwen – Równie groźnie spojrzała na czarnowłosą i podeszła do niej, wyszły razem rozmawiając o czymś zawzięcie, oczywiście nikt nie warzył się im w tym przeszkadzać.
- Więc jak już się pewnie domyśliłaś, ta czarnowłosa z którą wyszła Sylvanas to Gwen – powiedziałam, po czym spojrzałam na resztę grupy. Dwóch członków również zaczęło się wycofywać, prawdę mówiąc nie znałam ich dobrze. Wiedziałam jedynie, że do nas dołączyli i to wszystko nie miałam z nimi bliższego kontaktu
- Ci co właśnie uciekają to Nicolas i Worick – wskazałam na drzwi, za którymi właśnie znikali – Nie znam ich za dobrze, więc nic Ci o nich nie powiem – wzruszyłam ramionami
- A te dwie dziewczyny to są przywódczynie? – zapytała, jednak nie zdążyłam odpowiedzieć, gdyż ktoś mi się wtrącił
- Oczywiście – Usłyszałam obok siebie głos Barto i automatycznie zrobiłam krok w tył – Jestem Barto, brat tej blondyny – Podał dziewczynie rękę, a ta się lekko uśmiechnęła odwzajemniając to – Słyszałem, że miałyście nieciekawe spotkanie, dobrze się czujesz? – zapytał patrząc na mnie, a ja jedynie machnęłam ręką
- Tak, tak – mruknęłam
- Później Cię zbadam – odezwała się niepewnie Hana
- Przesadzacie – westchnęłam – Z króliczymi włosami i fioletowymi włosami to Hana, nasza lekarka, zna się na rzeczy – uśmiechnęłam się lekko
- Rozumiem – dziewczyna skinęła głową
- Nie wiem jak wy, ale ja umieram z głodu – Odezwała się Aszer podchodząc do szafki
- W końcu nie jadłaś obiadu – Wtrąciła Hana. Różowowłosa dziewczyna usiadła na krześle i zajęła się konsumpcją konserwy
- Ta co zajada na krześle to Aszer – Wyjaśniłam dziewczynie – W sumie to też dołączyła niedawno, a jak widzisz jakoś udało jej się udomowić, jeśli można tak powiedzieć – zaśmiałam się cicho
- Jesteście tutaj wszyscy? Jak śpicie? Macie wystarczająco dużo jedzenia? Broni? – Zaczęła wypytywać, wszyscy spojrzeli na nią i jedynie białowłosy chłopak, a raczej zboczony psychiczny kosmita zaczął się śmiać. Za co oberwał ode mnie w ramię, jednak to i tak nie pomogło
- Zadajesz dużo pytań – Zauważyła Aszer
- Każdy na początku je miał – Westchnęłam – Jesteśmy tutaj wszyscy, są tak zwane warty, więc nic Ci się nie stanie, bo zawsze są osoby, które wszystkiego pilnują. Jedzenia mamy wystarczająco tak samo jak broni czy też amunicji. – Wyjaśniłam wszystko chciałam już odejść, kiedy poczułam czyjąś rękę na swojej głowię
- Siostrzyczko miałam odpoczywać – Usłyszałam głos Nagito, kolejna osoba, która mi to mówi, czy oni czasem nie przesadzają?
- Mówiłam już, że nic mi nie jest – jęknęłam – Kiara to jest Nagito, w sumie to ostatni członek naszej grupy – Przedstawiłam ich sobię
- Nie mówiłaś, że masz brata – Usłyszałam głos Barto i poczułam jego spojrzenie na sobie
- Znalazłam go i przygarnęłam – Przewróciłam oczami – Czasami rodzinę można wybrać – burknęłam – Chyba wszystko już wiesz, co nie? – Spojrzałam na dziewczynę
- Chyba tak – Odpowiedziała przyglądając się wszystkim w pomieszczeniu
- Nie martw się przywykniesz – Zaśmiałam się widząc jej zmieszanie – Jakbyś miała jakieś pytania to pytaj każdego, chyba każdy udzieli Ci odpowiedzi – Mruknęłam
(Kiara? I reszta grupy?)
Od Sylvanas C.D Rade
Podniosłam lekko kąciki ust, spodobała mi się ta mała.
- Wyglądasz na rozsądną osobę... - Powiedziałam, a dziewczyna mi przerwała malując pismo w powietrzu
- Bywa inaczej... - Tym razem ja jej przerwałam by zobaczyła, ze to nie uprzejme
- Na przykład kradzież naszych zapasów - Powiedziałam z uśmiechem na twarz - Tak na prawdę, nie trzeba tutaj pracować, by dostawać jedzenie, dostaniesz swój przydział bez względu na wszystko, także nic Ci nie zrobimy potrzebujemy ludzi, w dodatku... Zafascynowałaś mnie - Powiedziałam Miło - Masz talent, prześlizgnęłaś się niewidoczna, jedynym twoim nieszczęściem było że wzięłaś plecak Nicolasa - Widziałam już wyświetlajacy się jakiś napis ale kontynuowałam - Z powodu, że próbowałaś nam to ukraść nie możemy Cie puścić tym samym dając Ci większą szansę na przerwanie, jak sama zauważyłam, by zmusić się do wkradnięcia do zapasów tak licznej grupy musiał cię przygwoździć niezły głód, czyli nie miałaś nic przy sobie - Wyjęłam za pleców butelkę wody i drożdżówkę, nawet taka mała słodycz była tutaj rzadkością - Nie masz co się martwić, nikt cię tutaj nie skrzywdzi ludzie są przyjaźni, jak będziesz próbowała uciec... - Uśmiechnęłam się - Nikt Cie nie będzie zatrzymywać - Dziewczyna się zdziwiła - Jednakże kolejna próba kradzieży Ci nie wyjdzie, niestety wiedzieliśmy o twojej obecności od samego początku - Mój uśmiech sie poszerzył - Daleko Ci do poziomu przebywających tutaj ludzi, dlatego chcę Cię trenować... osobiście, potrzebujemy silnych ludzi, ale jak już mówiłam to zależy tylko od Ciebie - Mój wyraz twarzy powrócił do tego surowego - I Pamiętaj moje strzały... Nigdy nie chybiają - Przypomniał mi się test na Nicolasie, całkiem dobrze sobie z tym poradził, ale nie wyczytał toru lotu mojej strzały, na razie daje się ponieść emocjom, co prawda drastyczne sposoby, ale tylko tak można stwierdzić co muszą trenować by stać się silniejsi - Teraz odpocznij, porozmawiamy jutro - Obok jej głowy w powietrzu pojawił się kolejny napis jednak nie przeczytałam go i wyszłam.
Grupa jest coraz liczniejsza, lecz dostrzegam wiele wad w jej budowie, a także zalet. Konflikt między nowymi, tak nie trudno to zauważyć czy tym bardziej usłyszeć. Taiga dużo spędza czasu z tajemniczym Nagito, uleczył mnie ale jedno jest pewne nie ma dobrych zamiarów, jednakże posłucha się zawsze "siostrzyczki", dzięki czemu mamy silnego sprzymierzeńca. Właśnie... Taiga i Gwen nie pojawiły się od dłuższego czasu, dręczyło mnie to... Wyszłam do głównego pomieszczenia, przy ognisku byli wszyscy.
- Słuchajcie - Stałam prosto patrząc na wszystkich - Jak zauważyliście między nami nie ma Gwen i Taigi - Zobaczyłam jak różowo-włosy mężczyzna wstał - Nagito usiądź - Rozkazałam, ale nie posłuchał i zaczął iść w stronę wyjścia - Jeśli chcesz pomóc siostrze usiądź - Warknęłam, a on się na mnie spojrzał, widać, że nie odzywa się bez potrzeby - Jesteś dobrym tropicielem, pójdziesz, ale nie sam - Wskazałam wzrokiem na Nicolasa, który zrozumiał i wstał z miejsca, gdy przechodził obok mnie - Lepiej nie wchodź w drogę Nagito... Dobra! następna grupa! Bartolomeo, tropiciel! Hana, uzdrawiacz! Worick... - W tedy zauważyłam lekki uśmiech do odwróconego do niego tyłem Nicolasa - Ty zajmiesz się pupilkiem swojego przyjaciela - Ja natomiast postanowiłam zostać, wszyscy się rozeszli - Ale Worick... Zostajesz ze mną, nie chce by dziewczyna doczekała się potomstwa - Powiedziałam siadając w kącie, w celach była także Aszer i nowa przyrowadzona przez Taigę, martwię się o moje przyjaciółki, ale musze pilnować obozu, zacisnęłam pięści. Jeśli coś im się stało, bo osobiście pozarzynam kogoś lub coś. Siedziałam tak nawet nie wiem jaką ilość czasu, miałam wrażenie, że mijały wieki, a w mojej głowie rodziły się najgorsze scenariusze. Poczułam ból brzucha i ewidentnie to nie był głód. Mój niepokój wzrastał za każdą sekundą, nie mogłam się skupić, nawet nie wiedziałam co robi siedzący ze mną mężczyzna. Nagle usłyszałam kroki, z napięciem patrzyłam na kraty służące za drzwi, pojawił się w nich Nicolas. Przez chwilę głos ugrzazł mi w gardle, ale spojrzałam się na niego pytająco.
- Nagito, szuka dalej - Powiedział z westchnieniem
Cóż nie dziwie mu się, pewnie dla niego Taiga jest tak samo cenna jak dla mnie Gwen. Boże... przecież ta dziewczyna jest dla mnie wszystkim, jest niczym rodzina, razem możemy nawet góry przenosić, przecież to jej pomysł by założyć obóz i ratować ludzi, ale zawsze uważała, że nie byłaby dobra w roli przywódcy, a jakbym popełniła błąd to zawsze stanęłaby po mojej stronie i wyciągnęła z tego te dobre rzeczy, nawet jak to jest niemożliwe. Przecież ona była cały czas przy mnie gdy niedawno zachorowałam, tak samo Taiga. Poczułam jak paznokcie wbijają mi się w skórę, ale szybko opanowałam emocje. Nie... muszę być dla nich silna. Po jakimś czasie wszyscy zaczęli wracać, nawet mój brat się martwił o szkarłatnowłosą lecz nie dawał tego po sobie poznać. Hana od razu ruszyła w stronę zapasów by po poszukiwaniach zrobić coś do jedzenia. Gdy wszyscy się zebrali... prócz Nagito.
- Co sprawdziliście? - Spytałam
- Cały sektora A czysty - Stwierdził Barto, a ja pokiwałam głową - Nie było nawet żadnych oznak Walki, prócz szwendaczy, przynajmniej jedno jest pewne, że nie zostały przez nic pożarte - Usłyszałem u niego lekki odgłos ulgi
- Pozostają nam ludzie - Mruknęłam przykładając w zamyśleniu dłoń do podbródka - Ktoś widział, czy też słyszał jakąś grupę ludzką? - Spytałam, a oni tylko pokiwali przecząco głowami szlak w tedy poczułam się na prawdę bezsilna - Dobrze, jutro zaczniemy od nowa, teraz wypocznijcie - Powiedziałam
- Możemy też przeszukać zakażone tereny - Dodał Nicolas
- Nie pozwolę nikomu zginąć - Warknęłam - Znalazłam tam was, ale nawet nie wiesz co kryje się w ich ciemnościach, to cud, że jeszcze żyjemy - Spojrzałam mu w oczy i się oddaliłam w stronę cel, przeszłam wzdłuż nich patrząc do każdej celi i zatrzymałam się przy Rade i powiedziałam, nawet ich nie otwierając - Dawałam Ci jedzenie, ale Hana niedługo coś przygotuje, to coś innego niż zupy w puszkach, masz ochotę? - Zapytałam nie zdając sobie nawet sprawy jak dawno to było
< Rade? >
- Wyglądasz na rozsądną osobę... - Powiedziałam, a dziewczyna mi przerwała malując pismo w powietrzu
- Bywa inaczej... - Tym razem ja jej przerwałam by zobaczyła, ze to nie uprzejme
- Na przykład kradzież naszych zapasów - Powiedziałam z uśmiechem na twarz - Tak na prawdę, nie trzeba tutaj pracować, by dostawać jedzenie, dostaniesz swój przydział bez względu na wszystko, także nic Ci nie zrobimy potrzebujemy ludzi, w dodatku... Zafascynowałaś mnie - Powiedziałam Miło - Masz talent, prześlizgnęłaś się niewidoczna, jedynym twoim nieszczęściem było że wzięłaś plecak Nicolasa - Widziałam już wyświetlajacy się jakiś napis ale kontynuowałam - Z powodu, że próbowałaś nam to ukraść nie możemy Cie puścić tym samym dając Ci większą szansę na przerwanie, jak sama zauważyłam, by zmusić się do wkradnięcia do zapasów tak licznej grupy musiał cię przygwoździć niezły głód, czyli nie miałaś nic przy sobie - Wyjęłam za pleców butelkę wody i drożdżówkę, nawet taka mała słodycz była tutaj rzadkością - Nie masz co się martwić, nikt cię tutaj nie skrzywdzi ludzie są przyjaźni, jak będziesz próbowała uciec... - Uśmiechnęłam się - Nikt Cie nie będzie zatrzymywać - Dziewczyna się zdziwiła - Jednakże kolejna próba kradzieży Ci nie wyjdzie, niestety wiedzieliśmy o twojej obecności od samego początku - Mój uśmiech sie poszerzył - Daleko Ci do poziomu przebywających tutaj ludzi, dlatego chcę Cię trenować... osobiście, potrzebujemy silnych ludzi, ale jak już mówiłam to zależy tylko od Ciebie - Mój wyraz twarzy powrócił do tego surowego - I Pamiętaj moje strzały... Nigdy nie chybiają - Przypomniał mi się test na Nicolasie, całkiem dobrze sobie z tym poradził, ale nie wyczytał toru lotu mojej strzały, na razie daje się ponieść emocjom, co prawda drastyczne sposoby, ale tylko tak można stwierdzić co muszą trenować by stać się silniejsi - Teraz odpocznij, porozmawiamy jutro - Obok jej głowy w powietrzu pojawił się kolejny napis jednak nie przeczytałam go i wyszłam.
Grupa jest coraz liczniejsza, lecz dostrzegam wiele wad w jej budowie, a także zalet. Konflikt między nowymi, tak nie trudno to zauważyć czy tym bardziej usłyszeć. Taiga dużo spędza czasu z tajemniczym Nagito, uleczył mnie ale jedno jest pewne nie ma dobrych zamiarów, jednakże posłucha się zawsze "siostrzyczki", dzięki czemu mamy silnego sprzymierzeńca. Właśnie... Taiga i Gwen nie pojawiły się od dłuższego czasu, dręczyło mnie to... Wyszłam do głównego pomieszczenia, przy ognisku byli wszyscy.
- Słuchajcie - Stałam prosto patrząc na wszystkich - Jak zauważyliście między nami nie ma Gwen i Taigi - Zobaczyłam jak różowo-włosy mężczyzna wstał - Nagito usiądź - Rozkazałam, ale nie posłuchał i zaczął iść w stronę wyjścia - Jeśli chcesz pomóc siostrze usiądź - Warknęłam, a on się na mnie spojrzał, widać, że nie odzywa się bez potrzeby - Jesteś dobrym tropicielem, pójdziesz, ale nie sam - Wskazałam wzrokiem na Nicolasa, który zrozumiał i wstał z miejsca, gdy przechodził obok mnie - Lepiej nie wchodź w drogę Nagito... Dobra! następna grupa! Bartolomeo, tropiciel! Hana, uzdrawiacz! Worick... - W tedy zauważyłam lekki uśmiech do odwróconego do niego tyłem Nicolasa - Ty zajmiesz się pupilkiem swojego przyjaciela - Ja natomiast postanowiłam zostać, wszyscy się rozeszli - Ale Worick... Zostajesz ze mną, nie chce by dziewczyna doczekała się potomstwa - Powiedziałam siadając w kącie, w celach była także Aszer i nowa przyrowadzona przez Taigę, martwię się o moje przyjaciółki, ale musze pilnować obozu, zacisnęłam pięści. Jeśli coś im się stało, bo osobiście pozarzynam kogoś lub coś. Siedziałam tak nawet nie wiem jaką ilość czasu, miałam wrażenie, że mijały wieki, a w mojej głowie rodziły się najgorsze scenariusze. Poczułam ból brzucha i ewidentnie to nie był głód. Mój niepokój wzrastał za każdą sekundą, nie mogłam się skupić, nawet nie wiedziałam co robi siedzący ze mną mężczyzna. Nagle usłyszałam kroki, z napięciem patrzyłam na kraty służące za drzwi, pojawił się w nich Nicolas. Przez chwilę głos ugrzazł mi w gardle, ale spojrzałam się na niego pytająco.
- Nagito, szuka dalej - Powiedział z westchnieniem
Cóż nie dziwie mu się, pewnie dla niego Taiga jest tak samo cenna jak dla mnie Gwen. Boże... przecież ta dziewczyna jest dla mnie wszystkim, jest niczym rodzina, razem możemy nawet góry przenosić, przecież to jej pomysł by założyć obóz i ratować ludzi, ale zawsze uważała, że nie byłaby dobra w roli przywódcy, a jakbym popełniła błąd to zawsze stanęłaby po mojej stronie i wyciągnęła z tego te dobre rzeczy, nawet jak to jest niemożliwe. Przecież ona była cały czas przy mnie gdy niedawno zachorowałam, tak samo Taiga. Poczułam jak paznokcie wbijają mi się w skórę, ale szybko opanowałam emocje. Nie... muszę być dla nich silna. Po jakimś czasie wszyscy zaczęli wracać, nawet mój brat się martwił o szkarłatnowłosą lecz nie dawał tego po sobie poznać. Hana od razu ruszyła w stronę zapasów by po poszukiwaniach zrobić coś do jedzenia. Gdy wszyscy się zebrali... prócz Nagito.
- Co sprawdziliście? - Spytałam
- Cały sektora A czysty - Stwierdził Barto, a ja pokiwałam głową - Nie było nawet żadnych oznak Walki, prócz szwendaczy, przynajmniej jedno jest pewne, że nie zostały przez nic pożarte - Usłyszałem u niego lekki odgłos ulgi
- Pozostają nam ludzie - Mruknęłam przykładając w zamyśleniu dłoń do podbródka - Ktoś widział, czy też słyszał jakąś grupę ludzką? - Spytałam, a oni tylko pokiwali przecząco głowami szlak w tedy poczułam się na prawdę bezsilna - Dobrze, jutro zaczniemy od nowa, teraz wypocznijcie - Powiedziałam
- Możemy też przeszukać zakażone tereny - Dodał Nicolas
- Nie pozwolę nikomu zginąć - Warknęłam - Znalazłam tam was, ale nawet nie wiesz co kryje się w ich ciemnościach, to cud, że jeszcze żyjemy - Spojrzałam mu w oczy i się oddaliłam w stronę cel, przeszłam wzdłuż nich patrząc do każdej celi i zatrzymałam się przy Rade i powiedziałam, nawet ich nie otwierając - Dawałam Ci jedzenie, ale Hana niedługo coś przygotuje, to coś innego niż zupy w puszkach, masz ochotę? - Zapytałam nie zdając sobie nawet sprawy jak dawno to było
< Rade? >
Od Annabell C.D Vincent'a
Rose
Obudziły mnie jakieś szmery ,przestraszona wstałam szybko i rozejrzawszy się po ciemnym pomieszczeniu ,westchnęłam z ulgą ,już myślałam ,że jakiś umarlak tu jest .Hałasy dochodziły zewnątrz ,zaniepokojona ruszyłam w tamtym kierunku . Kilka metrów od naszej kryjówki szło parę szwędaczy . Wściekła machnęłam biczem ,wprawiając powietrze w ruch ,które to przecięło zombii na pół . Zaczęłam szukać chłopaka ,ale nie było go w okolicy .Jak on śmiał zostawiać ją samą ,mówił ,że stanie na czatach . Miałam szczęście ,że nic się nie stało Belli ,ruszyłam do naszej kryjówki rozejrzałam się czy wszystko jest . Nie zabrał swoich rzeczy ,najprawdopodobniej jeszcze tu wróci ,a wtedy własnoręcznie go ukatrupię. Usiadłam pod ścianą ,czekałam tak jakiś czas ,gdy usłyszałam czyjeś kroki ,wyjęłam swoje bicze i przygotowałam się . Do pomieszczenia zajrzał niebiesko włosy chłopak i uśmiechnięty oznajmił:
Nie było mnie trochę czasu... Ale znalazłem innych –Spojrzałam na niego gniewnie i powiedziałam oschle :
-Ciesz się ,że jestem przy Annabell inaczej najprawdopodobniej byłaby już jednym z żywych trupów- Chłopak wyglądał na zdziwionego moim zachowaniem .Wstałam, podeszłam do niego i powiedziałam patrząc mu w oczy :
- Nie miło mi cię poznać ,jestem Rose –Po czym nachyliłam się w jego stronę i wyszeptałam do ucha:
-Jeśli zrobisz coś Annabell ,nie będę się powstrzymywać i cię ...Zabije- Nie czekając na jego reakcje ruszyłam przed siebie i oznajmiłam chłodno :
-Dalej. Idziesz czy nie- Szliśmy w milczeniu przez dłuższy czas .Widziałam ,że chłopak nad czymś myśli .Co jakiś czas spotykaliśmy umarlaków nie miałam na razie chęci na zabawę z nimi dlatego wygłuszyłam dźwięki moich pistoletów i strzelałam w ich głowy .Gdy dotarliśmy na miejsce wypuściłam powoli powietrze z płuc .Znów pochłaniała mnie dobrze mi znana ciemność ,teraz Bella przejmie kontrole ,ciekawa jestem jak sytuacja się potoczy ,pod moją nieobecność.
Annabell
Znajdowałam się przed jakimiś drzwiami zdezorientowana popatrzyłam na Vincent’a i zapytałam cicho:
-Co my tu robimy?- Po krótkiej chwili usłyszałam spokojną odpowiedź:
-Znalazłem grupkę osób –Nie potrzebowałam więcej wyjaśnień ,weszłam do pomieszczenia z uśmiechem na twarzy . Vincent przedstawił mi wszystkich .po czym sam wyszedł z czarnowłosym chłopakiem . Usiadłam pod ścianą ,nie spodziewałam się tego po sobie ale poczułam się trochę skrępowana w ogóle nie znałam tych ludzi i nie wiedziałam co powiedzieć .Zamknęłam oczy po czym zapytałam ,,Rose”:
-Co mam teraz robić –Moja towarzyszka zaśmiała się i oznajmiła:
-Normalnie to gadasz wszystko co wiesz ,a teraz wstydzisz się odezwać .Wiesz ,że nie jestem dobra w kontaktach międzyludzkich ,więc ci nie doradzę w tej sprawie- Nadzieja znów wyszła z moich włosów ,zachichotałam to chyba jest jej ulubione miejsce .Wzięłam ją w dłonie i zaczęłam głaskać go jej główce. Po jakimś czasie wrócił Vincent ,ale bez Dayki’ego .Ciekawe gdzie się podział. Przyglądałam się moim nowym towarzyszą ,każdy był zajęty własnymi sprawami .Nie chcąc im przerywać zaczęłam bawić się ze swoją łasiczką ,chociaż teoretycznie Nadzieja była gronostajem ,ale to tylko nic nie znaczący fakt . Zastanawiałam się jak to będzie ,żyć w grupie dotychczas byłam sama ,nie wiem jak się przy nich zachowywać.
Obudziły mnie jakieś szmery ,przestraszona wstałam szybko i rozejrzawszy się po ciemnym pomieszczeniu ,westchnęłam z ulgą ,już myślałam ,że jakiś umarlak tu jest .Hałasy dochodziły zewnątrz ,zaniepokojona ruszyłam w tamtym kierunku . Kilka metrów od naszej kryjówki szło parę szwędaczy . Wściekła machnęłam biczem ,wprawiając powietrze w ruch ,które to przecięło zombii na pół . Zaczęłam szukać chłopaka ,ale nie było go w okolicy .Jak on śmiał zostawiać ją samą ,mówił ,że stanie na czatach . Miałam szczęście ,że nic się nie stało Belli ,ruszyłam do naszej kryjówki rozejrzałam się czy wszystko jest . Nie zabrał swoich rzeczy ,najprawdopodobniej jeszcze tu wróci ,a wtedy własnoręcznie go ukatrupię. Usiadłam pod ścianą ,czekałam tak jakiś czas ,gdy usłyszałam czyjeś kroki ,wyjęłam swoje bicze i przygotowałam się . Do pomieszczenia zajrzał niebiesko włosy chłopak i uśmiechnięty oznajmił:
Nie było mnie trochę czasu... Ale znalazłem innych –Spojrzałam na niego gniewnie i powiedziałam oschle :
-Ciesz się ,że jestem przy Annabell inaczej najprawdopodobniej byłaby już jednym z żywych trupów- Chłopak wyglądał na zdziwionego moim zachowaniem .Wstałam, podeszłam do niego i powiedziałam patrząc mu w oczy :
- Nie miło mi cię poznać ,jestem Rose –Po czym nachyliłam się w jego stronę i wyszeptałam do ucha:
-Jeśli zrobisz coś Annabell ,nie będę się powstrzymywać i cię ...Zabije- Nie czekając na jego reakcje ruszyłam przed siebie i oznajmiłam chłodno :
-Dalej. Idziesz czy nie- Szliśmy w milczeniu przez dłuższy czas .Widziałam ,że chłopak nad czymś myśli .Co jakiś czas spotykaliśmy umarlaków nie miałam na razie chęci na zabawę z nimi dlatego wygłuszyłam dźwięki moich pistoletów i strzelałam w ich głowy .Gdy dotarliśmy na miejsce wypuściłam powoli powietrze z płuc .Znów pochłaniała mnie dobrze mi znana ciemność ,teraz Bella przejmie kontrole ,ciekawa jestem jak sytuacja się potoczy ,pod moją nieobecność.
Annabell
Znajdowałam się przed jakimiś drzwiami zdezorientowana popatrzyłam na Vincent’a i zapytałam cicho:
-Co my tu robimy?- Po krótkiej chwili usłyszałam spokojną odpowiedź:
-Znalazłem grupkę osób –Nie potrzebowałam więcej wyjaśnień ,weszłam do pomieszczenia z uśmiechem na twarzy . Vincent przedstawił mi wszystkich .po czym sam wyszedł z czarnowłosym chłopakiem . Usiadłam pod ścianą ,nie spodziewałam się tego po sobie ale poczułam się trochę skrępowana w ogóle nie znałam tych ludzi i nie wiedziałam co powiedzieć .Zamknęłam oczy po czym zapytałam ,,Rose”:
-Co mam teraz robić –Moja towarzyszka zaśmiała się i oznajmiła:
-Normalnie to gadasz wszystko co wiesz ,a teraz wstydzisz się odezwać .Wiesz ,że nie jestem dobra w kontaktach międzyludzkich ,więc ci nie doradzę w tej sprawie- Nadzieja znów wyszła z moich włosów ,zachichotałam to chyba jest jej ulubione miejsce .Wzięłam ją w dłonie i zaczęłam głaskać go jej główce. Po jakimś czasie wrócił Vincent ,ale bez Dayki’ego .Ciekawe gdzie się podział. Przyglądałam się moim nowym towarzyszą ,każdy był zajęty własnymi sprawami .Nie chcąc im przerywać zaczęłam bawić się ze swoją łasiczką ,chociaż teoretycznie Nadzieja była gronostajem ,ale to tylko nic nie znaczący fakt . Zastanawiałam się jak to będzie ,żyć w grupie dotychczas byłam sama ,nie wiem jak się przy nich zachowywać.
Od Dayki C.D Carl'a
Nie cieszyło mnie to że Shura mogła słyszeć to co powiedziałem Carl'owi.
Lecz chyba jej to nie przeszkadzało. Ale chciałem jej powiedzieć żeby
uważała na Vincent'a. Tylko od czego zacząć by zrozumiała moją niechęć
do tej osoby...
- Mogłabyś uważać na Vincent'a? - spytałem i popatrzyłem ponownie w jej oczy.
-Wydaje się być miły... - Nie dokończyła.
- Miły!? - patrzyłem na nią z lekkim zdenerwowaniem - Może i uśmiecha się do wszystkich i im pomaga, lubi to . Ale jest coś co lubi bardziej! Męczyć tych innych. - Dodałem już spokojniej. Popatrzyłem przed siebie a widząc idące zombie szybko się ich pozbyłem. Popatrzyłem jeszcze raz w twarz dziewczyny. - To nie jest miły człowiek... - dodałem po dłuższej chwili ciszy. Zaczęliśmy wracać już w milczeniu. Nie chciałem mówić o tym co jest z nim związane. Jeżeli powiem tylko jej prawdopodobnie będę musiał powtórzyć Carl'owi. Czyli znowu mówić to czego nie chcę. Gdy byliśmy już na miejscu. Popatrzyłem na Vincent'a. Groził mi? Niech się nie martwi. Nie mam już 10 lat. Gdy wyszedł popatrzyłem na Carl'a.
- o osobie, która właśnie wyszła... - mruknąłem pod nosem i usiadłem na swoim poprzednim miejscu. Przez pewien czas trwała cisza, postanowiłem to przerwać.
-Carl... o jaką grę Ci konkretnie chodziło? - spytałem patrząc na twarz chłopaka. Ca raz bardziej pasowała mi gra pozorów. To mogło być to. Za nim mi odpowiedział Do pomieszczenia wszedł Vincent z jakąś dziewczyną.
-To Annabell. - oznajmił uśmiechnięty. Przedstawił nas i podszedł do mnie.
-Choć na chwile... - powiedział już bez śmiechu na twarzy. Wstałem i wyszedłem. Za raz za mną szło niebieskie czupiradło. Odwróciłem się w jego stronę.
-Szkoda że prędzej ich nie zabiłem, ty też byś już do nich należał - zaśmiałem się
- Nie pozwalaj sobie! - warknął i przygwoździł mnie do ściany.Poczułem na twarzy kilka mocnych uderzeń - Nikt nie dał ci zgody na odzywanie się. - dodał i zrobił kilka kroków w tył jednocześnie puszczając mnie. Chwilę później poczułem silne kopnięcie w płuca. Upadłem na ziemię. Pochylił się nade mną.
- może masz ochotę na więcej? - usłyszałem jego głos. Moje palce szybko wbiły mu się do nosa, zaskoczony moim ruchem zrobił kilka kroków do tyłu a ja miałem czas by wstać. Szybko podbiegłem do chłopaka i przygniotłem jego twarz do ziemi, Jednocześnie wycierając swoje palce w jego włosy.
- Jakoś nie mam ochoty... ale może ty masz? - spytałem a na mojej twarzy gościł już szeroki uśmiech. Poczułem jego dłoń na mojej szyi i zaciskający się, na niej uścisk. Szybko go pościłem. Popatrzył na mnie i wstał.
- Nie pozwalaj sobie - warknął. - Masz tu siedzieć, inaczej będzie nie ciekawie - zaśmiał się i wrócił do reszty towarzysz. Wolałem go posłuchać i tu zostać usiadłem nie daleko drzwi. Muszę szybko coś wymyślić...
Shura? Annabell? Vincent? Carl?
- Mogłabyś uważać na Vincent'a? - spytałem i popatrzyłem ponownie w jej oczy.
-Wydaje się być miły... - Nie dokończyła.
- Miły!? - patrzyłem na nią z lekkim zdenerwowaniem - Może i uśmiecha się do wszystkich i im pomaga, lubi to . Ale jest coś co lubi bardziej! Męczyć tych innych. - Dodałem już spokojniej. Popatrzyłem przed siebie a widząc idące zombie szybko się ich pozbyłem. Popatrzyłem jeszcze raz w twarz dziewczyny. - To nie jest miły człowiek... - dodałem po dłuższej chwili ciszy. Zaczęliśmy wracać już w milczeniu. Nie chciałem mówić o tym co jest z nim związane. Jeżeli powiem tylko jej prawdopodobnie będę musiał powtórzyć Carl'owi. Czyli znowu mówić to czego nie chcę. Gdy byliśmy już na miejscu. Popatrzyłem na Vincent'a. Groził mi? Niech się nie martwi. Nie mam już 10 lat. Gdy wyszedł popatrzyłem na Carl'a.
- o osobie, która właśnie wyszła... - mruknąłem pod nosem i usiadłem na swoim poprzednim miejscu. Przez pewien czas trwała cisza, postanowiłem to przerwać.
-Carl... o jaką grę Ci konkretnie chodziło? - spytałem patrząc na twarz chłopaka. Ca raz bardziej pasowała mi gra pozorów. To mogło być to. Za nim mi odpowiedział Do pomieszczenia wszedł Vincent z jakąś dziewczyną.
-To Annabell. - oznajmił uśmiechnięty. Przedstawił nas i podszedł do mnie.
-Choć na chwile... - powiedział już bez śmiechu na twarzy. Wstałem i wyszedłem. Za raz za mną szło niebieskie czupiradło. Odwróciłem się w jego stronę.
-Szkoda że prędzej ich nie zabiłem, ty też byś już do nich należał - zaśmiałem się
- Nie pozwalaj sobie! - warknął i przygwoździł mnie do ściany.Poczułem na twarzy kilka mocnych uderzeń - Nikt nie dał ci zgody na odzywanie się. - dodał i zrobił kilka kroków w tył jednocześnie puszczając mnie. Chwilę później poczułem silne kopnięcie w płuca. Upadłem na ziemię. Pochylił się nade mną.
- może masz ochotę na więcej? - usłyszałem jego głos. Moje palce szybko wbiły mu się do nosa, zaskoczony moim ruchem zrobił kilka kroków do tyłu a ja miałem czas by wstać. Szybko podbiegłem do chłopaka i przygniotłem jego twarz do ziemi, Jednocześnie wycierając swoje palce w jego włosy.
- Jakoś nie mam ochoty... ale może ty masz? - spytałem a na mojej twarzy gościł już szeroki uśmiech. Poczułem jego dłoń na mojej szyi i zaciskający się, na niej uścisk. Szybko go pościłem. Popatrzył na mnie i wstał.
- Nie pozwalaj sobie - warknął. - Masz tu siedzieć, inaczej będzie nie ciekawie - zaśmiał się i wrócił do reszty towarzysz. Wolałem go posłuchać i tu zostać usiadłem nie daleko drzwi. Muszę szybko coś wymyślić...
Shura? Annabell? Vincent? Carl?
Od Kiary C.D Taigi
Dziewczyna wskazała na krzesło, chwilę mi to zajęło zanim zrozumiałam o
co chodzi. Moja głowa była teraz przepełniona myślami i pytaniami.
Przede wszystkim "Czy mogę jej zaufać?". Nie miałam w chwili obecnej
jednak innego wyjścia jak po prostu usiąść. Nastała głucha cisza.
Dziewczyna krzątała się po całej sali, a ja siedziałam i pilnie
obserwowałam co robiła. Po dłuższej chwili Taiga oparła się o ścianę i
spojrzała w moją stronę.
- Z jakiego sektora pochodzisz? - zapytałam
- Z D.
- Czego tak właściwie szukacie?
Dziewczyna na chwilę się zamyśliła po czym odpowiedziała:
- Chyba tego co każdy. - spojrzałam na nią pytająco - Wyjścia. - dodała.
- Nie boisz się, że na zewnątrz będzie jeszcze gorzej?
- Tu i tak nie czeka nas nic dobrego. Poza tym zombi nie mają ze mną szans. Teraz moja kolejka pytań, nie wymigasz się. - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech. O dziwo, zaczęłam ją lubić. Taiga strasznie wzbudzała moje zaufanie, co było dla mnie samej zadziwiające, dlatego postanowiłam nie ulegać emocjom i jeszcze ją po obserwować. Gdy nagle gdzieś z korytarza zaczął dobiegać szmer i szuranie butów. Odruchowo moja ręka powędrowała na sztylet, który miałam schowany za pasem. Dziewczyna zauważyła ten gest i unosząc ręce powiedziała:
- Idzie reszta grupy, bez obaw nie zrobią Ci krzywdy.
Wzięłam głęboki oddech i zdjęłam dłoń z rękojeści. "Tylko bądź dla nich miła." przerażona pomyślałam patrząc na wylot korytarza.
<Taiga>
- Z jakiego sektora pochodzisz? - zapytałam
- Z D.
- Czego tak właściwie szukacie?
Dziewczyna na chwilę się zamyśliła po czym odpowiedziała:
- Chyba tego co każdy. - spojrzałam na nią pytająco - Wyjścia. - dodała.
- Nie boisz się, że na zewnątrz będzie jeszcze gorzej?
- Tu i tak nie czeka nas nic dobrego. Poza tym zombi nie mają ze mną szans. Teraz moja kolejka pytań, nie wymigasz się. - uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech. O dziwo, zaczęłam ją lubić. Taiga strasznie wzbudzała moje zaufanie, co było dla mnie samej zadziwiające, dlatego postanowiłam nie ulegać emocjom i jeszcze ją po obserwować. Gdy nagle gdzieś z korytarza zaczął dobiegać szmer i szuranie butów. Odruchowo moja ręka powędrowała na sztylet, który miałam schowany za pasem. Dziewczyna zauważyła ten gest i unosząc ręce powiedziała:
- Idzie reszta grupy, bez obaw nie zrobią Ci krzywdy.
Wzięłam głęboki oddech i zdjęłam dłoń z rękojeści. "Tylko bądź dla nich miła." przerażona pomyślałam patrząc na wylot korytarza.
<Taiga>
Od Vincent'a C.D Annabell
Szybko zasnęła. Chwilę później poczułem odór zgniłego mięsa. Zgasiłem
ognisko i poszedłem coś z tym zrobić. Idą i zabijając nie umarłych
zauważyłem jakąś dziewczynę... Ciekawe skąd się tu wzięła... ona chyba
też mnie zauważyła. Podeszła do mnie.
-Shura - powiedziała a ja się do niej miło uśmiechnąłem co też wywołało na jej twarzy uśmiech.
- Vincent - odpowiedziałem - skąd tu się wzięłaś? - spytałem od razu.
- Nie daleko zatrzymałam sie ze swoimi braćmi - odpowiedziała.
- Braćmi? - spytałem zdezorientowany. A ona odpowiedział mi tylko śmiechem, no cóż. Co jakiś czas mój wzrok wędrował po jej sylwetce. Zaprowadziła mnie tam. Lecz gdy tylko zobaczyłem Daykę, humor znacznie mi się poprawił. Znowu powtórzy się scena ze szkoły? Mam taką nadzieję. Miałem z niego niezły ubaw. Nic się nie zmienił. Nadal taki chudy. Chociaż jedno się w nim zmieniło. Po wymienieniu z nim kilku słów rzucił się na mnie. Teraz jego smutek przerodził się w agresję? Nawet skuteczną. Sukin.syn wyrwał mi kolczyka! De.bil. Pożałuje tego. Wyszedł Gdzieś z dziewczyną... Przecież nic bym jej nie zrobił. Chyba... Gdy tylko usłyszałem pytanie Carl'a przypomniało mi się kogo ja zostawiłem. Jeżeli to co mi powiedziała było prawdą nie obroni się przed szwendaczami... Chyba że... ,,Rose,, Prawdopodobnie jest jej przeciwieństwem. Bacznie obserwowałem chłopaka, ciekawe... Nawet nie pomyślałem o tym ze mogę przez takie coś dostać infekcji. Nie było to przyjemne uczucie gdy przemywał mi ranę. Co jakiś czas spoglądałem na chłopka.Kolejna słodycz... coś mi się wydaję że ludzie za bardzo mnie rozpieszczają.
- Ty też jesteś braciszkiem. -Usłyszałem go i uśmiechnięty patrzyłem na to co robi. Gdy zauważyłem że męczennik wrócił wstałem i popatrzyłem na Carl'a.
- Za nie długo wrócę... Zostawiłem kogoś. - powiedziałem uśmiechnięty i poklepałem Dayk'iego po policzku. Złapał moją dłoń i wykręcił ją w drugą stronę, po chwili puścił.
-Pożałujesz tego. - syknąłem mu do ucha i odszedłem w swoją stronę. Mam nadzieję że dziewczynie nic się nie stało. Gdy już dotarłem do pomieszczenia gdzie zostawiłem dziewczynę, delikatnie otworzyłem do niego drzwi i rozejrzałem się. Siedziała oparta plecami o ścianę.
- Nie było mnie trochę czasu... Ale znalazłem innych - powiedziałem uśmiechnięty. Mam nadzieję że pójdzie razem ze mną do nich.
Annabell?
-Shura - powiedziała a ja się do niej miło uśmiechnąłem co też wywołało na jej twarzy uśmiech.
- Vincent - odpowiedziałem - skąd tu się wzięłaś? - spytałem od razu.
- Nie daleko zatrzymałam sie ze swoimi braćmi - odpowiedziała.
- Braćmi? - spytałem zdezorientowany. A ona odpowiedział mi tylko śmiechem, no cóż. Co jakiś czas mój wzrok wędrował po jej sylwetce. Zaprowadziła mnie tam. Lecz gdy tylko zobaczyłem Daykę, humor znacznie mi się poprawił. Znowu powtórzy się scena ze szkoły? Mam taką nadzieję. Miałem z niego niezły ubaw. Nic się nie zmienił. Nadal taki chudy. Chociaż jedno się w nim zmieniło. Po wymienieniu z nim kilku słów rzucił się na mnie. Teraz jego smutek przerodził się w agresję? Nawet skuteczną. Sukin.syn wyrwał mi kolczyka! De.bil. Pożałuje tego. Wyszedł Gdzieś z dziewczyną... Przecież nic bym jej nie zrobił. Chyba... Gdy tylko usłyszałem pytanie Carl'a przypomniało mi się kogo ja zostawiłem. Jeżeli to co mi powiedziała było prawdą nie obroni się przed szwendaczami... Chyba że... ,,Rose,, Prawdopodobnie jest jej przeciwieństwem. Bacznie obserwowałem chłopaka, ciekawe... Nawet nie pomyślałem o tym ze mogę przez takie coś dostać infekcji. Nie było to przyjemne uczucie gdy przemywał mi ranę. Co jakiś czas spoglądałem na chłopka.Kolejna słodycz... coś mi się wydaję że ludzie za bardzo mnie rozpieszczają.
- Ty też jesteś braciszkiem. -Usłyszałem go i uśmiechnięty patrzyłem na to co robi. Gdy zauważyłem że męczennik wrócił wstałem i popatrzyłem na Carl'a.
- Za nie długo wrócę... Zostawiłem kogoś. - powiedziałem uśmiechnięty i poklepałem Dayk'iego po policzku. Złapał moją dłoń i wykręcił ją w drugą stronę, po chwili puścił.
-Pożałujesz tego. - syknąłem mu do ucha i odszedłem w swoją stronę. Mam nadzieję że dziewczynie nic się nie stało. Gdy już dotarłem do pomieszczenia gdzie zostawiłem dziewczynę, delikatnie otworzyłem do niego drzwi i rozejrzałem się. Siedziała oparta plecami o ścianę.
- Nie było mnie trochę czasu... Ale znalazłem innych - powiedziałem uśmiechnięty. Mam nadzieję że pójdzie razem ze mną do nich.
Annabell?
środa, 29 lipca 2015
Od Annabell C.D Vincent'a
Ale on niecierpliwy . No nic opowiedział mi trochę o sobie to wypadałoby
mu odpowiedzieć na nurtujące go pytanie .Zastanowiłam się przez chwile
jakby to wszystko złożyć w jedną i jasną całość. Gdy ułożyłam sobie
wszystko w głowie ,skierowałam wzrok na mojego towarzysza ,po czy
powiedziałam z tajemniczym uśmieszkiem:
-Jak pewnie się domyślasz jest moją towarzyszką ,która zawsze jest przy mnie i mnie nie opuszcza .Pomaga mi w trudnych sytuacjach ,gdy potrzebuje pomocy ,zawsze mogę z nią porozmawiać –Gdy skończyłam zachichotałam . Nie możliwe by udało mu się zgadnąć , czekając aż wszystko przemyśli ,zaczęłam głaskać łasiczkę ,która to leżała na moich nogach zwinięta w mały biały kłębuszek . Po chwili usłyszałam od chłopaka:
-Może dasz mi jeszcze jedną wskazówkę
-Nie chodzi o mojego pupilka – Czekałam cierpliwie ,uwielbiałam zadawać zagadki ,zawsze cieszyłam się gdy tylko ja znam na nie odpowiedź. Po dłuższym czasie usłyszałam:
-Nic nie przychodzi mi do głowy, możesz powiedzieć –Z triumfalnym uśmiechem powiedziałam wskazując na głowę:
-Ona jest tu –Chłopak przez chwile patrzył na mnie jak na wariatkę . Powiedziałam z uśmiechem jakby to było coś normalnego:
-Mam rozdwojenie jaźni ,Rose jest moim przeciwieństwem ale mimo tego dobrze się dogadujemy.- Tak nasza rozmowa się skończyła ,a ja przystąpiłam do rysowania moich prac. Gdy zapełniłam kolejną kartkę nic nie znaczącymi bazgrołami, zrobiło mi się nie wygodnie ,dlatego wzięłam poduszkę z mojego łóżka i położyłam się na ziemi ,blisko ogniska . Oparłam brodę o poduszkę ,nadal nie przestawałam rysować tylko podczas tej nic nie znaczącej czynności mogłam sobie wyobrazić jak wyglądało moje dawne życie. Żałuje ,że nic z tego nie pamiętam. Po dłuższym czasie poczułam się zmęczona ,oczy same mi się zamykały. Uśmiechnęłam się słabo pod nosem ,cały ten postój był dla Vincent’a ,a nie dla mnie, ale cóż nic na to nie poradzę . Nie opierałam się dłużej i zasnęłam spokojnym i miarowym snem. Po jakimś czasie poczułam ,że ktoś mnie podnosi ,przebudzona otworzyłam lekko oczy i ze słabym uśmiechem zapytałam uśmiechniętego chłopaka :
-To znaczy ,że jesteśmy wspólnikami -Jednak Vincent milczał ,położył mnie na łóżku ,po czym przykrył kocem i oznajmił:
-Idź spać ,ja stanę na czatach.-Zamierzałam trochę z nim podyskutować ,ale zanim się zorientowałam znów zapadłam w sen.
(Vincent ?)
-Jak pewnie się domyślasz jest moją towarzyszką ,która zawsze jest przy mnie i mnie nie opuszcza .Pomaga mi w trudnych sytuacjach ,gdy potrzebuje pomocy ,zawsze mogę z nią porozmawiać –Gdy skończyłam zachichotałam . Nie możliwe by udało mu się zgadnąć , czekając aż wszystko przemyśli ,zaczęłam głaskać łasiczkę ,która to leżała na moich nogach zwinięta w mały biały kłębuszek . Po chwili usłyszałam od chłopaka:
-Może dasz mi jeszcze jedną wskazówkę
-Nie chodzi o mojego pupilka – Czekałam cierpliwie ,uwielbiałam zadawać zagadki ,zawsze cieszyłam się gdy tylko ja znam na nie odpowiedź. Po dłuższym czasie usłyszałam:
-Nic nie przychodzi mi do głowy, możesz powiedzieć –Z triumfalnym uśmiechem powiedziałam wskazując na głowę:
-Ona jest tu –Chłopak przez chwile patrzył na mnie jak na wariatkę . Powiedziałam z uśmiechem jakby to było coś normalnego:
-Mam rozdwojenie jaźni ,Rose jest moim przeciwieństwem ale mimo tego dobrze się dogadujemy.- Tak nasza rozmowa się skończyła ,a ja przystąpiłam do rysowania moich prac. Gdy zapełniłam kolejną kartkę nic nie znaczącymi bazgrołami, zrobiło mi się nie wygodnie ,dlatego wzięłam poduszkę z mojego łóżka i położyłam się na ziemi ,blisko ogniska . Oparłam brodę o poduszkę ,nadal nie przestawałam rysować tylko podczas tej nic nie znaczącej czynności mogłam sobie wyobrazić jak wyglądało moje dawne życie. Żałuje ,że nic z tego nie pamiętam. Po dłuższym czasie poczułam się zmęczona ,oczy same mi się zamykały. Uśmiechnęłam się słabo pod nosem ,cały ten postój był dla Vincent’a ,a nie dla mnie, ale cóż nic na to nie poradzę . Nie opierałam się dłużej i zasnęłam spokojnym i miarowym snem. Po jakimś czasie poczułam ,że ktoś mnie podnosi ,przebudzona otworzyłam lekko oczy i ze słabym uśmiechem zapytałam uśmiechniętego chłopaka :
-To znaczy ,że jesteśmy wspólnikami -Jednak Vincent milczał ,położył mnie na łóżku ,po czym przykrył kocem i oznajmił:
-Idź spać ,ja stanę na czatach.-Zamierzałam trochę z nim podyskutować ,ale zanim się zorientowałam znów zapadłam w sen.
(Vincent ?)
Od Carl'a C.D Dayki
Odwróciłem się do chłopaka plecami. Wyciągnąłem rączkę przed siebie.
Trza sobie sprawić nową zabawkę, bo tamtą zostawiłem. Teraz pewnie wabi
zombie czy też innych więźniów. Po chwili jednak się podniosłem.
Odechciało mi się spać, tym bardziej, że niedawno wstałem. Odgarnąłem
włosy, które wpadały mi do oczu i wziąłem się do roboty. Ułożyłem swoje
dłonie, tak jakbym chciał ochronić malutkiego robaczka, a następnie go
zgnieść. Na ziemi pojawiła się metalowa łapka, zawsze od niej
zaczynałem. Może byłoby lepiej tworzyć mojego liska z czegoś innego niż
metal? Czasami staje się dosyć ciężki... Spojrzałem na chłopaka.
- Vincent? - zapytałem. Przytaknął tylko głową i uśmiechnął się. W sumie nie wiedziałem o czym mógłbym z nim porozmawiać. Jeszcze po tej akcji z Dayki'm... Jeszcze coś źle powiem i mi się oberwie. - Do tej pory... Byłeś sam? Z resztą nie musisz odpowiadać. - Uśmiechnąłem się. W sumie jeśli z kimś byłby do tej pory, niebawem by ta osoba się pojawiła... Wróciłem do tworzenie metalowej zabawki. Trochę to męczące, ale przynajmniej będę mieć coś cięższego do zabijania zombie. Roześmiałem się kiedy to przy "czarowaniu" ostatniej łapki, wyszła mi nieco przymała. Zorientowałem się dopiero kiedy próbowałem połączyć wszystkie części w jedność. Przypomniałem sobie, również o ukrytej czekoladzie w tamtym lisku... - Zjebałem to jak pan bóg żółwia... - powiedziałem cicho pod nosem. Poczułem na sobie wzrok chłopaka, a więc też na niego spojrzałem. - Bolało, prawda? - zapytałem. No nie okłamujmy się, ale wyrwanie kolczyka musiało boleć. Podniosłem się z miejsca. Ruszyłem w jego stronę zostawiając przy tym cały metal, który wytworzyłem za sobą. Ująłem jego twarz w dłonie, na początku trochę się wiercił. Uśmiechnąłem się do niego. - Lepiej by to w pewnym stopniu opatrzyć... Nie chcemy żebyś dostał jakiejś infekcji czy coś, chociaż co do braciszka nie jestem pewny. - Pierwszy raz widziałem Dayki'ego w takim stanie. Tak bardzo nie przepadał za nowo-starym kolegom? - Masz może wodę utlenioną w swoich zapasach?
- Powinienem mieć - zaśmiał się i natychmiastowo "wyrwał się". W chwilę moment do ręki podał mi jakąś buteleczkę. - Proszę. - Poprosiłem go, aby odwrócił swoją głowę tak, abym mógł spokojnie zobaczyć jego ranę. Z kieszeni spodni wyciągnąłem jakiś materiał, po chwili było go nieco więcej. Nie muszę tworzyć tylko metalu. W sumie to mnie cieszy. Nasączyłem wodą szmatkę i przyłożyłem do jego ucha. Lekko, ale to naprawdę lekko się skrzywił. W końcu woda zimna, a w dodatku trochu szczypie. Teraz ja sięgnąłem do naszych zapasów i znalazłem coś co by nadawało się na opatrunek. Pogłaskałem go po głowie, a następnie podarowałem mu kawałek czekolady.
- Ty też jesteś braciszkiem. - Zaśmiałem się i wróciłem do składania zabawki, chociaż przydałoby się stworzyć nową łapencję. Wyciągnąłem ręce do góry i niebawem w dłoniach pojawiła się kolejna część liska. Ucieszony tym faktem, zacząłem szybciej go składać. Przetarłem czoło i przeczesałem palcami włosy. - Widziałeś może po drodze taką zabawkę? - Wskazałem na swój własny twór. Vincent zaprzeczył głową. Założyłem ręce na karku i oparłem się o ścianę. Może powinienem teraz ich opuścić? Wątpię by on chciał mnie zatrzymać... Tworzenie więzi, by potem je zerwać... Zaśmiałem się cicho. Tak już bywa. Co prawda kopniak Shury trochę bolał, ale to chyba nie zniechęca mnie do odejścia. Troszku się otworzyła, to może dlatego powinienem zostać? Jeszcze ta sytuacja z braciszkami... Nie, jeszcze nie teraz. Niebawem do pomieszczenia wrócił Dayki wraz z siostrzyczką.
- O czym rozmawialiście? - zapytałem.
Dayki? Shura? Vincent?
- Vincent? - zapytałem. Przytaknął tylko głową i uśmiechnął się. W sumie nie wiedziałem o czym mógłbym z nim porozmawiać. Jeszcze po tej akcji z Dayki'm... Jeszcze coś źle powiem i mi się oberwie. - Do tej pory... Byłeś sam? Z resztą nie musisz odpowiadać. - Uśmiechnąłem się. W sumie jeśli z kimś byłby do tej pory, niebawem by ta osoba się pojawiła... Wróciłem do tworzenie metalowej zabawki. Trochę to męczące, ale przynajmniej będę mieć coś cięższego do zabijania zombie. Roześmiałem się kiedy to przy "czarowaniu" ostatniej łapki, wyszła mi nieco przymała. Zorientowałem się dopiero kiedy próbowałem połączyć wszystkie części w jedność. Przypomniałem sobie, również o ukrytej czekoladzie w tamtym lisku... - Zjebałem to jak pan bóg żółwia... - powiedziałem cicho pod nosem. Poczułem na sobie wzrok chłopaka, a więc też na niego spojrzałem. - Bolało, prawda? - zapytałem. No nie okłamujmy się, ale wyrwanie kolczyka musiało boleć. Podniosłem się z miejsca. Ruszyłem w jego stronę zostawiając przy tym cały metal, który wytworzyłem za sobą. Ująłem jego twarz w dłonie, na początku trochę się wiercił. Uśmiechnąłem się do niego. - Lepiej by to w pewnym stopniu opatrzyć... Nie chcemy żebyś dostał jakiejś infekcji czy coś, chociaż co do braciszka nie jestem pewny. - Pierwszy raz widziałem Dayki'ego w takim stanie. Tak bardzo nie przepadał za nowo-starym kolegom? - Masz może wodę utlenioną w swoich zapasach?
- Powinienem mieć - zaśmiał się i natychmiastowo "wyrwał się". W chwilę moment do ręki podał mi jakąś buteleczkę. - Proszę. - Poprosiłem go, aby odwrócił swoją głowę tak, abym mógł spokojnie zobaczyć jego ranę. Z kieszeni spodni wyciągnąłem jakiś materiał, po chwili było go nieco więcej. Nie muszę tworzyć tylko metalu. W sumie to mnie cieszy. Nasączyłem wodą szmatkę i przyłożyłem do jego ucha. Lekko, ale to naprawdę lekko się skrzywił. W końcu woda zimna, a w dodatku trochu szczypie. Teraz ja sięgnąłem do naszych zapasów i znalazłem coś co by nadawało się na opatrunek. Pogłaskałem go po głowie, a następnie podarowałem mu kawałek czekolady.
- Ty też jesteś braciszkiem. - Zaśmiałem się i wróciłem do składania zabawki, chociaż przydałoby się stworzyć nową łapencję. Wyciągnąłem ręce do góry i niebawem w dłoniach pojawiła się kolejna część liska. Ucieszony tym faktem, zacząłem szybciej go składać. Przetarłem czoło i przeczesałem palcami włosy. - Widziałeś może po drodze taką zabawkę? - Wskazałem na swój własny twór. Vincent zaprzeczył głową. Założyłem ręce na karku i oparłem się o ścianę. Może powinienem teraz ich opuścić? Wątpię by on chciał mnie zatrzymać... Tworzenie więzi, by potem je zerwać... Zaśmiałem się cicho. Tak już bywa. Co prawda kopniak Shury trochę bolał, ale to chyba nie zniechęca mnie do odejścia. Troszku się otworzyła, to może dlatego powinienem zostać? Jeszcze ta sytuacja z braciszkami... Nie, jeszcze nie teraz. Niebawem do pomieszczenia wrócił Dayki wraz z siostrzyczką.
- O czym rozmawialiście? - zapytałem.
Dayki? Shura? Vincent?
Od Nyxis C.D Rin'a
Biegnę. Mimo strachu, który zalega mi w płucach nie ztrzymuję się. W
dłoniach połyskują mi dwa sztylety, których nie mam pojęcia jak używać.
Otacza mnie cisza, która mrozi mi kończyny i powoduje gęsią skórkę.
Wszystko jest tutaj wrogie, wszystko przeciwko mnie. Ale biegnę, głowę
mam uniesioną dumnie, oczy skierowane są w przód i wyłapują najmniejsze
szczegóły w tej czarnej gęstwinie.
Jestem wycieńczona. Rany, które mam z sektora I ponownie się otworzyły, większość z nich zaczyna krwawić, przy czym sprawia mi to ogromny ból. Rozwarzam drobną przerwę, w tym celu poszukuję jakiejś celi, w której mogłabym się poczuć bezpieczna. Śmieję się sama z siebie, kiedy na jedną z takowych dosłownie wpadam. Przymykam drzwi i kładę się na zimnej posadzce, próbując uregulować oddech. Mam ochotę się przespać, ale nie czuję się bezpieczna. W końcu jestem SAMA. Ze swojej własnej zawziętości. Mówiłam przecież, że nie chcę być zbędnym balastem i ruszyłam bez słowa w czeluści sektora, o którym nie mam zielonego pojęcia. A teraz siedzę tutaj przerażona i nie wiem, co mam robic dalej...
Sunę opuszkami palców po mojej nowej broni. Są to dwa sztylety o bardzo ładnie graderowanej rękojeści. Podoba mi się blask, który od nich emanuuje nawet w ciemności. Ból, który przyszedł wraz z ta bronią na zawsze zostanie, ale teraz wiem, że nie po to tyle przeszłam, żeby tutaj umierać. Wstaję do pozycji siedzącej, podsuwam kolana do brzucha a sztylety mocno zaciskam w dłoniach. Wiem, że jestem tu teraz sama, chyba bezpieczna, ale czuję się niepewnie. Zaczynam nucić; nucenie zamienia się w cichy śpiew. Nie jestem pewna, kiedy zaczynam śpiewać najgłośniej jak potrafię, ale dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, jak bardzo to było głupie. Zatykam usta dłońmi, prawie się duszę. Jestem przerażona, kiedy słysze dźwięk tłuczonej szyby. Zaczynam prosić Boga, by to był ktoś z sektora, ktoś, kto mi pomoże. Moje serce zaczyna bić tak głośno, że jestem pewna jego dźwięku gdzieś na krańcach obszaru. Zaczynam się trzęść. Wącha mnie śmierć.
Ktoś/Coś idzie. Moje szare komórki chowają się gdzieś na końcu mojego mózgu a w głowie pozostaje mi tylko jedna myśl: noże. Chowam się w ciemnościach celi tak, aby móc niepostrzeżenie zaatakować. Kroki są ciężkie i nieostrożne. "Nikt z sektorów tak by się nie poruszał"- wmawiam sobie. Szykuję się. Odliczam uderzenia serca do momentu, aż widzę strzępek jego kształtu.
Atakuję go. Działam impulsywnie, nie zastanwiam się, czy noże w moich dłoniach leżą poprawnie, czy ja w ogóle zaciskam dłoń?
Jestem przygotowana na to, że zabiję stwora. Nie przewidziałam jednak, że ta istota będzie ode mnie szybsza. Powalona czyjąś siłą upadam ciężko na ziemię.
*****
Żyję? Moje mieśnie odmawiają wykonania polecenia, nie mogę otworzyć oczu, ale ż y j ę . Oddycham, czuję ból, który sprawia mi podnoszenie się i opadanie klatki piersiowej, ale jestem w stanie poczuć smak powietrza. To obecnie jedyny rarytas, na który mnie stać... Zmuszam się do otworzenia oczu.
-O, śpiąca królewna się obudziła. -słyszę czyjś drwiący głos.
I nagle czuję się jeszcze mniej pewna, niż przed zaatakowaniem żekomego stwora.
<Białasku? >
Jestem wycieńczona. Rany, które mam z sektora I ponownie się otworzyły, większość z nich zaczyna krwawić, przy czym sprawia mi to ogromny ból. Rozwarzam drobną przerwę, w tym celu poszukuję jakiejś celi, w której mogłabym się poczuć bezpieczna. Śmieję się sama z siebie, kiedy na jedną z takowych dosłownie wpadam. Przymykam drzwi i kładę się na zimnej posadzce, próbując uregulować oddech. Mam ochotę się przespać, ale nie czuję się bezpieczna. W końcu jestem SAMA. Ze swojej własnej zawziętości. Mówiłam przecież, że nie chcę być zbędnym balastem i ruszyłam bez słowa w czeluści sektora, o którym nie mam zielonego pojęcia. A teraz siedzę tutaj przerażona i nie wiem, co mam robic dalej...
Sunę opuszkami palców po mojej nowej broni. Są to dwa sztylety o bardzo ładnie graderowanej rękojeści. Podoba mi się blask, który od nich emanuuje nawet w ciemności. Ból, który przyszedł wraz z ta bronią na zawsze zostanie, ale teraz wiem, że nie po to tyle przeszłam, żeby tutaj umierać. Wstaję do pozycji siedzącej, podsuwam kolana do brzucha a sztylety mocno zaciskam w dłoniach. Wiem, że jestem tu teraz sama, chyba bezpieczna, ale czuję się niepewnie. Zaczynam nucić; nucenie zamienia się w cichy śpiew. Nie jestem pewna, kiedy zaczynam śpiewać najgłośniej jak potrafię, ale dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, jak bardzo to było głupie. Zatykam usta dłońmi, prawie się duszę. Jestem przerażona, kiedy słysze dźwięk tłuczonej szyby. Zaczynam prosić Boga, by to był ktoś z sektora, ktoś, kto mi pomoże. Moje serce zaczyna bić tak głośno, że jestem pewna jego dźwięku gdzieś na krańcach obszaru. Zaczynam się trzęść. Wącha mnie śmierć.
Ktoś/Coś idzie. Moje szare komórki chowają się gdzieś na końcu mojego mózgu a w głowie pozostaje mi tylko jedna myśl: noże. Chowam się w ciemnościach celi tak, aby móc niepostrzeżenie zaatakować. Kroki są ciężkie i nieostrożne. "Nikt z sektorów tak by się nie poruszał"- wmawiam sobie. Szykuję się. Odliczam uderzenia serca do momentu, aż widzę strzępek jego kształtu.
Atakuję go. Działam impulsywnie, nie zastanwiam się, czy noże w moich dłoniach leżą poprawnie, czy ja w ogóle zaciskam dłoń?
Jestem przygotowana na to, że zabiję stwora. Nie przewidziałam jednak, że ta istota będzie ode mnie szybsza. Powalona czyjąś siłą upadam ciężko na ziemię.
*****
Żyję? Moje mieśnie odmawiają wykonania polecenia, nie mogę otworzyć oczu, ale ż y j ę . Oddycham, czuję ból, który sprawia mi podnoszenie się i opadanie klatki piersiowej, ale jestem w stanie poczuć smak powietrza. To obecnie jedyny rarytas, na który mnie stać... Zmuszam się do otworzenia oczu.
-O, śpiąca królewna się obudziła. -słyszę czyjś drwiący głos.
I nagle czuję się jeszcze mniej pewna, niż przed zaatakowaniem żekomego stwora.
<Białasku? >
wtorek, 28 lipca 2015
Od Taigi C.D Kiary
- Skończ, bo Ci zaraz urwę ten Twój głupi łeb! – Sylf ponownie krzyknęła
na swoje brata. Prawdę mówiąc śmiesznie było ich tak obserwować. Widać
było, że są rodzeństwem, kłócili się zawzięcie.
- Przecież to nic takiego – mruknął niezadowolony
- Nic takiego?! Czy Ty słyszysz sam z siebie, jak można było popełnić taki błąd, przecież nawet dziecko wie, że tak się nie robi – zaczęła go karcić, a ja się jedynie cicho zaśmiałam, Prawdę mówiąc, zabawnie było patrzeć jak chłopak dostaje wyzywanie od swojej siostry i musi jej słuchać, bo doskonale wie, że ma rację. Wstałam i otrzepałam swoje spodnie patrząc na nich z lekkim uśmiechem
- Ja się pójdę przejść – powiedziałam do nich machając ręką. Nawet nie zwrócili uwagi, więc spokojnie poszłam wzdłuż korytarza. Tutaj powinno być czysto, więc raczej nie powinnam mieć niespodzianek, jednak tutaj nigdy nie wiadomo, ale nawet, jeśli coś spotkam to będę mogła ponownie oczyścić teren, same plusy. Mój krok był wolny i spokojny. Po krótkiej chwili odgłosy awantury już nie dochodziły do moich uszu. Czyli albo nie byli tak głośno, albo ja mam coś ze słuchem. Za rogiem usłyszałam czyjeś kroki. Nie był to żaden umarlak, ich kroki są ciężę, i słychać niekiedy ich sapanie. Tutaj były leciutkie, wodowało mi się również, że owa osoba ma kozaki, ach ten charakterystyczny dźwięk. Zauważyłam, że w rękach trzyma sztylety, więc i w moich rękach pojawiły się dwie katany, a twarz przybrała poważnych rysów.
Zilustrowałam dziewczynę wzrokiem. Jej twarz wyrażała zdziwienie, co akurat mnie nie zaskoczyło. Długie białawe włosy opadały jej na twarz. Była ode mnie niższa, zwłaszcza teraz jak była nieco nachylona. Spojrzała na mnie dosyć dużymi niebieskimi oczami, nie powiem przykuwały uwagę i dodawały jej urody.
- Kim jesteś? – Zapytałam nie zmieniając pozycji
- To raczej ja powinnam zadawać pytania – mruknęła
- Ja mam dwie katany, a Ty sztylety, chyba widać na pierwszy rzut oka kto jest w lepszej sytuacji – zaśmiałam się cicho i krótko. Nie chciałam z nią walczyć, nie miałam na to ochoty, zresztą gdyby reszta się dowiedziała, że zabiłam kogoś, kto zna inne tereny, sama mogłabym być martwa. Moje miecze znikły, a ja dalej patrzyłam na nią z powagę krzyżując ręce na piersi – A więc? – Zapytałam ponownie czekając na odpowiedź
- Kiara – odpowiedziała w końcu, również chowając swoją broń. Może wcale nie będzie tak źle, jak mi się wydawało.
- Taiga – Pomimo iż już się znałyśmy, to moja twarz nie ulegała żadnym zmianą, nie jestem z tych co uśmiechają się do każdego kto żyje, może kiedyś, ale na pewno nie teraz – Z którego jesteś sektora? – Ponownie zadałam pytanie, przeczesując słowy, które bezwładnie opadały na moją twarz. Są dni, kiedy żyją własnym życiem i nic, ani nikt im nie przeszkodzi.
- F – Podniosłam nieco jedną brew do góry – Po co Ci to wszystko widzieć? I jak się tu znalazłaś? Jest tutaj więcej osób? – Zaczęła zasypywać mnie pytaniami
- Nie tak szybko – przystopowałam ją – Tak jest nas więcej, a jestem tutaj, ponieważ niedaleko mamy schronienie – wyjaśniłam szybko. Dziewczyna spojrzała wzrok, najprawdopodobniej myśląc nad moimi słowami. W sumie nie dziwiłam jej się, sama na początku nie byłam niczego pewna. Stałam tak rozglądając się dookoła. W końcu ponownie jej wzrok spoczął na mojej osobie
- Mogłabym… -zaczęłam, ale jej przerwałam
- Potrzebujemy ludzi, jaką masz moc? – ruszyłam w drogę powrotną, a Kiara wyrównała ze mną krok
- Błękitny ogień – Powiedziała z nutką dumy
- Błękitny? – Zapytałam patrząc na nią i przechylając lekko głowę
- Różni się od zwykłego tym, że nie da się go ugasić, ani wodą, ani niczym innym. Gaśnie, kiedy ja zechce – Wyjaśniła – A Ty?...
- Tak zwana moc Rycerza. Umiem wyciągać broń z innej sfery. Tak jak widziałaś, katany znalazły się w moich dłoniach, po czym znikły. – Zatrzymałam się przed wejściem, gdzie już nikogo nie było. No tak zapomniałam, że mieli iść sprawdzić okolice. Usiadłam na się szafce i oparłam o ścianę.
- Nikogo nie ma – Powiedziała rozglądając się
- Niektórzy są na obchodach, sprawdzają teren, inni pewnie śpią, a jeszcze inni pewnie znikli w swoich zakamarkach – Wzruszyłam ramionami – Zaraz ktoś powinien się pojawić – Przeciągnęłam się wskazując krzesło, które stało nieopodal, dając tym samym znak ręką, aby dziewczyna usiadła.
(Kiara?)
- Przecież to nic takiego – mruknął niezadowolony
- Nic takiego?! Czy Ty słyszysz sam z siebie, jak można było popełnić taki błąd, przecież nawet dziecko wie, że tak się nie robi – zaczęła go karcić, a ja się jedynie cicho zaśmiałam, Prawdę mówiąc, zabawnie było patrzeć jak chłopak dostaje wyzywanie od swojej siostry i musi jej słuchać, bo doskonale wie, że ma rację. Wstałam i otrzepałam swoje spodnie patrząc na nich z lekkim uśmiechem
- Ja się pójdę przejść – powiedziałam do nich machając ręką. Nawet nie zwrócili uwagi, więc spokojnie poszłam wzdłuż korytarza. Tutaj powinno być czysto, więc raczej nie powinnam mieć niespodzianek, jednak tutaj nigdy nie wiadomo, ale nawet, jeśli coś spotkam to będę mogła ponownie oczyścić teren, same plusy. Mój krok był wolny i spokojny. Po krótkiej chwili odgłosy awantury już nie dochodziły do moich uszu. Czyli albo nie byli tak głośno, albo ja mam coś ze słuchem. Za rogiem usłyszałam czyjeś kroki. Nie był to żaden umarlak, ich kroki są ciężę, i słychać niekiedy ich sapanie. Tutaj były leciutkie, wodowało mi się również, że owa osoba ma kozaki, ach ten charakterystyczny dźwięk. Zauważyłam, że w rękach trzyma sztylety, więc i w moich rękach pojawiły się dwie katany, a twarz przybrała poważnych rysów.
Zilustrowałam dziewczynę wzrokiem. Jej twarz wyrażała zdziwienie, co akurat mnie nie zaskoczyło. Długie białawe włosy opadały jej na twarz. Była ode mnie niższa, zwłaszcza teraz jak była nieco nachylona. Spojrzała na mnie dosyć dużymi niebieskimi oczami, nie powiem przykuwały uwagę i dodawały jej urody.
- Kim jesteś? – Zapytałam nie zmieniając pozycji
- To raczej ja powinnam zadawać pytania – mruknęła
- Ja mam dwie katany, a Ty sztylety, chyba widać na pierwszy rzut oka kto jest w lepszej sytuacji – zaśmiałam się cicho i krótko. Nie chciałam z nią walczyć, nie miałam na to ochoty, zresztą gdyby reszta się dowiedziała, że zabiłam kogoś, kto zna inne tereny, sama mogłabym być martwa. Moje miecze znikły, a ja dalej patrzyłam na nią z powagę krzyżując ręce na piersi – A więc? – Zapytałam ponownie czekając na odpowiedź
- Kiara – odpowiedziała w końcu, również chowając swoją broń. Może wcale nie będzie tak źle, jak mi się wydawało.
- Taiga – Pomimo iż już się znałyśmy, to moja twarz nie ulegała żadnym zmianą, nie jestem z tych co uśmiechają się do każdego kto żyje, może kiedyś, ale na pewno nie teraz – Z którego jesteś sektora? – Ponownie zadałam pytanie, przeczesując słowy, które bezwładnie opadały na moją twarz. Są dni, kiedy żyją własnym życiem i nic, ani nikt im nie przeszkodzi.
- F – Podniosłam nieco jedną brew do góry – Po co Ci to wszystko widzieć? I jak się tu znalazłaś? Jest tutaj więcej osób? – Zaczęła zasypywać mnie pytaniami
- Nie tak szybko – przystopowałam ją – Tak jest nas więcej, a jestem tutaj, ponieważ niedaleko mamy schronienie – wyjaśniłam szybko. Dziewczyna spojrzała wzrok, najprawdopodobniej myśląc nad moimi słowami. W sumie nie dziwiłam jej się, sama na początku nie byłam niczego pewna. Stałam tak rozglądając się dookoła. W końcu ponownie jej wzrok spoczął na mojej osobie
- Mogłabym… -zaczęłam, ale jej przerwałam
- Potrzebujemy ludzi, jaką masz moc? – ruszyłam w drogę powrotną, a Kiara wyrównała ze mną krok
- Błękitny ogień – Powiedziała z nutką dumy
- Błękitny? – Zapytałam patrząc na nią i przechylając lekko głowę
- Różni się od zwykłego tym, że nie da się go ugasić, ani wodą, ani niczym innym. Gaśnie, kiedy ja zechce – Wyjaśniła – A Ty?...
- Tak zwana moc Rycerza. Umiem wyciągać broń z innej sfery. Tak jak widziałaś, katany znalazły się w moich dłoniach, po czym znikły. – Zatrzymałam się przed wejściem, gdzie już nikogo nie było. No tak zapomniałam, że mieli iść sprawdzić okolice. Usiadłam na się szafce i oparłam o ścianę.
- Nikogo nie ma – Powiedziała rozglądając się
- Niektórzy są na obchodach, sprawdzają teren, inni pewnie śpią, a jeszcze inni pewnie znikli w swoich zakamarkach – Wzruszyłam ramionami – Zaraz ktoś powinien się pojawić – Przeciągnęłam się wskazując krzesło, które stało nieopodal, dając tym samym znak ręką, aby dziewczyna usiadła.
(Kiara?)
Od Vincent'a C.D Annabell
gdy usłyszałem jej głos mówiący o schronieniu. Nie miałem ochoty jej
posłuchać. Nie czuję się aż tak zmęczony. Pociągnęła mnie mocno za dłoń,
nie będę się sprzeciwiać. No ale cóż. Może dowiem się kim jest
,,Rose,,Znalazła jakieś pomieszczenie... Cóż.... zaciekawiło mnie gdy
nie przyjemny zapach spalenizny przemienił się w zapach lasu... Siedząc i
patrząc przed siebie, znów przypomniało mi się wszystko co zrobiłem.
Zabawne jak Ci ludzie jęczeli. Jednak wszystko co najlepsze toczyło się w
szkole. No cóż, wszystko kiedyś mija. To było piękne gdy czułem na
swoim ciele ciepłą, czerwoną, krew. Z myślenia wyrwał mnie widok
lecącego przedmiotu w moją stronę. Uśmiechnięty popatrzyłem na twarz
dziewczyny.
-Dzięki- powiedziałem. Wziołem się za jedzenie słodkości. Zaskoczyło mnie gdy zauważyłem co wychodzi z włosów dziewczyny. SKĄD ONA ZNALAZŁA TU TEGO SZCZURA?! Nie wydaje mi się bym lubił zwierzęta. Ale jestem zmuszony to tolerować. Gdy skończyłem jeść popatrzyłem jeszcze raz na dziewczynę, pora zadać pytanie.
-Kto to jest Rose ? - spytałem wyczekując jej odpowiedzi.
-Co mówiłeś ?Nie słuchałam.- Usłyszałem jej głos.
-Pytałem .Kto to jest Rose ? - zaśmiała się po moim pytaniu. To było aż tak oczywiste?
-Ale ty masz mi opowiedzieć trochę o sobie ,dobrze? - Nie mogła by się obejść bez moich informacji? Chyba aż tak nie lubi mówić jak mi się wydawało. No cóż... Trochę o sobie muszę powiedzieć. Ciekawość wierci w moim żołądku wielką dziurę.
-Krew... - odezwałem się w końcu.
- co? - popatrzyła na mnie chyba nie rozumiejąc o co mi chodziło.
- Pytałaś jaką mam moc... Krew, to jest właśnie ta moc. Gdy się skupię potrafię kontrolować inną istotą. - uśmiechnąłem się do niej - teraz mi powiesz? - spytałem będąc ciekawym czy teraz mi odpowie. Pokiwała tylko przecząco palcem. To raczej znaczyło że trochę za mało... Nie chcę jej mówić co sie stało przed tym jak tu trafiłem. Chociaż? Przecież to moje dzieło, jestem artystą. A artysta powinien się chwalić co zrobił. zaśmiałem się cicho pod nosem. Patrzyłem przez chwilę w ziemię później na dziewczynę, i w jej oczy. I tak by się tego dowiedziała.
- Jeżeli chodzi o towarzysza... to nie posiadam go. Zawsze jestem sam. Chociaż w szkolę miałem nie mało znajomych. Lecz trochę szybko się tu znalazłem... - zacząłem mówić z milusim uśmiechem. - Jestem tu z jednego powodu... powodu zabawy. - Patrzyłem na nią z miłym uśmiechem, czując jak mimowolnie staje się on większy. - Lubię poczucie winy.... lubię krew... lubię życie. Staram się to wykorzystać każdą chwilę jak najlepiej. Dlatego robię to na co mam akurat ochotę. Nie zawsze się da, w szczególności będąc tu zamkniętym. Ale wiem, że kiedyś powrócę i znów... - nie dokończyłem. Powstrzymałem się. Za dużo jej już powiedziałem. - znów... będę mógł zobaczyć grób swoich rodziców. - skłamałem z powagą na twarzy. Od teraz... mówię jak najmniej. Nie może o mnie tyle wiedzieć... to... nie przyjemne uczucie... Patrzyłem w jej oczy i ponownie moją twarz rozjaśnił miły uśmiech.
-Więc...? - spytałem, wyrywając ją chyba z zamyślenie. Popatrzyła uważnie na mnie. - Kim jest ,,Rose,, ? - zadałem ponownie to pytanie. Mam nadzieję że zbytnio nie zwróciła uwagi na moje poprzednie słowa. Choćby nawet i tak od teraz zaczynają sie moje dni słuchania i milczenia.
Annabell ?
-Dzięki- powiedziałem. Wziołem się za jedzenie słodkości. Zaskoczyło mnie gdy zauważyłem co wychodzi z włosów dziewczyny. SKĄD ONA ZNALAZŁA TU TEGO SZCZURA?! Nie wydaje mi się bym lubił zwierzęta. Ale jestem zmuszony to tolerować. Gdy skończyłem jeść popatrzyłem jeszcze raz na dziewczynę, pora zadać pytanie.
-Kto to jest Rose ? - spytałem wyczekując jej odpowiedzi.
-Co mówiłeś ?Nie słuchałam.- Usłyszałem jej głos.
-Pytałem .Kto to jest Rose ? - zaśmiała się po moim pytaniu. To było aż tak oczywiste?
-Ale ty masz mi opowiedzieć trochę o sobie ,dobrze? - Nie mogła by się obejść bez moich informacji? Chyba aż tak nie lubi mówić jak mi się wydawało. No cóż... Trochę o sobie muszę powiedzieć. Ciekawość wierci w moim żołądku wielką dziurę.
-Krew... - odezwałem się w końcu.
- co? - popatrzyła na mnie chyba nie rozumiejąc o co mi chodziło.
- Pytałaś jaką mam moc... Krew, to jest właśnie ta moc. Gdy się skupię potrafię kontrolować inną istotą. - uśmiechnąłem się do niej - teraz mi powiesz? - spytałem będąc ciekawym czy teraz mi odpowie. Pokiwała tylko przecząco palcem. To raczej znaczyło że trochę za mało... Nie chcę jej mówić co sie stało przed tym jak tu trafiłem. Chociaż? Przecież to moje dzieło, jestem artystą. A artysta powinien się chwalić co zrobił. zaśmiałem się cicho pod nosem. Patrzyłem przez chwilę w ziemię później na dziewczynę, i w jej oczy. I tak by się tego dowiedziała.
- Jeżeli chodzi o towarzysza... to nie posiadam go. Zawsze jestem sam. Chociaż w szkolę miałem nie mało znajomych. Lecz trochę szybko się tu znalazłem... - zacząłem mówić z milusim uśmiechem. - Jestem tu z jednego powodu... powodu zabawy. - Patrzyłem na nią z miłym uśmiechem, czując jak mimowolnie staje się on większy. - Lubię poczucie winy.... lubię krew... lubię życie. Staram się to wykorzystać każdą chwilę jak najlepiej. Dlatego robię to na co mam akurat ochotę. Nie zawsze się da, w szczególności będąc tu zamkniętym. Ale wiem, że kiedyś powrócę i znów... - nie dokończyłem. Powstrzymałem się. Za dużo jej już powiedziałem. - znów... będę mógł zobaczyć grób swoich rodziców. - skłamałem z powagą na twarzy. Od teraz... mówię jak najmniej. Nie może o mnie tyle wiedzieć... to... nie przyjemne uczucie... Patrzyłem w jej oczy i ponownie moją twarz rozjaśnił miły uśmiech.
-Więc...? - spytałem, wyrywając ją chyba z zamyślenie. Popatrzyła uważnie na mnie. - Kim jest ,,Rose,, ? - zadałem ponownie to pytanie. Mam nadzieję że zbytnio nie zwróciła uwagi na moje poprzednie słowa. Choćby nawet i tak od teraz zaczynają sie moje dni słuchania i milczenia.
Annabell ?
Od Rin'a
-Kłamiesz!
Cichy szloch.
Przeczący gest.
- Łżesz! Łżesz jak pies!
I kolejny, bezsilny szloch.
Rin nerwowym gestem przewrócił kilka drewnianych pudeł, które z głośnym stukotem upadły na ziemię. Stare deski, z których były wykonane, zaskrzypiały, jakby pokazując swoje niezadowolenie, a jedna ze skrzyń rozpadła się pod wpływem siły uderzenia. Chłopak czuł narastającą złość i bezsilność, co wcale mu się nie podobało. Warknął pod nosem serię przekleństw i posłał skulonej w kącie dziewczynie wyzywające spojrzenie. Ta momentalnie jakby zapadła się w sobie, a jej chude ciało zaczęło spazmatycznie drżeć.
- Białasku... Ja... Ja... Przepraszam... - zaszlochała.
- Nie mów tak do mnie! W ogóle się nie odzywaj!
Miał dość bezsilności. Dłonią szarpnął za zapięcie obroży, a ta poczęstowała go mocnym elektrowstrząsem. Białowłosy chwycił rękami głowę i wydał z siebie głuchy jęk. Dziewczyna zaszklonym wzrokiem się temu przyglądała.
- R-r-rin... P-p-przestań... - powiedziała błagalnie.
Odczekał, aż powróci mu władza w kończynach i ponowił próbę zdjęcia z szyi metalowego przedmiotu, co skończyło się jeszcze gorzej niż poprzednio. Jego spalone ręce dygotały, a po długich i chudych palcach spływała mu krew. Dziewczyna schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
- Przestań! Rozumiesz?! Natychmiast przestań! - panicznie krzyczała.
On jakby jej nie słyszał, szarpał zapięcie, nie przejmując się narastającym bólem. Szatynka o dziecięcej twarzy wstała i chwiejnym krokiem podeszła do Rin'a. Uniosła opuchnięte powieki i spojrzała w puste i nic niewyrażające oczy chłopaka.
- Dobrze, wygrałeś. Zrobię to, ale obiecaj... Obiecaj, że mi wybaczysz!
Po jej delikatnych policzkach cienkimi strużkami spływały łzy. Patrzyła na niego jeszcze chwilę, czekając na jakąkolwiek reakcję. Nie doczekała się. Odwróciła wzrok i zacisnęła usta w kreseczkę. Zamknęła oczy i wyciągnęła dłoń. Znalazła zapinkę.
I zdjęła obrożę.
Zdjęła blokadę...
To był jeden z najgorszych błędów w jej krótkim życiu. Jej ostatni błąd... Rin uśmiechnął się szeroko. Tak długo na to czekał... Poczuł powracający Dar, który niczym ciepła woda rozpływał się po jego chudym ciele. Głowa, ramiona, tors, nogi... Aż po same koniuszki palców... Zgiął kilka razy dłonie i pokręcił szyją. Zaśmiał się cicho. Szatynka zdała sobie sprawę, co tak naprawdę uczyniła i odsunęła się przerażona. Accelerator nadal śmiejąc się, przygwoździł ją do ziemi jedną ze skrzyń. Nie przejmował się jej protestowaniem ani głośnym krzykiem. W pobliżu i tak nie było nikogo, kto mógłby ją usłyszeć... Przedziurawił beczkę z benzyną i oblał jej zawartością kartony, podłogę, a na samym końcu dziewczynę. Stanął tuż przy niej i wykonał ręką obojętny i znudzony gest.
- Wiesz jak kiedyś odkupywało się swoje winy? Zmazywało grzechy? - zapytał.
Chuda szatynka milczała przerażona. Rin pochylił się nad jej uchem i cichutko szepnął:
- Ogniem.
W jednej chwili wyjął z kieszeni zapałki, zapalił jedną i rzucił na ziemię. Otrzepał spodnie i patrzył, jak ogień gwałtownie pożera stary magazyn. W końcu zaczął trawić i dziewczynę... Accelerator rozłożył ramiona i zaśmiał się głucho, słysząc przeraźliwy krzyk i czując smród palonej skóry. Dar tworzył wokół niego barierę nie do przebycia, więc ogień nic nie mógł mu zrobić. Skierował się do wyjścia. Czuł moc, potęgę i niewyobrażalną siłę. Powolnym krokiem oddalał się od miejsca zbrodni, zostawiając w tyle palący się magazyn, dziewczęce krzyki agonii i duszący dym.
Wolnością i Darem cieszył się jeszcze dwa miesiące po tym zdarzeniu...
~8 miesięcy później...~
Żarówka w celi co chwilę gasła i się zapalała. Rin od dłuższego czasu podziwiał owe zjawisko, leżąc na byle jak pościelonym łóżku. Co jakiś czas odganiał natrętną muchę, która nieustannie brzęczała mu przy uchu. Chłopak bawił się sznurami wychodzącymi z czarnej obroży, której tak bardzo nienawidził. Wprawdzie nauczył się ją zdejmować, ale niby po co? I tak, aby odzyskać Dar musi zrobić to ktoś inny, w pełni świadomy, jaki przyniesie to skutek. Nosił ją tylko i wyłącznie dlatego, że zawsze istniała szansa na przypadkowe spotkanie takiego idioty. W końcu żarówka zamigotała po raz ostatni, wypalając się z głośnym sykiem.
- No, i to by było na tyle ze stałego źródła światła... - mruknął pod nosem.
Usiadł na twardej pryczy i dłonią przeczesał włosy. Białe kłaki zasłaniały mu oczy, więc musiał często powtarzać ten gest. Ziewnął szeroko i przetarł ręką powieki. Był głodny. Bardzo głodny... Od jakiegoś czasu zadowalał się batonikami ze starego automatu i wodą z bojlerów, ale teraz nie miał nawet i tego. Skrzywił się, czując skręt w żołądku. Wstał i otrzepał jasne jeansy, po czym poprawił koszulę. Zarzucił na nogi buty i skierował się do drzwi pomieszczenia. Wyjął z kieszeni klucz i z głośnym skrzypnięciem otworzył żelazne kraty. Wyszedł na pusty i zdemolowany korytarz, a następnie rozejrzał się po okolicy. Sektor H nie należał do najprzytulniejszych. Stare kamienne ściany, obskurne latarnie, zniszczona podłoga, pod którą kryły się lochy, raczej nie dodawały mu uroku... Rin nie mógł pozbyć się wrażenia, że jest w średniowiecznym więzieniu, a nie nowoczesnym ośrodku. Westchnął cicho i przeciągnął się. Plecy bolały go od spania w niewygodnej pozycji, ale chłopak postarał się to zignorować. Poszedł w kierunku szarych, metalowych drzwi. Była to łazienka dla pracowników (z ubikacji w swojej celi przestał korzystać już dawno, jakoś nie mógł pogodzić się z faktem, że miałby załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w tym samym miejscu, w którym śpi). Wszedł do niegdyś wykafelkowanego na biało, a teraz brudnoszarego pomieszczenia. Podszedł do najbliższego pisuaru i gdy chciał zrobić to, co do niego należało, zobaczył trupa w pobliskiej toalecie. Zrobił zdegustowaną minę i podszedł do umarlaka. To był jeden z więźniów bez Daru, nazywał się bodajże Sam (a przynajmniej tak mu się wydawało). Rin pokręcił głową i odwrócił twarz nieboszczyka do ściany.
- Sam, zboczuchu... Już ci mówiłem, żebyś nie podglądał...
Trup dziwnym trafem nic mu nie odpowiedział. Chłopak szybko zrobił swoje i opuścił łazienkę. Znowu poczuł znajome ssanie w żołądku. Jęknął cicho. Postanowił jeszcze raz przeszukać sektor, mając nadzieję na znalezienie czegoś, chociaż w połowie jadalnego. Po trzydziestu minutach poszukiwań nadal nie miał niczego. Zrezygnowany usiadł w kącie sali i oparł głowę o ścianę. A przynajmniej tak myślał, bo jak się okazało, wcale nie była to ściana... Zaciekawiony Rin wstał i przyjrzał się temu dokładnie. Okno! Szare, zalepione warstwą kurzu, ledwo widoczne, ale... okno! Chłopak spróbował jakoś je otworzyć, ale było zamknięte od wewnątrz. Nie mógł również wybić szyby, którą wykonano z mocnego szkła. Pozostała mu jedna opcja. Żwawym truchtem wrócił do swojej celi i zaczął zrzucać z pryczy pościel, później materac... W końcu dotarł do metalowego szkieletu łóżka. Pogrzebał pod jednym z prętów, po czym wyciągnął małe zawiniątko. Pod warstwą białej tkaniny ukryty był prosty pistolet, skradziony z biura strażników i słuchawki dźwiękoszczelne (jak taka broń wystrzeli ci nad uchem, a ty będziesz niezabezpieczony, to możesz pożegnać się ze słuchem). Z tajemniczym uśmieszkiem przebiegł korytarz i ponownie stanął przed zakurzonym okienkiem. I tu pojawiły się wątpliwości. Otóż za szybą może znajdować się pokój personelu, ochrony, albo zwykłe biuro obsługi. W każdym z możliwych do odnalezienia pomieszczeń chłopak mógł znaleźć coś przydatnego. Gorzej, jeżeli okno prowadziło do drugiego korytarza, a tym samym sektora I. Ta opcja nie byłaby zbyt przyjemna, ze względu na to, że sektor ten jest zakażony (z tego, co słyszał, lepiej się do niego w ogóle nie zbliżać...). W podjęciu decyzji pomogło mu burczenie w brzuchu. Accelerator założył słuchawki, otarł z brody kurz, wycelował i strzelił w sam środek okna.
Szyba rozprysnęła się z głośnym hukiem, wbijając wszędzie dookoła ostre odłamki. Rin wybił ręką ich resztki, po czym przelazł przez powstały otwór. Znalazł się w... pokoju personelu. Robak podniecenia zaczynał drążyć białowłosego od środka. To uczucie wzmocniło się jeszcze bardziej, gdy ujrzał masę szafek poustawianych przy ścianie. Przejrzał prawie wszystkie i już prawie stracił nadzieję, ale w ostatniej z nich znalazł... Paczkę krakersów! Otworzył ją i zachłannie wepchnął do ust trzy słone płaty. Nigdy nie przepadał za tą przekąską, ale teraz smakowała jak najlepsze danie na świecie... Chrupiąc w najlepsze, wrócił na korytarz sektora H. Miał pójść do swojej celi, ale coś skłoniło go do zmiany decyzji. W jednym z podziemnych lochów wyłapał jakiś dźwięk. Podszedł tam, skąd się wydobywał. Zawisł głową w dół i nadal wcinając krakersy, zaczął rozglądać się w ciemnym tunelu.
- Saaam? Czy to ty? - krzyknął.
<Ktoś?>
Cichy szloch.
Przeczący gest.
- Łżesz! Łżesz jak pies!
I kolejny, bezsilny szloch.
Rin nerwowym gestem przewrócił kilka drewnianych pudeł, które z głośnym stukotem upadły na ziemię. Stare deski, z których były wykonane, zaskrzypiały, jakby pokazując swoje niezadowolenie, a jedna ze skrzyń rozpadła się pod wpływem siły uderzenia. Chłopak czuł narastającą złość i bezsilność, co wcale mu się nie podobało. Warknął pod nosem serię przekleństw i posłał skulonej w kącie dziewczynie wyzywające spojrzenie. Ta momentalnie jakby zapadła się w sobie, a jej chude ciało zaczęło spazmatycznie drżeć.
- Białasku... Ja... Ja... Przepraszam... - zaszlochała.
- Nie mów tak do mnie! W ogóle się nie odzywaj!
Miał dość bezsilności. Dłonią szarpnął za zapięcie obroży, a ta poczęstowała go mocnym elektrowstrząsem. Białowłosy chwycił rękami głowę i wydał z siebie głuchy jęk. Dziewczyna zaszklonym wzrokiem się temu przyglądała.
- R-r-rin... P-p-przestań... - powiedziała błagalnie.
Odczekał, aż powróci mu władza w kończynach i ponowił próbę zdjęcia z szyi metalowego przedmiotu, co skończyło się jeszcze gorzej niż poprzednio. Jego spalone ręce dygotały, a po długich i chudych palcach spływała mu krew. Dziewczyna schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
- Przestań! Rozumiesz?! Natychmiast przestań! - panicznie krzyczała.
On jakby jej nie słyszał, szarpał zapięcie, nie przejmując się narastającym bólem. Szatynka o dziecięcej twarzy wstała i chwiejnym krokiem podeszła do Rin'a. Uniosła opuchnięte powieki i spojrzała w puste i nic niewyrażające oczy chłopaka.
- Dobrze, wygrałeś. Zrobię to, ale obiecaj... Obiecaj, że mi wybaczysz!
Po jej delikatnych policzkach cienkimi strużkami spływały łzy. Patrzyła na niego jeszcze chwilę, czekając na jakąkolwiek reakcję. Nie doczekała się. Odwróciła wzrok i zacisnęła usta w kreseczkę. Zamknęła oczy i wyciągnęła dłoń. Znalazła zapinkę.
I zdjęła obrożę.
Zdjęła blokadę...
To był jeden z najgorszych błędów w jej krótkim życiu. Jej ostatni błąd... Rin uśmiechnął się szeroko. Tak długo na to czekał... Poczuł powracający Dar, który niczym ciepła woda rozpływał się po jego chudym ciele. Głowa, ramiona, tors, nogi... Aż po same koniuszki palców... Zgiął kilka razy dłonie i pokręcił szyją. Zaśmiał się cicho. Szatynka zdała sobie sprawę, co tak naprawdę uczyniła i odsunęła się przerażona. Accelerator nadal śmiejąc się, przygwoździł ją do ziemi jedną ze skrzyń. Nie przejmował się jej protestowaniem ani głośnym krzykiem. W pobliżu i tak nie było nikogo, kto mógłby ją usłyszeć... Przedziurawił beczkę z benzyną i oblał jej zawartością kartony, podłogę, a na samym końcu dziewczynę. Stanął tuż przy niej i wykonał ręką obojętny i znudzony gest.
- Wiesz jak kiedyś odkupywało się swoje winy? Zmazywało grzechy? - zapytał.
Chuda szatynka milczała przerażona. Rin pochylił się nad jej uchem i cichutko szepnął:
- Ogniem.
W jednej chwili wyjął z kieszeni zapałki, zapalił jedną i rzucił na ziemię. Otrzepał spodnie i patrzył, jak ogień gwałtownie pożera stary magazyn. W końcu zaczął trawić i dziewczynę... Accelerator rozłożył ramiona i zaśmiał się głucho, słysząc przeraźliwy krzyk i czując smród palonej skóry. Dar tworzył wokół niego barierę nie do przebycia, więc ogień nic nie mógł mu zrobić. Skierował się do wyjścia. Czuł moc, potęgę i niewyobrażalną siłę. Powolnym krokiem oddalał się od miejsca zbrodni, zostawiając w tyle palący się magazyn, dziewczęce krzyki agonii i duszący dym.
~8 miesięcy później...~
Żarówka w celi co chwilę gasła i się zapalała. Rin od dłuższego czasu podziwiał owe zjawisko, leżąc na byle jak pościelonym łóżku. Co jakiś czas odganiał natrętną muchę, która nieustannie brzęczała mu przy uchu. Chłopak bawił się sznurami wychodzącymi z czarnej obroży, której tak bardzo nienawidził. Wprawdzie nauczył się ją zdejmować, ale niby po co? I tak, aby odzyskać Dar musi zrobić to ktoś inny, w pełni świadomy, jaki przyniesie to skutek. Nosił ją tylko i wyłącznie dlatego, że zawsze istniała szansa na przypadkowe spotkanie takiego idioty. W końcu żarówka zamigotała po raz ostatni, wypalając się z głośnym sykiem.
- No, i to by było na tyle ze stałego źródła światła... - mruknął pod nosem.
Usiadł na twardej pryczy i dłonią przeczesał włosy. Białe kłaki zasłaniały mu oczy, więc musiał często powtarzać ten gest. Ziewnął szeroko i przetarł ręką powieki. Był głodny. Bardzo głodny... Od jakiegoś czasu zadowalał się batonikami ze starego automatu i wodą z bojlerów, ale teraz nie miał nawet i tego. Skrzywił się, czując skręt w żołądku. Wstał i otrzepał jasne jeansy, po czym poprawił koszulę. Zarzucił na nogi buty i skierował się do drzwi pomieszczenia. Wyjął z kieszeni klucz i z głośnym skrzypnięciem otworzył żelazne kraty. Wyszedł na pusty i zdemolowany korytarz, a następnie rozejrzał się po okolicy. Sektor H nie należał do najprzytulniejszych. Stare kamienne ściany, obskurne latarnie, zniszczona podłoga, pod którą kryły się lochy, raczej nie dodawały mu uroku... Rin nie mógł pozbyć się wrażenia, że jest w średniowiecznym więzieniu, a nie nowoczesnym ośrodku. Westchnął cicho i przeciągnął się. Plecy bolały go od spania w niewygodnej pozycji, ale chłopak postarał się to zignorować. Poszedł w kierunku szarych, metalowych drzwi. Była to łazienka dla pracowników (z ubikacji w swojej celi przestał korzystać już dawno, jakoś nie mógł pogodzić się z faktem, że miałby załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne w tym samym miejscu, w którym śpi). Wszedł do niegdyś wykafelkowanego na biało, a teraz brudnoszarego pomieszczenia. Podszedł do najbliższego pisuaru i gdy chciał zrobić to, co do niego należało, zobaczył trupa w pobliskiej toalecie. Zrobił zdegustowaną minę i podszedł do umarlaka. To był jeden z więźniów bez Daru, nazywał się bodajże Sam (a przynajmniej tak mu się wydawało). Rin pokręcił głową i odwrócił twarz nieboszczyka do ściany.
- Sam, zboczuchu... Już ci mówiłem, żebyś nie podglądał...
Trup dziwnym trafem nic mu nie odpowiedział. Chłopak szybko zrobił swoje i opuścił łazienkę. Znowu poczuł znajome ssanie w żołądku. Jęknął cicho. Postanowił jeszcze raz przeszukać sektor, mając nadzieję na znalezienie czegoś, chociaż w połowie jadalnego. Po trzydziestu minutach poszukiwań nadal nie miał niczego. Zrezygnowany usiadł w kącie sali i oparł głowę o ścianę. A przynajmniej tak myślał, bo jak się okazało, wcale nie była to ściana... Zaciekawiony Rin wstał i przyjrzał się temu dokładnie. Okno! Szare, zalepione warstwą kurzu, ledwo widoczne, ale... okno! Chłopak spróbował jakoś je otworzyć, ale było zamknięte od wewnątrz. Nie mógł również wybić szyby, którą wykonano z mocnego szkła. Pozostała mu jedna opcja. Żwawym truchtem wrócił do swojej celi i zaczął zrzucać z pryczy pościel, później materac... W końcu dotarł do metalowego szkieletu łóżka. Pogrzebał pod jednym z prętów, po czym wyciągnął małe zawiniątko. Pod warstwą białej tkaniny ukryty był prosty pistolet, skradziony z biura strażników i słuchawki dźwiękoszczelne (jak taka broń wystrzeli ci nad uchem, a ty będziesz niezabezpieczony, to możesz pożegnać się ze słuchem). Z tajemniczym uśmieszkiem przebiegł korytarz i ponownie stanął przed zakurzonym okienkiem. I tu pojawiły się wątpliwości. Otóż za szybą może znajdować się pokój personelu, ochrony, albo zwykłe biuro obsługi. W każdym z możliwych do odnalezienia pomieszczeń chłopak mógł znaleźć coś przydatnego. Gorzej, jeżeli okno prowadziło do drugiego korytarza, a tym samym sektora I. Ta opcja nie byłaby zbyt przyjemna, ze względu na to, że sektor ten jest zakażony (z tego, co słyszał, lepiej się do niego w ogóle nie zbliżać...). W podjęciu decyzji pomogło mu burczenie w brzuchu. Accelerator założył słuchawki, otarł z brody kurz, wycelował i strzelił w sam środek okna.
Szyba rozprysnęła się z głośnym hukiem, wbijając wszędzie dookoła ostre odłamki. Rin wybił ręką ich resztki, po czym przelazł przez powstały otwór. Znalazł się w... pokoju personelu. Robak podniecenia zaczynał drążyć białowłosego od środka. To uczucie wzmocniło się jeszcze bardziej, gdy ujrzał masę szafek poustawianych przy ścianie. Przejrzał prawie wszystkie i już prawie stracił nadzieję, ale w ostatniej z nich znalazł... Paczkę krakersów! Otworzył ją i zachłannie wepchnął do ust trzy słone płaty. Nigdy nie przepadał za tą przekąską, ale teraz smakowała jak najlepsze danie na świecie... Chrupiąc w najlepsze, wrócił na korytarz sektora H. Miał pójść do swojej celi, ale coś skłoniło go do zmiany decyzji. W jednym z podziemnych lochów wyłapał jakiś dźwięk. Podszedł tam, skąd się wydobywał. Zawisł głową w dół i nadal wcinając krakersy, zaczął rozglądać się w ciemnym tunelu.
- Saaam? Czy to ty? - krzyknął.
<Ktoś?>
Od Taigi C.D Nagito
Czy to było możliwe, aby zauważył, że jedno moje oko nie jest prawdziwe?
Przecież to jest wręcz niemożliwe, sama nie widziałam różnicy, więc
jakim cudem. Wynika z tego, że on również ma jedno sztuczne. Ciekawi
mnie, dlaczego, w sumie nie pytałam o to, bo w końcu skąd mogłam
wiedzieć. Wrócił do swojej lektury, a ja spojrzałam na Gwen, ponownie
zaczęłyśmy rozmawiać o tym, co się stało. Nagito nawet nie zwracał na
nas uwagi, jednak to u niego normalne, prawdę mówiąc zdążyłam się już do
tego przyzwyczaić. W pewnym sensie ulżyło mi, gdy dziewczyna
powiedziała, że idzie coś zjeść. Była to okazja, aby porozmawiać z nim
sam na sam.
- Skąd wiedziałeś? – Zapytałam patrząc na niego pytająco. Ściągnął okulary z nosa i odłożył książkę, na jego twarzy malował się uśmiech
- Zauważyłem – odpowiedział jedynie – W końcu mam to samo – zaśmiał się cicho
- Jak to się stało? – Usiadłam na krześle obok niego, jednak mój wzrok ciągle był skierowany w jego stronę – Nie tak łatwo stracić jedno oko, coś o tym wiem – uśmiechnęłam się lekko
- Moi rodzice mnie nie lubili – odpowiedział jedynie. Zdziwiłam się lekko. Czy można aż tak bić swoje dziecko, żeby pozbawić go oka, i okaleczyć na całe życie? Przecież to są już tortury u mnie trwało to dosyć szybko, a i tak straszliwie bolało, to jak bardzo on musiał cierpieć? Złapałam go za rękę
- Pewnie nie miałeś łatwo, przykro mi – wzruszył jedynie ramionami – Jesteś świetnym bratem, dziwie się, że oni nie umieli tego dostrzec. Jesteś moją rodziną, jedyną jaką mam – podniosłam delikatnie kącik ust.
- A co się stało Tobie? – Spojrzał na mnie przechylając głowę
- Miałam wtedy 10 lat, nie panowałam zupełnie nad swoją mocą, gdy się denerwowałam wokół mnie latały wszystkie miecze, topory, strzały, a ja nie wiedziałam jak to zatrzymać. Jednego dnia spowodowałam wybuch, dzięki mojemu mistrzowi nikt wtedy nie ucierpiał, jedynie ja straciłam oko, metalowa drzazga, mało przyjemne. Również on mi je sprawił. Widzę normalnie, nie widać różnicy, ale z tego oka nie wypływają łzy – uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Rozumiem – wymruczał najprawdopodobniej pogrążony w swoich myślach. Przypomniałam sobie o czarnowłosej, do której powinnam iść. Ponownie lekko uśmiechnęłam się do chłopaka
- Muszę iść do Gwen braciszku – powiedziałam wstając – Zobaczymy się później? – Przechyliłam lekko głowę, obserwując jak zakłada okulary i bierze książkę
- Oczywiście – powiedział jedynie, ponownie zaczynając czytać. Nie chciałam mu już przeszkadzać, więc udałam się do mojej towarzyszki.
(Teraz odbywają się te wydarzenia, które miały miejsce w opowiadaniach Tai i Gwen, mówiąc w skrócie, porwanie, przetrzymywanie, walki, nie chce mi się tego opisywać od nowa :D )
Obudziłam się, światło zaczęło mnie oślepiać. Dopiero po kilku minutach, moje zielenice przyzwyczaiły się do światła. Chciałam się podnieść, ale poczułam jeszcze lekki ból. Moje ciało było owinięte bandażem. Dopiero po chwili wszystko zaczęło do mnie docierać, to gdzie jestem, i dlaczego leże obolała. W kącie na materacu, zauważyłam jakąś postać. Białe włosy, zielona bluza. To
musiał być on
- Nagito? – Odezwałam się cicho, ciągle patrząc w tamtym kierunku. Chłopak od razu się zerwał podchodząc do mnie. Myślałam, że się uśmiechnie, ale na jego twarzy zauważyłam złość, był zły na mnie?
- Prawie straciłaś życie! – Warknął na mnie, pierwszy raz tak bardzo podniósł głos, pierwszy raz miał tak groźną minę, jego wzrok aż mnie przerażał. – Głupia, co jakbyś umarła! – Ponownie krzyknął. Spojrzałam na niego kompletnie zdziwiona
- Nagito… - Mój głos był niepewny i słaby, co zdarzyło mi się chyba pierwszy raz. Zawsze byłam pewna swoich słów i czynów – Nie krzycz – prawie cała schowałam się pod kocem. Poczułam jego rękę na swojej głowie. Odkrył mnie delikatnie i położył przede mną mojego pluszowego kotka, którego sam zszywał. Usiadł obok materaca.
- Myślałem, że się nie obudzisz – powiedział cicho i spokojnie, jego złość odeszła. Uśmiechnęłam się do niego lekko, zapinając o całym bólu. W dłoni zacisnęłam maskotkę
- Martwiłeś się – Powiedziałam jedynie. Pierwszy raz poczułam, że ktoś się o mnie martwi, było to niezwykle miłe uczucie.
(Nagito?)
- Skąd wiedziałeś? – Zapytałam patrząc na niego pytająco. Ściągnął okulary z nosa i odłożył książkę, na jego twarzy malował się uśmiech
- Zauważyłem – odpowiedział jedynie – W końcu mam to samo – zaśmiał się cicho
- Jak to się stało? – Usiadłam na krześle obok niego, jednak mój wzrok ciągle był skierowany w jego stronę – Nie tak łatwo stracić jedno oko, coś o tym wiem – uśmiechnęłam się lekko
- Moi rodzice mnie nie lubili – odpowiedział jedynie. Zdziwiłam się lekko. Czy można aż tak bić swoje dziecko, żeby pozbawić go oka, i okaleczyć na całe życie? Przecież to są już tortury u mnie trwało to dosyć szybko, a i tak straszliwie bolało, to jak bardzo on musiał cierpieć? Złapałam go za rękę
- Pewnie nie miałeś łatwo, przykro mi – wzruszył jedynie ramionami – Jesteś świetnym bratem, dziwie się, że oni nie umieli tego dostrzec. Jesteś moją rodziną, jedyną jaką mam – podniosłam delikatnie kącik ust.
- A co się stało Tobie? – Spojrzał na mnie przechylając głowę
- Miałam wtedy 10 lat, nie panowałam zupełnie nad swoją mocą, gdy się denerwowałam wokół mnie latały wszystkie miecze, topory, strzały, a ja nie wiedziałam jak to zatrzymać. Jednego dnia spowodowałam wybuch, dzięki mojemu mistrzowi nikt wtedy nie ucierpiał, jedynie ja straciłam oko, metalowa drzazga, mało przyjemne. Również on mi je sprawił. Widzę normalnie, nie widać różnicy, ale z tego oka nie wypływają łzy – uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Rozumiem – wymruczał najprawdopodobniej pogrążony w swoich myślach. Przypomniałam sobie o czarnowłosej, do której powinnam iść. Ponownie lekko uśmiechnęłam się do chłopaka
- Muszę iść do Gwen braciszku – powiedziałam wstając – Zobaczymy się później? – Przechyliłam lekko głowę, obserwując jak zakłada okulary i bierze książkę
- Oczywiście – powiedział jedynie, ponownie zaczynając czytać. Nie chciałam mu już przeszkadzać, więc udałam się do mojej towarzyszki.
(Teraz odbywają się te wydarzenia, które miały miejsce w opowiadaniach Tai i Gwen, mówiąc w skrócie, porwanie, przetrzymywanie, walki, nie chce mi się tego opisywać od nowa :D )
Obudziłam się, światło zaczęło mnie oślepiać. Dopiero po kilku minutach, moje zielenice przyzwyczaiły się do światła. Chciałam się podnieść, ale poczułam jeszcze lekki ból. Moje ciało było owinięte bandażem. Dopiero po chwili wszystko zaczęło do mnie docierać, to gdzie jestem, i dlaczego leże obolała. W kącie na materacu, zauważyłam jakąś postać. Białe włosy, zielona bluza. To
musiał być on
- Nagito? – Odezwałam się cicho, ciągle patrząc w tamtym kierunku. Chłopak od razu się zerwał podchodząc do mnie. Myślałam, że się uśmiechnie, ale na jego twarzy zauważyłam złość, był zły na mnie?
- Prawie straciłaś życie! – Warknął na mnie, pierwszy raz tak bardzo podniósł głos, pierwszy raz miał tak groźną minę, jego wzrok aż mnie przerażał. – Głupia, co jakbyś umarła! – Ponownie krzyknął. Spojrzałam na niego kompletnie zdziwiona
- Nagito… - Mój głos był niepewny i słaby, co zdarzyło mi się chyba pierwszy raz. Zawsze byłam pewna swoich słów i czynów – Nie krzycz – prawie cała schowałam się pod kocem. Poczułam jego rękę na swojej głowie. Odkrył mnie delikatnie i położył przede mną mojego pluszowego kotka, którego sam zszywał. Usiadł obok materaca.
- Myślałem, że się nie obudzisz – powiedział cicho i spokojnie, jego złość odeszła. Uśmiechnęłam się do niego lekko, zapinając o całym bólu. W dłoni zacisnęłam maskotkę
- Martwiłeś się – Powiedziałam jedynie. Pierwszy raz poczułam, że ktoś się o mnie martwi, było to niezwykle miłe uczucie.
(Nagito?)
Od Annabell C.D Vincenta
Dobrze ,że Vincent trzymał mnie za rękę, dzięki temu mogłam skupić się
na rozmowie z Rose . Znowu słyszałam jej krzyki,które roznosiły się
echem po mojej głowie, doprowadzając do mocnego i pulsującego bólu.
Chociaż próbowałam odpowiadać na jej pełne agresji pytania,nie starczyły
jej moje krótkie odpowiedzi. Wrzeszczała,że mam go
zabić,unieszkodliwić,nie mam nic więcej mu mówić, same zakazy i nakazy
Najbardziej była zła o to imię,które postanowiłam zmienić.Stare wydawało
mi się takie brzydkie i nieodpowiednie,a to, które jej nadałam idealnie
do niej pasuje,zwłaszcza,że tak ładnie brzmi po angielsku. Od początku
naszej znajomości była dla mnie niczym róża,która kłuje
wszystkich,którzy się do niej zbliżą.Zamierzałam porozmawiać z
chłopakiem, który ciągle się uśmiechał, jednak jedyne, co słyszałam w
głowie to,,Masz go o wszystko wypytać! Ty wygadałaś mu o nas prawie,że
wszystko,a on podał ci tylko swoje imię,nawet nie wiadomo czy
prawdziwe!” Nie mając za dużego wyboru powiedziałam do mojego
towarzysza:
-Nie odpowiedziałeś, –Lecz usłyszałam spokojny głos mówiący:
-Później-Zamierzałam go posłuchać,dobrze wiedziałam,że to nie jest odpowiednia pora, w końcu goniła nas grupa zombii,ale ciągle słyszałam pełen pretensji głos Rose .Dlatego zaczęłam powtarzać swoją wypowiedź ,a on nadal mnie zbywał ,przy okazji zabijając umarlaków ,którzy stawali nam na drodze .Podczas gdy ja toczyłam wewnętrzną walkę z Rose , on w zewnętrznym świecie torował nam drogę . Po dłuższej bezsensownej kłótni z moją towarzyszką w końcu usłyszałam odpowiedź chłopaka na którą tak wyczekiwałam :
-Vincent Silvan sektor F, 22 lata- Przez dłuższą chwile ,nie słyszałam żadnych zastrzeżeń ze strony mojej współlokatorki ,pewnie wiedziała ,ze nic się na ten temat więcej nie dowiemy .Uradowana ,że przestała mnie boleć głowa ,znów skupiłam się na otaczającym mnie świecie .Szliśmy w milczeniu ,co jakiś czas Vincent zabijał jakiegoś żywego trupa ,nawet w tedy gościł na jego twarzy przyjacielski uśmiech .Przyglądałam się jego wysiłkowi ,widać było po nim ,że to go zaczynało męczyć ,jego ruchy straciły ,tą płynność co wcześniej ,a na jego twarzy pojawiły się malutkie kropelki potu .Po około trzech godzinach zatrzymałam się ,na co chłopak popatrzył na mnie zaciekawiony ,dlaczegóż to uczyniłam . Spojrzałam mu w oczy i oznajmiłam z uśmiechem :
-Powinniśmy znaleźć jakieś schronienie .Musimy odpocząć –Widząc ,że nie za bardzo podoba mu się mój pomysł ,pochyliłam się w jego stronę i zaczęłam go pukać palcem wskazującym w pierś przy każdym wypowiedzianym słowie :
-Zwłaszcza ty powinieneś ,odpocząć chyba nie chcesz paść ze zmęczenia gdy cała grupa żywych trupów będzie zmierzać w naszym kierunku ,by nas spałaszować ze smakiem – Usłyszałam od niego:
-Nie możemy tak ryzykować musimy udać się w jakieś bezpieczniejsze miejsce
-Nie przyjmuje odmowy .-Zanim zdążył zareagować chwyciłam go za rękę i ruszyłam przed siebie wypatrując jakiegoś miejsca odpowiedniego do odpoczynku. ,po krótkiej chwili znalazłam pustą cele. Może nie powalała swoim rozmiarem ,ale wystarczyła na spokojne pomieszczenie dwóch osób ,dlatego bez zbędnego zwlekania rozłożyliśmy tam swoje rzeczy . W środku było ciemno ,dlatego rozejrzeliśmy się za czymś co moglibyśmy spalić ,na nasze szczęście w rogu celi znajdowało się połamane drewniane krzesło. Ułożyliśmy z niego mały stosik pośrodku pokoju ,po krótkiej chwili chłopakowi udało rozpalić się ognisko ,które zaczęło strasznie dymić. Użyłam więc swoich mocy ,by nieprzyjemny zapach spalenizny zamienić na zapach lasu ,co po dłuższej chwili wysiłku udało mi się. Usiadłam przy ognisku ,a chłopak przy ścianie . Spojrzałam na niego, wzrok skierowany miał na przeciwną ścianę ,wyglądał jakby nad czymś myślał . Siedzieliśmy tak bezczynnie wpatrując się przed siebie prze jakiś czas ,aż w końcu zgłodniałam ,dlatego wyjęłam z torby dwa czekoladowe batony ,jeden z nich rzuciłam mojemu towarzyszowi .Wyrwany z zamyślenia spojrzał zdezorientowany na smakołyk ,po krótkiej chwili uśmiechnął się i powiedział:
-Dzięki-Gdy odtworzyłam swojego batonika z moich włosów wyszła biała łasiczka ,która zaczęła popiskiwać gniewnie. Zaśmiałam się i wręczyłam Nadziei kawałek ,po czym przystąpiłam sama do jedzenia ,może nie był to treściwy posiłek ale zawsze lepsze to niż nic. Gdy skończyłam wyjęłam z mojej torby parę kartek i ołówek ,zaczęłam się zastanawiać co by tu narysować .Z zamyślenia wyrwał mnie głos Vincent’a ,zdezorientowana zapytałam:
-Co mówiłeś ?Nie słuchałam
-Pytałem .Kto to jest Rose ?-Zaśmiałam się po czym skierowałam palcem wskazującym w mojego rozmówce by podkreślić ,że to o niego chodzi i powiedziałam z uśmiechem:
-Ale ty masz mi opowiedzieć trochę o sobie ,dobrze? –Chociaż tyle mogłam zrobić ,by Rose się na mnie nie gniewała . Czekałam na to aż odpowie
(Vincent ?).
-Nie odpowiedziałeś, –Lecz usłyszałam spokojny głos mówiący:
-Później-Zamierzałam go posłuchać,dobrze wiedziałam,że to nie jest odpowiednia pora, w końcu goniła nas grupa zombii,ale ciągle słyszałam pełen pretensji głos Rose .Dlatego zaczęłam powtarzać swoją wypowiedź ,a on nadal mnie zbywał ,przy okazji zabijając umarlaków ,którzy stawali nam na drodze .Podczas gdy ja toczyłam wewnętrzną walkę z Rose , on w zewnętrznym świecie torował nam drogę . Po dłuższej bezsensownej kłótni z moją towarzyszką w końcu usłyszałam odpowiedź chłopaka na którą tak wyczekiwałam :
-Vincent Silvan sektor F, 22 lata- Przez dłuższą chwile ,nie słyszałam żadnych zastrzeżeń ze strony mojej współlokatorki ,pewnie wiedziała ,ze nic się na ten temat więcej nie dowiemy .Uradowana ,że przestała mnie boleć głowa ,znów skupiłam się na otaczającym mnie świecie .Szliśmy w milczeniu ,co jakiś czas Vincent zabijał jakiegoś żywego trupa ,nawet w tedy gościł na jego twarzy przyjacielski uśmiech .Przyglądałam się jego wysiłkowi ,widać było po nim ,że to go zaczynało męczyć ,jego ruchy straciły ,tą płynność co wcześniej ,a na jego twarzy pojawiły się malutkie kropelki potu .Po około trzech godzinach zatrzymałam się ,na co chłopak popatrzył na mnie zaciekawiony ,dlaczegóż to uczyniłam . Spojrzałam mu w oczy i oznajmiłam z uśmiechem :
-Powinniśmy znaleźć jakieś schronienie .Musimy odpocząć –Widząc ,że nie za bardzo podoba mu się mój pomysł ,pochyliłam się w jego stronę i zaczęłam go pukać palcem wskazującym w pierś przy każdym wypowiedzianym słowie :
-Zwłaszcza ty powinieneś ,odpocząć chyba nie chcesz paść ze zmęczenia gdy cała grupa żywych trupów będzie zmierzać w naszym kierunku ,by nas spałaszować ze smakiem – Usłyszałam od niego:
-Nie możemy tak ryzykować musimy udać się w jakieś bezpieczniejsze miejsce
-Nie przyjmuje odmowy .-Zanim zdążył zareagować chwyciłam go za rękę i ruszyłam przed siebie wypatrując jakiegoś miejsca odpowiedniego do odpoczynku. ,po krótkiej chwili znalazłam pustą cele. Może nie powalała swoim rozmiarem ,ale wystarczyła na spokojne pomieszczenie dwóch osób ,dlatego bez zbędnego zwlekania rozłożyliśmy tam swoje rzeczy . W środku było ciemno ,dlatego rozejrzeliśmy się za czymś co moglibyśmy spalić ,na nasze szczęście w rogu celi znajdowało się połamane drewniane krzesło. Ułożyliśmy z niego mały stosik pośrodku pokoju ,po krótkiej chwili chłopakowi udało rozpalić się ognisko ,które zaczęło strasznie dymić. Użyłam więc swoich mocy ,by nieprzyjemny zapach spalenizny zamienić na zapach lasu ,co po dłuższej chwili wysiłku udało mi się. Usiadłam przy ognisku ,a chłopak przy ścianie . Spojrzałam na niego, wzrok skierowany miał na przeciwną ścianę ,wyglądał jakby nad czymś myślał . Siedzieliśmy tak bezczynnie wpatrując się przed siebie prze jakiś czas ,aż w końcu zgłodniałam ,dlatego wyjęłam z torby dwa czekoladowe batony ,jeden z nich rzuciłam mojemu towarzyszowi .Wyrwany z zamyślenia spojrzał zdezorientowany na smakołyk ,po krótkiej chwili uśmiechnął się i powiedział:
-Dzięki-Gdy odtworzyłam swojego batonika z moich włosów wyszła biała łasiczka ,która zaczęła popiskiwać gniewnie. Zaśmiałam się i wręczyłam Nadziei kawałek ,po czym przystąpiłam sama do jedzenia ,może nie był to treściwy posiłek ale zawsze lepsze to niż nic. Gdy skończyłam wyjęłam z mojej torby parę kartek i ołówek ,zaczęłam się zastanawiać co by tu narysować .Z zamyślenia wyrwał mnie głos Vincent’a ,zdezorientowana zapytałam:
-Co mówiłeś ?Nie słuchałam
-Pytałem .Kto to jest Rose ?-Zaśmiałam się po czym skierowałam palcem wskazującym w mojego rozmówce by podkreślić ,że to o niego chodzi i powiedziałam z uśmiechem:
-Ale ty masz mi opowiedzieć trochę o sobie ,dobrze? –Chociaż tyle mogłam zrobić ,by Rose się na mnie nie gniewała . Czekałam na to aż odpowie
(Vincent ?).
poniedziałek, 27 lipca 2015
Od Dayki C.D Shury
Zaskoczyło mnie zachowanie dziewczyny. Nie wiedziałem że Carl chce sb od
nas pójść. popatrzyłem jeszcze na chwilę na jego twarz z odciskiem buta
dziewczyny... no cóż... każdy ma swoja drogę. Usiadłem na swoim
poprzednim miejscu i wgapiałem się w drzwi, przez które wyszła
dziewczyna. No i nie otrzymałem odpowiedzi na moje pytanie... może i
lepiej.. .kiedy indziej się go spytam. W pewnym momencie usłyszałem głos
dziewczyny i jakiś inny... Znajomy, głos. Gdy otworzyły się drzwi i
zobaczyłem to niebieskie ścierwo momentalnie wstałem i zacinałem dłonie w
pięści.
- To jest Vincent. - powiedziała jakby uszczęśliwiona dziewczyna.- To jest Carl i Dayki. - Przedstawiła nas.
- Dayki! - powiedział z tym swoim miłym uśmiechem, który tak bardzo mnie drażnił. Co on sobie myśli?!
- Znacie się? - spytała zaskoczona dziewczyna.
- niestety... - mruknąłem pod nosem
- Co ty taki ponury? Nie cieszysz się? - Z jego ust wydobył się ten śmiech szczęścia. Robił to specjalnie! Dobrze wie jak bardzo mnie tym denerwuje... Szkoda że nie zdążyłem go zabić.
- Przez ciebie tu jestem niebieska kur.wo! - wrzasnąłem wściekły i rzuciłem się na niego. Dobrze wiedział że zaatakuje i szybko mnie odepchnął. No nic. Ponownie się na niego żółciłem, uderzając go przy tym pięściami. Poczułem na sobie mocny odciągający mnie od niego uścisk. Nie wiem kto to był. Ale dostał ode mnie z łokcia. Ma problem. Ja tu załatwiam swoje stare sprawy. Złapałem go za bluzę i podniosłem do góry... Wyrwałem mu jednego kolczyka z ucha, zauważyłem to dopiero teraz. Mała rzeczka krwi spływała po jego szyi. A jego żółte oczy wpatrywały się w moje, widziałem tam nienawiść. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, z niego zaś chichot. Wtedy poczułem silne uderzenie w klatkę piersiową. Mimowolnie upuściłem go i zacząłem szybko nabierać powietrza co jakiś czas kaszląc. Musiał w płuca!? Akurat w płuca?! Mój wzrok powędrował na niebieską ku.rwę. Patrzył na mnie z tym swoim uśmiechem. Wszystko działo się tak szybko... Podszedł do mnie i nachylił swoją twarz nad moją.
- Wiesz... nie podskakuje się starszym. - powiedział i podał mi dłoń - zgoda? - powiedział uśmiechnięty. Odtrąciłem jego dłoń.
-Nie po tym co mi zrobiłeś - warknąłem do niego patrząc jak z jego twarzy znika miły uśmiech. Mój oddech nadal był płytki. Dobrze wie gdzie uderzyć. Dureń...
***
Po tym co się wydarzyło nie odzywałem się do nikogo. Nie miałem ochoty. Ale oni chyba go polubili. Uśmiechnięty psychopata... Wyszedłem stamtąd jak najszybciej. Po prostu nie wytrzymuje z tą kur.wa w jednym pomieszczeniu. Jak można go lubić?! Cały czas im pomagał i uśmiechał się. Pytał o wszystko a sam o sobie nic nie mówił. Typowe... Sam tak nie raz robię. Pozabijałem kilkoro szwendaczy i wróciłem... spali? Na tylemu zaufali? Popatrzyłem na niego i usiadłem. Jak najdalej od niebieskiego diabła.
-Śpij... - powiedział miło. - popilnuję was... - mówił dalej
- Przy tobie nigdy. - Warknąłem. Lekko trąciłem Shurę w ramię. Popatrzyła na mnie zaspanym wzrokiem.
- Choć... się przejść... - powiedziałem cicho... - proszę...- szepnąłem. Dziewczyna wstała i razem ze mną wyszła z pomieszczenia. Carl raczej sobie z nim poradzi...
- skąd się znacie? - usłyszałem jej pytanie...
- ze szkoły... - odpowiedziałem i popatrzyłem w jej oczy. - Wiesz... on jest...hmm... jednym z ,,kolegów,, Jeżeli słyszałaś Carl'a to i mnie też... Wiec wiesz co zrobiłem... - dodałem patrząc się juz przed siebie.
Vincent? Shura? Carl?
- To jest Vincent. - powiedziała jakby uszczęśliwiona dziewczyna.- To jest Carl i Dayki. - Przedstawiła nas.
- Dayki! - powiedział z tym swoim miłym uśmiechem, który tak bardzo mnie drażnił. Co on sobie myśli?!
- Znacie się? - spytała zaskoczona dziewczyna.
- niestety... - mruknąłem pod nosem
- Co ty taki ponury? Nie cieszysz się? - Z jego ust wydobył się ten śmiech szczęścia. Robił to specjalnie! Dobrze wie jak bardzo mnie tym denerwuje... Szkoda że nie zdążyłem go zabić.
- Przez ciebie tu jestem niebieska kur.wo! - wrzasnąłem wściekły i rzuciłem się na niego. Dobrze wiedział że zaatakuje i szybko mnie odepchnął. No nic. Ponownie się na niego żółciłem, uderzając go przy tym pięściami. Poczułem na sobie mocny odciągający mnie od niego uścisk. Nie wiem kto to był. Ale dostał ode mnie z łokcia. Ma problem. Ja tu załatwiam swoje stare sprawy. Złapałem go za bluzę i podniosłem do góry... Wyrwałem mu jednego kolczyka z ucha, zauważyłem to dopiero teraz. Mała rzeczka krwi spływała po jego szyi. A jego żółte oczy wpatrywały się w moje, widziałem tam nienawiść. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, z niego zaś chichot. Wtedy poczułem silne uderzenie w klatkę piersiową. Mimowolnie upuściłem go i zacząłem szybko nabierać powietrza co jakiś czas kaszląc. Musiał w płuca!? Akurat w płuca?! Mój wzrok powędrował na niebieską ku.rwę. Patrzył na mnie z tym swoim uśmiechem. Wszystko działo się tak szybko... Podszedł do mnie i nachylił swoją twarz nad moją.
- Wiesz... nie podskakuje się starszym. - powiedział i podał mi dłoń - zgoda? - powiedział uśmiechnięty. Odtrąciłem jego dłoń.
-Nie po tym co mi zrobiłeś - warknąłem do niego patrząc jak z jego twarzy znika miły uśmiech. Mój oddech nadal był płytki. Dobrze wie gdzie uderzyć. Dureń...
***
Po tym co się wydarzyło nie odzywałem się do nikogo. Nie miałem ochoty. Ale oni chyba go polubili. Uśmiechnięty psychopata... Wyszedłem stamtąd jak najszybciej. Po prostu nie wytrzymuje z tą kur.wa w jednym pomieszczeniu. Jak można go lubić?! Cały czas im pomagał i uśmiechał się. Pytał o wszystko a sam o sobie nic nie mówił. Typowe... Sam tak nie raz robię. Pozabijałem kilkoro szwendaczy i wróciłem... spali? Na tylemu zaufali? Popatrzyłem na niego i usiadłem. Jak najdalej od niebieskiego diabła.
-Śpij... - powiedział miło. - popilnuję was... - mówił dalej
- Przy tobie nigdy. - Warknąłem. Lekko trąciłem Shurę w ramię. Popatrzyła na mnie zaspanym wzrokiem.
- Choć... się przejść... - powiedziałem cicho... - proszę...- szepnąłem. Dziewczyna wstała i razem ze mną wyszła z pomieszczenia. Carl raczej sobie z nim poradzi...
- skąd się znacie? - usłyszałem jej pytanie...
- ze szkoły... - odpowiedziałem i popatrzyłem w jej oczy. - Wiesz... on jest...hmm... jednym z ,,kolegów,, Jeżeli słyszałaś Carl'a to i mnie też... Wiec wiesz co zrobiłem... - dodałem patrząc się juz przed siebie.
Vincent? Shura? Carl?
Od Kiary
Obudziłam się i nie otwierając jeszcze oczu, nasłuchiwałam czy oby na
pewno nie ma nikogo w pobliżu. Potem przyszedł czas na wyjęcie z kozaka
sztyletu, "tak na wszelki wypadek". Gdy byłam pewna, że w korytarzu
panuje absolutna cisza wyszłam z szybu wentylacyjnego i rozejrzałam się
po korytarzu. Poprawiłam ubrania i szybko się rozciągnęłam, by być
gotowa do biegu. Szyb nie był z byt wygodnym miejscem do spania, ale
zdecydowanie nikt, do niego nie zaglądał, dlatego ten zimny otwór w
ścianie stał się moim schronieniem. Miałam ze sobą mały plecaczek z
wodą, resztką jedzenia i latarką, którą skradłam strażnikowi. Musiałam
szybko znaleźć kolejne zapasy, albo będę głodować. Udałam się w z dłuż
korytarza, skradając się z ręką na sztylecie. O dziwo panował idealny
spokój ani żywego, ani z czego byłam strasznie zadowolona martwego. Nie
wiedziałam gdzie mam iść, bo magazynki blisko mojego schronu były puste
co oznaczało, że muszę wyjść poza granice moich terenów. Po paru
chwilach podróży pomiędzy korytarzami dobiegł mnie szelest zza zakrętu.
Przywarłam do ściany gotowa rzucić się na zombiaka. Gdy nagle zza rogu
wyszedł więzień...
<ktokolwiek?>
<ktokolwiek?>
Od Taigi C.D Gwen
Po kolejnym ciosie, zaczęłam mieć wątpliwości gdzie się w ogóle
znajduję. Tym razem dostałam czymś twardym, zgaduje, że było to drewno.
Przez chwilę przed oczami widziałam ciemność, jednak szybko zaczęłam
dostrzegać kolory i kontury, a po chwili całe sylwetki gospodarzy.
Podniosłam głowę, aby spojrzeć na kobietę z uśmieszkiem.
- Tylko na tyle Cię stać? – Zakpiłam
- Mów gdzie ona poszła! Gadaj jak dojść do waszego schronu – podniosła swój drewniany kij biorąc kolejny zamach i patrząc na mnie groźnie
- Musisz się rozpędzić i walnąć w ścianę, wtedy otworzy się tajemnicze przejście – zaczęłam ze śmiechem. Nie bałam się jej, była starszą kobietą, która nie mogła mi zrobić nic strasznego. Śmierć w obliczu tego wszystkiego, co widziałam i zrobiłam było niczym. Tym razem zamach był większy, poczułam przeszywający ból, i ciemność. Znalazłam się na polanie, zielona trawa delikatnie łaskotała moje nagie stopy. Rzeka płynęła spokojnie, czułam na skórze zimne krople, które z niej wyskakiwały, nieopodal było drzewo. Duże, rozłożyste na gałęzi była przywiązana opona, zapewne miała to być huśtawka. Z uśmiechem na niej usiadłam i zaczęłam się huśtać, niczym małe dziecko śmiałam się, gdy tylko byłam w górze, gdy czułam na sobie ciepłe promienie słoneczne. Delikatnie muskały moją twarz. Byłam sama, bez tych wszystkich umarlaków, nie wśród murów i świeczek, byłam na zewnątrz. Na pięknej łące, na świeżym powietrzu. Całkiem sama. Zatrzymałam się. Jestem sama, nie ma czarnowłosej dziewczyny, która mnie zawsze ratuje przed zboczeńcem, nie ma, Nagito mojego braciszka, Sylv, Aszer, nie ma nikogo. Jednak skoro jestem sama, to, dlaczego słyszę głos, tak bardzo znajomy głos. Jest tak blisko. Zaczęłam biec w jego stronę, nie zastanawiając się czy to, co słyszę, nie jest wybrykiem mojej wyobraźni. Tak znajomy głos stawał się coraz głośniejszy. To była Gwen, tak z pewnością to była ona. Krzyczała, ale dlaczego? Tutaj jest tak wspaniale, moglibyśmy tutaj wszystkich przyprowadzić, można uprawiać ziemię, nic nam nie zagraża, jest woda, jest wszystko, co jest nam potrzebne. W ustach poczułam metaliczny smak, ocknęłam się. Byłam w niebie? Nie raczej nie, w końcu każdy inaczej to opisuje, więc gdzie byłam? Wyplułam krew, która znajdowała się w moich ustach. Zobaczyłam Gwen, która stała bez broni, natomiast moja katana, znajdowała się w rękach tej wiedźmy. Moje zielenice, gwałtownie się powiększyły.
Miałam ochotę wstać i ją zabić… Chociaż nie, podcięłabym jej ścięgna i puściła zombie, napawałabym się widokiem jak ją rozrywają. Pociągnęłam za kajdanki, jednak za cholerę nie chciały odpuścić. Skupiłam wzrok na katanie, która pojawiła się w rękach Gwen
- Nie Tobie była ona dana – powiedziałam jedynie, patrząc ostro na kobietę
- Jednak żyjesz – spojrzała najpierw na mnie, po czym wróciła wzrokiem do Gwen – Taka z Ciebie bohaterka? W takim razie zginiecie obie – zaśmiała się krótko
- Jedyną osobą, która będzie leżeć tutaj martwa to Ty – Moja towarzyszka zwróciła miecz w jej strone, uniosłam delikatnie kącik ust, przymykając oczy, jednak nie chciałam znowu wracać do mojego drzewa, nie teraz. Podczas, gdy Gwen stała spokojnie, stara kobieta zaczęła serie ataków, wszystkie zostały ominięte z gracją, aż miło było na to patrzeć. Przechyliłam lekko łebek, aby lepiej to wszystko widzieć. Wiele ruchów mi uciekało, nie wiedziałam nawet, kiedy wiedźma została zraniona w nogę, teraz utykała. Następne ciosy były zapewne łatwiejsze. Nie trzeba było nawet minuty, kiedy leżała w kałuży krwi, jednak według mnie jeszcze żyła, może Gwen woli ją zostawić w męczarniach? A może ja już źle widzę? Sama nie wiem, zobaczyłam przed sobą twarz dziewczyny. Była skupiona, próbowała rozerwać kajdanki, co się jej udały, gdyby mnie nie złapała, upadłabym na ziemię. Spojrzałam na nią to z ulgą to ze złością
- Miałaś iść po resztę – Mruknęłam, ponownie plując krwią
- Jesteś głupia – Westchnęła
- Dopiero teraz to zauważyłaś? – Nie odpowiedziała, pomogła mi jedynie wstać. Oparłam się o nią i ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Nie wiem gdzie szłyśmy, jednak prowadziła mnie cały czas się rozglądając.
- Widziałam – powiedziałam cicho
- Co takiego? – Usłyszałam jej głos, martwiła się było to słychać. W tej chwili nawet nie myślę o tym, że za rogiem mogą być szwendacze albo coś gorszego, że za chwilę mogą nas dogonić ludzie, którzy nas wcześniej zamknęli
- Trawę, rzekę, drzewo, nawet się huśtałam, świeciło słońce. Tam moglibyśmy się udać, wszyscy, mielibyśmy wszystkiego pod dostatkiem, o nic byśmy się nie martwili – zaczęłam z nadzieją w głowię, doskonale wiedziałam, że to niemożliwe, że to, co widziałam było jednorazowe, że nigdy tam nie wrócę, i że to nigdy nie będzie rzeczywistość. Mimo wszystko jak głupia wierzyłam, iż to wszystko to prawda, zaczynałam się gubić we własnych słowa, zaczęłam wierzyć w to, co mówię.
- Taiga – westchnęła – Będąc w takim stanie, każdy widzi to co chciałby widzieć – powiedziała
cicho. Nie odzywałam się, nie chciałam żeby te słowa do mnie doszły. Zauważyłam już znane mi korytarze i światło. Czyli doszłyśmy na miejsce. Przed drzwiami spojrzałam na nią uśmiechając się lekko.
- Jesteś dobrą przyjaciółkę, zabiorę Cię do tego miejsca, pokaże Ci jak tam jest – Byłam już zmęczona, chciało mi się spać, chciałam znowu poczuć słońce. Zamknęłam oczy, czułam jedynie jak opadam, głos dziewczyny był cichy, a po chwili zupełnie umilkł.
(Gwen,bądź też ktoś z grupy? :D )
- Tylko na tyle Cię stać? – Zakpiłam
- Mów gdzie ona poszła! Gadaj jak dojść do waszego schronu – podniosła swój drewniany kij biorąc kolejny zamach i patrząc na mnie groźnie
- Musisz się rozpędzić i walnąć w ścianę, wtedy otworzy się tajemnicze przejście – zaczęłam ze śmiechem. Nie bałam się jej, była starszą kobietą, która nie mogła mi zrobić nic strasznego. Śmierć w obliczu tego wszystkiego, co widziałam i zrobiłam było niczym. Tym razem zamach był większy, poczułam przeszywający ból, i ciemność. Znalazłam się na polanie, zielona trawa delikatnie łaskotała moje nagie stopy. Rzeka płynęła spokojnie, czułam na skórze zimne krople, które z niej wyskakiwały, nieopodal było drzewo. Duże, rozłożyste na gałęzi była przywiązana opona, zapewne miała to być huśtawka. Z uśmiechem na niej usiadłam i zaczęłam się huśtać, niczym małe dziecko śmiałam się, gdy tylko byłam w górze, gdy czułam na sobie ciepłe promienie słoneczne. Delikatnie muskały moją twarz. Byłam sama, bez tych wszystkich umarlaków, nie wśród murów i świeczek, byłam na zewnątrz. Na pięknej łące, na świeżym powietrzu. Całkiem sama. Zatrzymałam się. Jestem sama, nie ma czarnowłosej dziewczyny, która mnie zawsze ratuje przed zboczeńcem, nie ma, Nagito mojego braciszka, Sylv, Aszer, nie ma nikogo. Jednak skoro jestem sama, to, dlaczego słyszę głos, tak bardzo znajomy głos. Jest tak blisko. Zaczęłam biec w jego stronę, nie zastanawiając się czy to, co słyszę, nie jest wybrykiem mojej wyobraźni. Tak znajomy głos stawał się coraz głośniejszy. To była Gwen, tak z pewnością to była ona. Krzyczała, ale dlaczego? Tutaj jest tak wspaniale, moglibyśmy tutaj wszystkich przyprowadzić, można uprawiać ziemię, nic nam nie zagraża, jest woda, jest wszystko, co jest nam potrzebne. W ustach poczułam metaliczny smak, ocknęłam się. Byłam w niebie? Nie raczej nie, w końcu każdy inaczej to opisuje, więc gdzie byłam? Wyplułam krew, która znajdowała się w moich ustach. Zobaczyłam Gwen, która stała bez broni, natomiast moja katana, znajdowała się w rękach tej wiedźmy. Moje zielenice, gwałtownie się powiększyły.
Miałam ochotę wstać i ją zabić… Chociaż nie, podcięłabym jej ścięgna i puściła zombie, napawałabym się widokiem jak ją rozrywają. Pociągnęłam za kajdanki, jednak za cholerę nie chciały odpuścić. Skupiłam wzrok na katanie, która pojawiła się w rękach Gwen
- Nie Tobie była ona dana – powiedziałam jedynie, patrząc ostro na kobietę
- Jednak żyjesz – spojrzała najpierw na mnie, po czym wróciła wzrokiem do Gwen – Taka z Ciebie bohaterka? W takim razie zginiecie obie – zaśmiała się krótko
- Jedyną osobą, która będzie leżeć tutaj martwa to Ty – Moja towarzyszka zwróciła miecz w jej strone, uniosłam delikatnie kącik ust, przymykając oczy, jednak nie chciałam znowu wracać do mojego drzewa, nie teraz. Podczas, gdy Gwen stała spokojnie, stara kobieta zaczęła serie ataków, wszystkie zostały ominięte z gracją, aż miło było na to patrzeć. Przechyliłam lekko łebek, aby lepiej to wszystko widzieć. Wiele ruchów mi uciekało, nie wiedziałam nawet, kiedy wiedźma została zraniona w nogę, teraz utykała. Następne ciosy były zapewne łatwiejsze. Nie trzeba było nawet minuty, kiedy leżała w kałuży krwi, jednak według mnie jeszcze żyła, może Gwen woli ją zostawić w męczarniach? A może ja już źle widzę? Sama nie wiem, zobaczyłam przed sobą twarz dziewczyny. Była skupiona, próbowała rozerwać kajdanki, co się jej udały, gdyby mnie nie złapała, upadłabym na ziemię. Spojrzałam na nią to z ulgą to ze złością
- Miałaś iść po resztę – Mruknęłam, ponownie plując krwią
- Jesteś głupia – Westchnęła
- Dopiero teraz to zauważyłaś? – Nie odpowiedziała, pomogła mi jedynie wstać. Oparłam się o nią i ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Nie wiem gdzie szłyśmy, jednak prowadziła mnie cały czas się rozglądając.
- Widziałam – powiedziałam cicho
- Co takiego? – Usłyszałam jej głos, martwiła się było to słychać. W tej chwili nawet nie myślę o tym, że za rogiem mogą być szwendacze albo coś gorszego, że za chwilę mogą nas dogonić ludzie, którzy nas wcześniej zamknęli
- Trawę, rzekę, drzewo, nawet się huśtałam, świeciło słońce. Tam moglibyśmy się udać, wszyscy, mielibyśmy wszystkiego pod dostatkiem, o nic byśmy się nie martwili – zaczęłam z nadzieją w głowię, doskonale wiedziałam, że to niemożliwe, że to, co widziałam było jednorazowe, że nigdy tam nie wrócę, i że to nigdy nie będzie rzeczywistość. Mimo wszystko jak głupia wierzyłam, iż to wszystko to prawda, zaczynałam się gubić we własnych słowa, zaczęłam wierzyć w to, co mówię.
- Taiga – westchnęła – Będąc w takim stanie, każdy widzi to co chciałby widzieć – powiedziała
cicho. Nie odzywałam się, nie chciałam żeby te słowa do mnie doszły. Zauważyłam już znane mi korytarze i światło. Czyli doszłyśmy na miejsce. Przed drzwiami spojrzałam na nią uśmiechając się lekko.
- Jesteś dobrą przyjaciółkę, zabiorę Cię do tego miejsca, pokaże Ci jak tam jest – Byłam już zmęczona, chciało mi się spać, chciałam znowu poczuć słońce. Zamknęłam oczy, czułam jedynie jak opadam, głos dziewczyny był cichy, a po chwili zupełnie umilkł.
(Gwen,bądź też ktoś z grupy? :D )
Od Shury C.D Dayki
Uścisk Carl'a nie był taki zły, szczerze poczułam ciepło na sercu, ale czuję się niezręcznie w takich sytuacjach więc próbowałam się lekko wyrwać, zauważyłam także, że Dayki próbuje to samo. Po chwili odpuścił, szczerze zabrakło mi powietrza i zaczęłam ciężko oddychać, ten to ma sposób pokazywania miłości. Szczerze przez ten krótki czas przywiązałam się do tych dziwaków.
Po chwili zauważyłam, że braciszek leży skulony i doszło do mnie kilka słów które mnie bardzo zdenerwowały. Na jego nieszczęście mam dobry słuch... Zauważyłam, że czarnowłosy przykucnął obok niego. Nie zatrzymało mnie to jednak, a gdy podniósł głowę do mówiącego do niego chłopaka przywaliłam mu z kopniaka prosto w pacyne.
- Przestaniesz gadać takie głupoty? - Warknęłam zdenerwowana i zauważyłam, że po moim budzie został mu nie lada ślad, niestety nie umiem być delikatna - Skoro chcesz odejść to po co nas przytulasz nie wiesz że to robi jakieś więzi?! - Krzyknęłam i nie zważałam nawet uwagi na stworu które mogły by mnie usłyszeć, teraz to mam nawet ochotę je wszystkie pozarzynać - Nie wiesz, że to boli?! - Mój głos się załamał i opuściłam miecz - W dzieciństwie... Straciłam najbliższych - Odwróciłam wzrok - Nie chce by to się stało kolejny raz - Poczułam jak łzy dopływają mi do oczu więc się szybko odwróciłam, jestem taka bezradna w tych sprawach..- Jaki to w ogóle ma sens? Nawet jakbyś chciał odejść pójdziemy razem z Tobą, człowieka się kocha za takiego jaki jest, a nie za to kogo udaje, mimo iż twarz pokazywana światu może być bardziej prawdziwsza od tej którą
posiadamy - Uśmiechnęłam się do niego odwracając, zdawałam sobie sprawę że mam szklane oczy - Siostrzyczka nie powinna zostawiać starszego braciszka, czyż nie? Nikt nie powinien - Zerknęłam na zszokowanego Daykiego - Może nie jesteśmy prawdziwym rodzeństwem, ale nie wiecie co bym dała by takie mieć - Wydukałam - Rozumiem, żeby do tego dojść musimy się poznać, nie wszyscy chcą mówić o swojej przeszłości, słyszałam Cie Carl... nie spałam, gdy niosłeś mnie na plecach, ale mimo wszystko to mnie od Ciebie nie odpycha, każdy ma coś na sumieniu, ja też zabijałam ludzi, z czystej głupoty, więc ciążę na swoim sumieniu wiele - Spojrzałam mu w oczy - Więc jeśli sobie nie radzisz, możesz nam oddać połowę tego ciężaru, tak postępuje rodzeństwo - Uśmiechnęłam się - Czyż nie? - Postanowiłam im powiedzieć trochę o sobie, a raczej całe moje życie w jednym zdaniu - Widziałam wielu... Straciłam Wielu... Ale odbiłam się od dna, wyszkolono mnie na egzorcystkę, a raczej wyszkoliła osoba, która mnie przygarnęła - Te słowa ich zszokowały, nie ukrywali nawet zdziwienia - Zabijałam mąstra o których nie wiedział świat, a raczej w nie nie wierzył, jak już mówiłam w głupocie zabiłam wielu ludzi i pomyśleć, że to było moje zbawienie, ponieważ poza tymi murami pewnie już byłabym podwładną szatana, mimo wszystko czuję, że znowu spadam w tą odchłań która otaczała mnie w dzieciństwie, ale dzięki wam... - Zagryzłam zęby, gdy usłyszałam szwendaczy, Dayki wstał od razu z miejsca, pewnie nawet nie słuchał mojej historii, ale to nic.. złapałam go za rękę - Ja się nimi zajmę... Proszę - Spojrzałam mu w oczy a on niechętnie pokiwał głową, przygotowałam miecz i ruszyłam w ich stronę. Wiedziałam, ze pierwszy raz od jakiegoś czasu musze sie na czymś wyżyć.
< Carl? Dayki? >
Po chwili zauważyłam, że braciszek leży skulony i doszło do mnie kilka słów które mnie bardzo zdenerwowały. Na jego nieszczęście mam dobry słuch... Zauważyłam, że czarnowłosy przykucnął obok niego. Nie zatrzymało mnie to jednak, a gdy podniósł głowę do mówiącego do niego chłopaka przywaliłam mu z kopniaka prosto w pacyne.
- Przestaniesz gadać takie głupoty? - Warknęłam zdenerwowana i zauważyłam, że po moim budzie został mu nie lada ślad, niestety nie umiem być delikatna - Skoro chcesz odejść to po co nas przytulasz nie wiesz że to robi jakieś więzi?! - Krzyknęłam i nie zważałam nawet uwagi na stworu które mogły by mnie usłyszeć, teraz to mam nawet ochotę je wszystkie pozarzynać - Nie wiesz, że to boli?! - Mój głos się załamał i opuściłam miecz - W dzieciństwie... Straciłam najbliższych - Odwróciłam wzrok - Nie chce by to się stało kolejny raz - Poczułam jak łzy dopływają mi do oczu więc się szybko odwróciłam, jestem taka bezradna w tych sprawach..- Jaki to w ogóle ma sens? Nawet jakbyś chciał odejść pójdziemy razem z Tobą, człowieka się kocha za takiego jaki jest, a nie za to kogo udaje, mimo iż twarz pokazywana światu może być bardziej prawdziwsza od tej którą
posiadamy - Uśmiechnęłam się do niego odwracając, zdawałam sobie sprawę że mam szklane oczy - Siostrzyczka nie powinna zostawiać starszego braciszka, czyż nie? Nikt nie powinien - Zerknęłam na zszokowanego Daykiego - Może nie jesteśmy prawdziwym rodzeństwem, ale nie wiecie co bym dała by takie mieć - Wydukałam - Rozumiem, żeby do tego dojść musimy się poznać, nie wszyscy chcą mówić o swojej przeszłości, słyszałam Cie Carl... nie spałam, gdy niosłeś mnie na plecach, ale mimo wszystko to mnie od Ciebie nie odpycha, każdy ma coś na sumieniu, ja też zabijałam ludzi, z czystej głupoty, więc ciążę na swoim sumieniu wiele - Spojrzałam mu w oczy - Więc jeśli sobie nie radzisz, możesz nam oddać połowę tego ciężaru, tak postępuje rodzeństwo - Uśmiechnęłam się - Czyż nie? - Postanowiłam im powiedzieć trochę o sobie, a raczej całe moje życie w jednym zdaniu - Widziałam wielu... Straciłam Wielu... Ale odbiłam się od dna, wyszkolono mnie na egzorcystkę, a raczej wyszkoliła osoba, która mnie przygarnęła - Te słowa ich zszokowały, nie ukrywali nawet zdziwienia - Zabijałam mąstra o których nie wiedział świat, a raczej w nie nie wierzył, jak już mówiłam w głupocie zabiłam wielu ludzi i pomyśleć, że to było moje zbawienie, ponieważ poza tymi murami pewnie już byłabym podwładną szatana, mimo wszystko czuję, że znowu spadam w tą odchłań która otaczała mnie w dzieciństwie, ale dzięki wam... - Zagryzłam zęby, gdy usłyszałam szwendaczy, Dayki wstał od razu z miejsca, pewnie nawet nie słuchał mojej historii, ale to nic.. złapałam go za rękę - Ja się nimi zajmę... Proszę - Spojrzałam mu w oczy a on niechętnie pokiwał głową, przygotowałam miecz i ruszyłam w ich stronę. Wiedziałam, ze pierwszy raz od jakiegoś czasu musze sie na czymś wyżyć.
< Carl? Dayki? >
Od Dayki C.D Carl'a
Gra? O co mu chodzi? O jaką grę? Rodzaje gry są różne. Grą możemy nazwać
życie. Możemy wygrać grę, lub ją przegrać. Przegrać jest łatwo jednak
Wygrać... jest o wiele trudniej. Raczej każda gra ma wspólną cechę. Ale
czy chodziło mu o grę życia i śmierci? Nie jestem pewien, raczej nie.
Gra...jako zabawa? Jako gra na instrumencie? W dziele artystycznym...?A
najbardziej jednak wydaje mi się że gra pozorów... Jego zachowanie nie
pasuje do tego co zrobił. Bardzo możliwe że o to mu chodziło. Jeżeli
chodziło mu o dzieło artystyczne... też może być to, może grać rolę nie
przedstawiającą jego samego lecz osobę będącą jego przeciwieństwem...
Wiedząc o tym jak się tu znalazł i wiedząc mniej więcej tylko to, jest
mi to trudno stwierdzić... Muszę wiedzieć o nim więcej... może o jego
młodszej siostrze? Albo co zmusiło go do morderstwa... Na pewno musiało
być to coś więcej niż tylko znienawidzenie rodzeństwa...
Przecież...prędzej zabił by siostrę niż tych swoich rodziców. Rzekomo
siostrę zabiły lisy... czy to jest prawda... nie wiem. Wie to tylko
on...Ciekawe... powinienem chyba zacząć drążyć ten temat. Może jest tu
gdzieś ukryta odpowiedź na moje pytanie? Możliwe... Coś mi się wydaje że
on ma w sobie więcej tajemnic niż mi się wydawało.Ale jeżeli powie mi
coś o sobie, w pewnym sensie będę musiał opowiedzieć mu coś o sobie.
żeby.... nie było zbytnich podejrzeń, które na pewno i tak się pojawią.
Po raz kolejny mnie przytulił, czy on się dobrze czuje? Nie sądzę.
Dziwne uczucie bycie przytulanym, więc próbowałem się za wszelką cenę
wydostać z jego uścisku. I jeszcze mnie przeprosił... zaczynam się
obawiać tego co kryje się za tą tęczą,szczęścia, przytulania,
uśmiechu... na samą myśl zemdliło mnie. Przynajmniej na pewien czas
przeniósł swoją miłość do świata i ludzi na dziewczynę. A widok tego jak
go odpycha bawił mnie. No nie... Teraz zmierzał w moją stronę... i
znowu to samo. Znowu ścisnął moją biedną twarz. Popatrzyłem na
dziewczynę,chyba też się jej to niezbyt podobało. Jeszcze ten jego
śmiech. Na początku wieść o tym że jest mordercą, dziwiła mnie... Ale
teraz... pewnie wy przytulał ich na śmierć. To może być morderstwo ze
szczególnym okrucieństwem. Po przytulaniu siedział sam. Nie widziałem
jego twarzy, więc nijak nie mogę określić jego nastroju. Popatrzyłem na
Shurę, która siedziała już na swoim po przednim miejscu. Usiadłem po
turecku i lekko nakłułem ostrzem maczety opuszek swojego palca, widząc
małą kropelkę krwi, mój palec powędrował na ziemię, na której pozostała
owa kropeczka. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie. Popatrzyłem na
towarzyszy... Carl siedział jak siedział, a dziewczyna patrzyła sie na
mnie jak na idiotę. No cóż, wlepiłem w nią swój wzrok i patrzyłem na
nią. Po kilku minutach lampienia się na zdziwioną twarz koleżanki z
moich ust wydobył się cichy chichot, który szybko stał się o wiele
głośniejszy. Z głupim uśmiechem popatrzyłem w podłoże. Czasem lepiej
zszokować innych swoim zachowaniem, by nie zdawali zbędnych pytań.
Chociaż i tak mało mi ich zadała... Można powiedzieć że w ogóle. No
trudno. Lepiej dla mnie. popatrzyłem na chłopaka... czy on się dobrze
czuje? Siedział tak jak przedtem. mhm... Mam się go spytać czy dobrze
się czuje, jednak to ze jest dla mnie miły zmusza mnie do tego by
postarać się być miłym dla niego. Nie jest to zbytnio łatwe... Jeżeli
wcześniej wszyscy gnębili Cię za to kim jesteś. Przysunąłem się do
chłopaka i lekko dotknąłem go palcem w ramię.
- dobrze się czujesz? - spytałem czekając na reakcję, ciekawe czy teraz też ma coś do mojego palca. Nie jest aż taki paskudny... może dziwnie długi i kościsty... ale to tylko tyle... Chyba że coś w nim jeszcze jest. No nie wiem, ślepy jestem. patrzyłem na chłopaka czekając czy w ogóle coś odpowie. Może jeżeli szczęście istnieje i popatrzy na mnie to powie coś dokładniej o sobie?
Carl? Shura?
- dobrze się czujesz? - spytałem czekając na reakcję, ciekawe czy teraz też ma coś do mojego palca. Nie jest aż taki paskudny... może dziwnie długi i kościsty... ale to tylko tyle... Chyba że coś w nim jeszcze jest. No nie wiem, ślepy jestem. patrzyłem na chłopaka czekając czy w ogóle coś odpowie. Może jeżeli szczęście istnieje i popatrzy na mnie to powie coś dokładniej o sobie?
Carl? Shura?
niedziela, 26 lipca 2015
Od Rade C.D Nicolas'a
~ Dzięki wielkie. ~ Miałam jedynie nadzieję, że facet wyczuje ten niemy
sarkazm. Chwilę zastanowiłam się nad moją obecną sytuacją. Doszłam do
wniosku, że jestem udupiona. Zadbali nawet o to, bym dostała celę bez
wentylacji. Cóż za niebywałe luksusy, pomyślałam. Zza ucha wyciągnęłam
łodyżkę lawendy. Kiedy zgniotłam między palcami jedno z jej ziarenek, po
pomieszczeniu rozniósł się odurzający zapach.
- Co to? - zapytał Nicolas, który do tej pory siedział grzecznie przy drzwiach. Co on ma jakiś fetysz do drzwi? Wtedy siedział przy drzwiach, teraz też... Ciekawe czy śpi też pod drzwiami. Kto go tam wie. Drzwiofil jeden...
~ Lawenda. ~ skwitowałam.
- Cokolwiek, ale z łaski swojej schowaj to, bo cuchnie. - mruknął, wracając do swoich zajęć, czyli siedzenia i patrzenia się na mnie. Koleś ma chyba jakiś problem.
~ Mam coś na twarzy? - zapytałam. Pokręcił głową i przymknął oczy. W tym momencie mogłabym go zaskoczyć, ale miałam zdecydowanie lepszy pomysł na zmuszenie go do wyjścia stąd. Zrzuciłam z siebie koc i usiadłam naprzeciw niego, wciąż miętoląc w dłoniach lawendę. Cały czas obserwował moje ruchy, jakbym w każdym momencie miała go zabić. Po części miał słuszność obchodząc się ze mną ostrożnie, ale bez moich mieczy nie sposób było tego dokonać.
~ Wyluzuj ~ pomyślałam. ~ Rade.
- Co?
~ Jestem Rade ~ Wyciągnęłam do niego dłoń. Tak jak się spodziewałam złapał ją i potrząsnął lekko. Wyszczerzyłam się i w mgnieniu znalazłam się na swojej pryczy. Odwrócona do niego plecami zaczęłam wodzić palcami po ścianie, a w ślad za nimi pojawiały się smugi światła tworząc różne kształty. Czekałam tylko na jego reakcję i ta chwila właśnie nadeszła.
- Czy ty... Ugh to cuchnie. - powiedział podnosząc swoją dłoń do nosa. Wstał i wyciągnął klucze do otwarcia drzwi. - Nie próbuj uciekać kiedy mnie nie będzie.
Cały czas siedziałam odwrócona rysując szlaczki po ścianie. Dopiero gdy upewniłam się, że poszedł, zbliżyłam się do krat. Metal, z których je zrobiono był odporny na moce więźniów, a tym bardziej na narzędzia i inne takie. Na szczęście zatopione były w betonie. Tego chyba nie ulepszyli i jestem w stanie zruszyć na tyle, bym mogła się przecisnąć. Znalazłam odpowiednie miejsce w ścianie, gdzie była mała szczelina. Przyłożyłam do niej dłonie i zaczęłam uderzać nimi coraz szybciej. Próbowałam ignorować denerwujące wibracje dzwoniące w uszach i ból powodowany zdzieraniem skóry z dłoni. Niestety nie byłam w stanie przebić się więcej niż do połowy ściany. Jednak to cholerstwo to też jakiś wynalazek przeciwko mocom. Wróciłam na posłanie i spojrzałam na ręce czerwone od krwi. Bolało. I to bardzo. Położyłam sie na kocu i oglądałam moje dzieło. Sprawiłam, że szara powierzchnia zamieniła się w czarno-białą łąkę kwiatów. Moim marzeniem od kiedy tu trafiłam było wydostanie sie na zewnątrz, ale zawsze mnie łapali. No cóż, prawdę mówiąc nie jestem dobra w planowaniu ucieczek. A teraz jestem, można rzec podwójnie uwięziona. Nagle usłyszałam szczęk zamka. Oho, przyszedł Nicolas, pomyślałam.
- Dałaś mu popalić. - powiedziła kobieta. Błyskawicznie odwróciłam się w jej stronę. To była Sylvanas. - Mam na imię Sylvanas i jak już pewnie wiesz, jestem przywódcą tej grupy.
~ Owszem. ~ pomyślałam. Jej przyjazny wyraz twarzy zmienił się w zdziwienie. Patrzyła na słowo, dopóki nie rozmyło się w powietrzu. Heh widocznie Nicolas jej nie powiedział.
- Jak ty...? - Odchrząknęła, po czym zapytała spokojnym już głosem. - Potrafisz pisać w powietrzu?
~ Tak. ~ odpowiedziałam lakonicznie i uśmiechnęłam się.
- Dobra... Więc mam ...
~ Nie zaczyna się zdania od ''więc''. ~ przerwałam jej. Drake bardzo często mi to wypominał, aż w końcu mi to zostało. Blondynka uniosła brew do góry, na co posłałam jej szczery uśmiech.
- Przyszłam tu, bo mam propozycję. Jak ci Nicolas zapewne wytłumaczył, jesteś jego, hmm pupilkiem. To on znajduje dla ciebie jedzenie i wodę, lub dzieli się swoją porcją.
~ Miło. ~
- Tak, ale nie możemy pozwolić na coś takiego. Wszyscy musimy pracować na siebie i dla dobra grupy, a nie dla darmozjadów. Dlatego daję ci wybór. Dołączysz albo ...
~ Może być. ~ stwierdziłam. Szczerze mówiąc, to chciałam zobaczyć minę Nicolas'a, kiedy sie o tym dowie. W innym wypadku zawsze mogę się ''przypadkiem'' odłączyć i pobiec w inną stronę. Ale na razie tu mi wygodnie, muszę tylko pójść po rzeczy. Sylvanas zmierzyła mnie wzrokiem.
< Sylvanas? Nicusiowi dam spokój na czas podróży :3 >
- Co to? - zapytał Nicolas, który do tej pory siedział grzecznie przy drzwiach. Co on ma jakiś fetysz do drzwi? Wtedy siedział przy drzwiach, teraz też... Ciekawe czy śpi też pod drzwiami. Kto go tam wie. Drzwiofil jeden...
~ Lawenda. ~ skwitowałam.
- Cokolwiek, ale z łaski swojej schowaj to, bo cuchnie. - mruknął, wracając do swoich zajęć, czyli siedzenia i patrzenia się na mnie. Koleś ma chyba jakiś problem.
~ Mam coś na twarzy? - zapytałam. Pokręcił głową i przymknął oczy. W tym momencie mogłabym go zaskoczyć, ale miałam zdecydowanie lepszy pomysł na zmuszenie go do wyjścia stąd. Zrzuciłam z siebie koc i usiadłam naprzeciw niego, wciąż miętoląc w dłoniach lawendę. Cały czas obserwował moje ruchy, jakbym w każdym momencie miała go zabić. Po części miał słuszność obchodząc się ze mną ostrożnie, ale bez moich mieczy nie sposób było tego dokonać.
~ Wyluzuj ~ pomyślałam. ~ Rade.
- Co?
~ Jestem Rade ~ Wyciągnęłam do niego dłoń. Tak jak się spodziewałam złapał ją i potrząsnął lekko. Wyszczerzyłam się i w mgnieniu znalazłam się na swojej pryczy. Odwrócona do niego plecami zaczęłam wodzić palcami po ścianie, a w ślad za nimi pojawiały się smugi światła tworząc różne kształty. Czekałam tylko na jego reakcję i ta chwila właśnie nadeszła.
- Czy ty... Ugh to cuchnie. - powiedział podnosząc swoją dłoń do nosa. Wstał i wyciągnął klucze do otwarcia drzwi. - Nie próbuj uciekać kiedy mnie nie będzie.
Cały czas siedziałam odwrócona rysując szlaczki po ścianie. Dopiero gdy upewniłam się, że poszedł, zbliżyłam się do krat. Metal, z których je zrobiono był odporny na moce więźniów, a tym bardziej na narzędzia i inne takie. Na szczęście zatopione były w betonie. Tego chyba nie ulepszyli i jestem w stanie zruszyć na tyle, bym mogła się przecisnąć. Znalazłam odpowiednie miejsce w ścianie, gdzie była mała szczelina. Przyłożyłam do niej dłonie i zaczęłam uderzać nimi coraz szybciej. Próbowałam ignorować denerwujące wibracje dzwoniące w uszach i ból powodowany zdzieraniem skóry z dłoni. Niestety nie byłam w stanie przebić się więcej niż do połowy ściany. Jednak to cholerstwo to też jakiś wynalazek przeciwko mocom. Wróciłam na posłanie i spojrzałam na ręce czerwone od krwi. Bolało. I to bardzo. Położyłam sie na kocu i oglądałam moje dzieło. Sprawiłam, że szara powierzchnia zamieniła się w czarno-białą łąkę kwiatów. Moim marzeniem od kiedy tu trafiłam było wydostanie sie na zewnątrz, ale zawsze mnie łapali. No cóż, prawdę mówiąc nie jestem dobra w planowaniu ucieczek. A teraz jestem, można rzec podwójnie uwięziona. Nagle usłyszałam szczęk zamka. Oho, przyszedł Nicolas, pomyślałam.
- Dałaś mu popalić. - powiedziła kobieta. Błyskawicznie odwróciłam się w jej stronę. To była Sylvanas. - Mam na imię Sylvanas i jak już pewnie wiesz, jestem przywódcą tej grupy.
~ Owszem. ~ pomyślałam. Jej przyjazny wyraz twarzy zmienił się w zdziwienie. Patrzyła na słowo, dopóki nie rozmyło się w powietrzu. Heh widocznie Nicolas jej nie powiedział.
- Jak ty...? - Odchrząknęła, po czym zapytała spokojnym już głosem. - Potrafisz pisać w powietrzu?
~ Tak. ~ odpowiedziałam lakonicznie i uśmiechnęłam się.
- Dobra... Więc mam ...
~ Nie zaczyna się zdania od ''więc''. ~ przerwałam jej. Drake bardzo często mi to wypominał, aż w końcu mi to zostało. Blondynka uniosła brew do góry, na co posłałam jej szczery uśmiech.
- Przyszłam tu, bo mam propozycję. Jak ci Nicolas zapewne wytłumaczył, jesteś jego, hmm pupilkiem. To on znajduje dla ciebie jedzenie i wodę, lub dzieli się swoją porcją.
~ Miło. ~
- Tak, ale nie możemy pozwolić na coś takiego. Wszyscy musimy pracować na siebie i dla dobra grupy, a nie dla darmozjadów. Dlatego daję ci wybór. Dołączysz albo ...
~ Może być. ~ stwierdziłam. Szczerze mówiąc, to chciałam zobaczyć minę Nicolas'a, kiedy sie o tym dowie. W innym wypadku zawsze mogę się ''przypadkiem'' odłączyć i pobiec w inną stronę. Ale na razie tu mi wygodnie, muszę tylko pójść po rzeczy. Sylvanas zmierzyła mnie wzrokiem.
< Sylvanas? Nicusiowi dam spokój na czas podróży :3 >
Czat
Z nieznanych mi przyczyn nasz czat przestał działać, na ten czas stworzyłam drugi na samym dole strony. :3 Postaram sie jak najszybciej naprawić zaistniały błąd.
Od Carl'a C.D Dayki
Huh, to był Dayki? Co on tam robił? Podniosłem się do siadu. Rozejrzałem
się po pomieszczeniu. Chłopak na cały czas patrzył. Jak to robię?
"To"... Znaczy co? Uśmiechnąłem się do niego niemrawo, no niedawno
wstałem.. Uniosłem rączkę i machając palcem raz na prawo, raz na lewo,
odezwałem się.
- Se-kre-cik! - Myślę, że tak uniknę tego pytania, a przynajmniej zdobędę czas na zastanowienie się... Przetarłem dłonią całą twarz. Spojrzałem na Dayki'ego, a następnie na Shurę. Teraz trwała cisza, ale ostatnimi czasy... Strasznie mi jej brakowało. Poza tym stałem się w tym towarzystwie bardzo rozgadany, znaczy mówię więcej, jak zawsze... Dużo więcej. Po chwili zdałem sobie sprawę, że wcześniej uderzyłem braciszka. Chyba nie dałem rady się powstrzymać. Chyba na pewno. Wyciągnąłem rączki do góry i wstałem na równe nogi. Może dlatego nie miałem przyjaciół czy też znajomych? Znowu zepsułem, jak zwykle z resztą. To naprawdę męczące, jeszcze sama świadomość tego, że się kogoś zraniło, nie ważne czy strasznie to zabolało, czy też nie. Podszedłem do braciszka i usiadłem przed nim. Spojrzałem na siostrzyczkę. Niezbyt przejmowała się tym co robimy. Pewnie zastanawiała się nad tym co zrobimy dalej. Niebawem skierowałem swój wzrok na chłopaka. Oparłem dłonie o ziemię i przybliżyłem usta do ucha Dayki'ego. - Gra... - szepnąłem do niego. Powinienem postarać się wrócić do stanu przed tą całą epidemią. Próbując utrzymać się tylko na kolanach, uniosłem ręce. Postanowiłem go przytulić, a więc tak i zrobiłem. Co nieco wiem o nim, a jeśli nie... Domyślam się, że został zdradzony przez ludzi i to nie jeden raz. To może być to, dlaczego nie chciał iść ze mną szukać innych. Przytuliłem go do siebie mocniej. Było mi go szkoda. Mimo, iż tego nie chce... Mimo, iż staram się być dla niego miły... Ranię go, a przynajmniej tak mi się wydaje. Może powinienem po prostu odejść? Warto by się ich zapytać, w końcu i tak nie mają ze mnie większego pożytku. Tak, powinni mnie zbyć jak wcześniej zrobili to inny. Chociaż lepszym wyjściem by było najzwyczajniej sobie gdzieś pójść i nie wrócić. Szkoda, że to nie dzieje się za tymi murami. Szanse ponownego spotkania znacznie by się zmniejszyły, a dodatkowo mógłbym się zmienić nie do poznania. W więzieniu nie ma takiej możliwości. Dayki po chwili zaczął się wiercić. - Przepraszam, ja... Będę się starać by więcej razy nie zrobić tego ponownie. - O ile zaistnieje sytuacja, w której by to się mogło powtórzyć. Wypuściłem braciszka z uścisku. Uśmiechnąłem się do niego i jak gdyby nigdy nic wróciłem na swoje miejsce. Zapomniałem mu podziękować... Zrobię to kiedy indziej. Spojrzałem na dziewczynę. Przysunąłem się do niej i również podarowałem jej przytulasa. Nie chcę by czuła się odrzucona przeze mnie. Już kolejny raz przytuliłem braciszka, a ona... Nie była tulona przeze mnie nawet razu. Zdziwiła się moim zachowaniem i poczułem jej dłoń na swoim czole. Zaczęła mnie chyba odpychać, mimo, że nie chciałem... Cofałem się trochę do tyłu.
- Coś nie tak? - zapytała z uśmieszkiem. - Dayki nie wystarcza ci do tulenia?
- Hę? Nie wolno tulić siostrzyczki? Wolisz grupowe uściski? - Spojrzałem w jej oczy.
Raz jeszcze ruszyłem w stronę braciszka i pociągnąłem za sobą Shurę. Usiadłem tuż przy chłopaku, a dziewczynę posadziłem obok siebie. Owinąłem ręce wokół ich główek i wtuliłem ich do siebie. - Jestem waszym starszym braciszkiem i nie ważne czy macie więcej lat ode mnie, czy też nie! - Zadowolony zacząłem cichutko, pod noskiem się śmiać. Oczywiście chcieli się wyrwać z mojego uścisku, ale to na nic. W końcu trza się nacieszyć czymś póki się to ma. Teraz musi się mi udać. Kończąc czynność tulenia, odłożyłem osyfione rękawiczki gdzieś z boku. "Liski", które powstały w chwilę moment z moich paluszków, przyłożyłem do policzków moich towarzyszy. - Chu! - powiedziałem. Plecami całkowicie oparłem się o ścianę. Następnie odchyliłem głowę do tyłu. Już z obojętnym wyrazem twarzy, wpatrywałem się w sufit. Zacząłem zastanawiać się czy Dayki mnie zrozumiał wcześniej. "Gra"... Na scenie podziwiamy aktorów, którzy wcielają się w różne postacie, by stworzyć coś podobnego do snu na jawie. Coś co tak naprawdę nie istnieje, ale coś co uszczęśliwi widzów. Praktycznie tylko w takich wypadkach taką grę traktuje się jak coś dobrego. Przysunąłem kolana do klatki piersiowej, a następnie objąłem je rękoma. Chowając w nich głowę, cichutko, niemalże niesłyszalnie zapytałem: - Mam odejść? - Dlaczego nie potrafię znaleźć w sobie prawdziwego siebie? Czyżbym miał po prostu nie istnieć? Nie wiem czy to usłyszeli. Chyba tak naprawdę nie chciałem znać odpowiedzi. Po prostu przeczekać tą sytuację i zacząć nową rozmowę.
Dayki? Shura?
- Se-kre-cik! - Myślę, że tak uniknę tego pytania, a przynajmniej zdobędę czas na zastanowienie się... Przetarłem dłonią całą twarz. Spojrzałem na Dayki'ego, a następnie na Shurę. Teraz trwała cisza, ale ostatnimi czasy... Strasznie mi jej brakowało. Poza tym stałem się w tym towarzystwie bardzo rozgadany, znaczy mówię więcej, jak zawsze... Dużo więcej. Po chwili zdałem sobie sprawę, że wcześniej uderzyłem braciszka. Chyba nie dałem rady się powstrzymać. Chyba na pewno. Wyciągnąłem rączki do góry i wstałem na równe nogi. Może dlatego nie miałem przyjaciół czy też znajomych? Znowu zepsułem, jak zwykle z resztą. To naprawdę męczące, jeszcze sama świadomość tego, że się kogoś zraniło, nie ważne czy strasznie to zabolało, czy też nie. Podszedłem do braciszka i usiadłem przed nim. Spojrzałem na siostrzyczkę. Niezbyt przejmowała się tym co robimy. Pewnie zastanawiała się nad tym co zrobimy dalej. Niebawem skierowałem swój wzrok na chłopaka. Oparłem dłonie o ziemię i przybliżyłem usta do ucha Dayki'ego. - Gra... - szepnąłem do niego. Powinienem postarać się wrócić do stanu przed tą całą epidemią. Próbując utrzymać się tylko na kolanach, uniosłem ręce. Postanowiłem go przytulić, a więc tak i zrobiłem. Co nieco wiem o nim, a jeśli nie... Domyślam się, że został zdradzony przez ludzi i to nie jeden raz. To może być to, dlaczego nie chciał iść ze mną szukać innych. Przytuliłem go do siebie mocniej. Było mi go szkoda. Mimo, iż tego nie chce... Mimo, iż staram się być dla niego miły... Ranię go, a przynajmniej tak mi się wydaje. Może powinienem po prostu odejść? Warto by się ich zapytać, w końcu i tak nie mają ze mnie większego pożytku. Tak, powinni mnie zbyć jak wcześniej zrobili to inny. Chociaż lepszym wyjściem by było najzwyczajniej sobie gdzieś pójść i nie wrócić. Szkoda, że to nie dzieje się za tymi murami. Szanse ponownego spotkania znacznie by się zmniejszyły, a dodatkowo mógłbym się zmienić nie do poznania. W więzieniu nie ma takiej możliwości. Dayki po chwili zaczął się wiercić. - Przepraszam, ja... Będę się starać by więcej razy nie zrobić tego ponownie. - O ile zaistnieje sytuacja, w której by to się mogło powtórzyć. Wypuściłem braciszka z uścisku. Uśmiechnąłem się do niego i jak gdyby nigdy nic wróciłem na swoje miejsce. Zapomniałem mu podziękować... Zrobię to kiedy indziej. Spojrzałem na dziewczynę. Przysunąłem się do niej i również podarowałem jej przytulasa. Nie chcę by czuła się odrzucona przeze mnie. Już kolejny raz przytuliłem braciszka, a ona... Nie była tulona przeze mnie nawet razu. Zdziwiła się moim zachowaniem i poczułem jej dłoń na swoim czole. Zaczęła mnie chyba odpychać, mimo, że nie chciałem... Cofałem się trochę do tyłu.
- Coś nie tak? - zapytała z uśmieszkiem. - Dayki nie wystarcza ci do tulenia?
- Hę? Nie wolno tulić siostrzyczki? Wolisz grupowe uściski? - Spojrzałem w jej oczy.
Raz jeszcze ruszyłem w stronę braciszka i pociągnąłem za sobą Shurę. Usiadłem tuż przy chłopaku, a dziewczynę posadziłem obok siebie. Owinąłem ręce wokół ich główek i wtuliłem ich do siebie. - Jestem waszym starszym braciszkiem i nie ważne czy macie więcej lat ode mnie, czy też nie! - Zadowolony zacząłem cichutko, pod noskiem się śmiać. Oczywiście chcieli się wyrwać z mojego uścisku, ale to na nic. W końcu trza się nacieszyć czymś póki się to ma. Teraz musi się mi udać. Kończąc czynność tulenia, odłożyłem osyfione rękawiczki gdzieś z boku. "Liski", które powstały w chwilę moment z moich paluszków, przyłożyłem do policzków moich towarzyszy. - Chu! - powiedziałem. Plecami całkowicie oparłem się o ścianę. Następnie odchyliłem głowę do tyłu. Już z obojętnym wyrazem twarzy, wpatrywałem się w sufit. Zacząłem zastanawiać się czy Dayki mnie zrozumiał wcześniej. "Gra"... Na scenie podziwiamy aktorów, którzy wcielają się w różne postacie, by stworzyć coś podobnego do snu na jawie. Coś co tak naprawdę nie istnieje, ale coś co uszczęśliwi widzów. Praktycznie tylko w takich wypadkach taką grę traktuje się jak coś dobrego. Przysunąłem kolana do klatki piersiowej, a następnie objąłem je rękoma. Chowając w nich głowę, cichutko, niemalże niesłyszalnie zapytałem: - Mam odejść? - Dlaczego nie potrafię znaleźć w sobie prawdziwego siebie? Czyżbym miał po prostu nie istnieć? Nie wiem czy to usłyszeli. Chyba tak naprawdę nie chciałem znać odpowiedzi. Po prostu przeczekać tą sytuację i zacząć nową rozmowę.
Dayki? Shura?
Od Nyxis C.D Nicolasa
Szepcze "Dobranoc". Spoglądam w jego stronę. Ma już zaciśnięte powieki,
oddycha spokojnie, miarowo. Nie jestem pewna, czy śpi więc przez kolejne
czterdzieści trzy jego oddechy siedzę tuż nad nim i studiuję jego
mimikę twarzy. Chcę zapamiętać każdy jej rys, każde znamię, bliznę,
wszystko. Przypominam sobie chwile, w których trzymał moją dłoń. Za
każdym razem, kiedy musną moją skórę. Podobał mi się, jak mnie dotyka.
Uśmiecha się. "Kiedy mnie dotyka..." Całe siedemnaście lat bez zwykłego,
ludzkiego dotyku. Nicolas był w stanie złamać to przekleństwo, tę
kłątwę... Mam ochotę go objąć, ale kiedy zbliżam dłoń do jego torsu
cofam ją. Karcę się w myślach. "Nie zasługuję"- myślę. Wciąż nie
potrafię/nie chcę/boję się okazywać emocje. Nie zastanawiam się,
dlaczego przykładam głowę do jego torsu, dlaczego moje ręce próbują go
objąć. Jestem chora, szalona i zdaję sobie z tego sprawę, ale nie
puszczam go. Dopiero kiedy dociera do mnie jego bicie serca panikuję.
Dotykam człowieka.
I jak poparzona odskakuję w tył i upadam na plecy. Mam ochotę się roztopić. Proszę Boga, by Nicolas spał, bym go nie obudziła. Kryję twarz w dłoniach. Nie płaczę, ale przez całe moje ciało przechodzą dreszcze.
Biorę dwa głębokie wdechy. "Czas się na coś przydać".-motywuję się.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Otaczają mnie mniej i bardziej istotne rzeczy, ale teraz skupiam się na poszukiwaniu jakiejś broni. Zaczynam od katany Nicolasa. Nie powinna jej ruszać, ale ciekawość z determinacją biorą górę. Zdaję się na dotyk. Błądzę opuszkami palców po jej powierzchni, zapamietuję każde wgłębienie, każdą wypukłość. Zauważam, że jest lekka i nawet ktoś tak słaby jak ja jest w stanie ją utrzymać. Ale jest za długa, nie potrafię zacisnąć ręki na jej rękojeści. "Pewnie przecięła już dużo stworów..."- zamyślam się. Jestem tyłem do czarnowłosego. Odruchowo sprawdzam, czy śpi. Kiedy upewniam się, że jest w porządku myszkuję po reszcie broni.
Znajduję zestaw noży.
I nagle coś we mnie pęka.
Takim samym, identycznym... ZABIŁAM ICH WSZYSTSKICH.
Noże upadają na ziemię jak zapałki. Siadam pośrodku nich i zakrywam moją zapłakaną twarz.
"Jestem egoistką. Miałam go nie budzić"...
Cały mój strach i pięć lat spokoju, pięć lat rehabilitacji i próby zapomnienia. Wszystko to wróciło do mnie w tej jednej chwili. Jestem zagrożeniem dla otoczenia w małej, niewinnej formie. Ktoś dotyka moje ramię, odpycham tę rękę. Moje oczy płoną. Wstaję. Nie sięgam jego szyi, ale patrzę w jego oczy.
-Potrafię zabijać.- mówię stanowczo, chociaz mój głos jest słaby.- Nie będę was obciążać.- mówię.
<Nicolas?>
Dotykam człowieka.
I jak poparzona odskakuję w tył i upadam na plecy. Mam ochotę się roztopić. Proszę Boga, by Nicolas spał, bym go nie obudziła. Kryję twarz w dłoniach. Nie płaczę, ale przez całe moje ciało przechodzą dreszcze.
Biorę dwa głębokie wdechy. "Czas się na coś przydać".-motywuję się.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Otaczają mnie mniej i bardziej istotne rzeczy, ale teraz skupiam się na poszukiwaniu jakiejś broni. Zaczynam od katany Nicolasa. Nie powinna jej ruszać, ale ciekawość z determinacją biorą górę. Zdaję się na dotyk. Błądzę opuszkami palców po jej powierzchni, zapamietuję każde wgłębienie, każdą wypukłość. Zauważam, że jest lekka i nawet ktoś tak słaby jak ja jest w stanie ją utrzymać. Ale jest za długa, nie potrafię zacisnąć ręki na jej rękojeści. "Pewnie przecięła już dużo stworów..."- zamyślam się. Jestem tyłem do czarnowłosego. Odruchowo sprawdzam, czy śpi. Kiedy upewniam się, że jest w porządku myszkuję po reszcie broni.
Znajduję zestaw noży.
I nagle coś we mnie pęka.
Takim samym, identycznym... ZABIŁAM ICH WSZYSTSKICH.
Noże upadają na ziemię jak zapałki. Siadam pośrodku nich i zakrywam moją zapłakaną twarz.
"Jestem egoistką. Miałam go nie budzić"...
Cały mój strach i pięć lat spokoju, pięć lat rehabilitacji i próby zapomnienia. Wszystko to wróciło do mnie w tej jednej chwili. Jestem zagrożeniem dla otoczenia w małej, niewinnej formie. Ktoś dotyka moje ramię, odpycham tę rękę. Moje oczy płoną. Wstaję. Nie sięgam jego szyi, ale patrzę w jego oczy.
-Potrafię zabijać.- mówię stanowczo, chociaz mój głos jest słaby.- Nie będę was obciążać.- mówię.
<Nicolas?>
Kiara Wintersky
"Nie zawsze mów co wiesz,
lecz zawsze wiedz co mówisz."
lecz zawsze wiedz co mówisz."
| L o g i n|
╬Naila01╬
| E - m a i l|
╬sky.in.the.garden@gmail.com╬
| R a n g a|
╬0p.╬
| N u m e r|
╬F05╬
| S e k t o r|
╬F╬
| I m i e ✗ N a z w i s k o|
╬Kiara Wintersky╬
| P s e u d o n i m|
╬Woli jak mówi jej się po imieniu.╬
| P ł e ć|
╬Kobieta╬
|W i e k | | D a t a U r o d z e n i a |
╬17 lat/15 maja╬
| Z n a k Z o d i a k u |
╬Byk╬
| O r i e n t a c j a|
╬Heteroseksualna╬
| K a r a|
╬Zabójstwo z wyjątkowym okrucieństwem/5 lat╬
|C h a r a k t e r|
╬Kiara jest bardzo spokojna i opanowana. Większość emocji chowa w sobie,
dlatego gdy, jakimś
cudem, uda Ci się ją wkurzyć wybuchnie ze zdwojoną siłą. Jest także bardzo oddana swoim
przyjaciołom, których dobiera ostrożnie. Rzadko coś mówi, a już nigdy nie o sobie, chyba że na
kimś jej bardzo zależy. Uwielbia słuchać innych i jest typowym obserwatorem. Występują u niej
często wahania nastroju, wtedy stara się zaszyć gdzieś z dala od ludzi i nie należy jej w tym
przeszkadzać, jeśli nie chcesz się narazić na złość przeplataną ze smutkiem, radością i
wszystkimi innymi emocjami. Kiara jest bardzo sprytna i często manipuluje ludźmi do których
nie ma szacunku. W głębi duszy pragnie miłości, a dla osoby w której się zakocha zmienia się
nie do poznania. Często odrywa się od rzeczywistości i rozmyśla. Nigdy nie opowiada o tym
dlaczego znalazła się w więzieniu i jest na tym punkcie bardzo wrażliwa.╬
cudem, uda Ci się ją wkurzyć wybuchnie ze zdwojoną siłą. Jest także bardzo oddana swoim
przyjaciołom, których dobiera ostrożnie. Rzadko coś mówi, a już nigdy nie o sobie, chyba że na
kimś jej bardzo zależy. Uwielbia słuchać innych i jest typowym obserwatorem. Występują u niej
często wahania nastroju, wtedy stara się zaszyć gdzieś z dala od ludzi i nie należy jej w tym
przeszkadzać, jeśli nie chcesz się narazić na złość przeplataną ze smutkiem, radością i
wszystkimi innymi emocjami. Kiara jest bardzo sprytna i często manipuluje ludźmi do których
nie ma szacunku. W głębi duszy pragnie miłości, a dla osoby w której się zakocha zmienia się
nie do poznania. Często odrywa się od rzeczywistości i rozmyśla. Nigdy nie opowiada o tym
dlaczego znalazła się w więzieniu i jest na tym punkcie bardzo wrażliwa.╬
|W y g l ą d|
╬Kiara to bardzo szczupła dziewczyna, jednak nie brakuje jej kobiecych
kształtów. Nie jest ani za
niska, ani za wysoka, ma 160 cm wzrostu. Pierwsze na co zwraca się jednak uwagę przy
poznaniu Kiary to jej duże niebieskie oczy, mieniące się lekko fioletem. Na tle białych, długich
włosów i bardzo jasnej skóry ich kolor staje się jeszcze bardziej intensywny. Poniżej lewej
łopatki ma tatuaż z jej ulubionym zwierzęciem - jaguarem. Ubrana jest zazwyczaj w za dużą
granatową bluzkę i krótkie, czarne i podarte szorty. Jej ulubionym rodzajem butów są wysokie,
aż do kolan kozaki z ciemnej skóry.╬
niska, ani za wysoka, ma 160 cm wzrostu. Pierwsze na co zwraca się jednak uwagę przy
poznaniu Kiary to jej duże niebieskie oczy, mieniące się lekko fioletem. Na tle białych, długich
włosów i bardzo jasnej skóry ich kolor staje się jeszcze bardziej intensywny. Poniżej lewej
łopatki ma tatuaż z jej ulubionym zwierzęciem - jaguarem. Ubrana jest zazwyczaj w za dużą
granatową bluzkę i krótkie, czarne i podarte szorty. Jej ulubionym rodzajem butów są wysokie,
aż do kolan kozaki z ciemnej skóry.╬
|Z n a k i S z c z e g ó l n e|
➥Naszyjnik z tajemniczym symbolem.╬
➥Długie kozaki╬
➥Ukryte w stroju sztylety╬
➥Długie kozaki╬
➥Ukryte w stroju sztylety╬
|M o c|
vBłękitny ogień╬
|U m i e j ę t n o ś c i|
vBłękitny ogień╬
|U m i e j ę t n o ś c i|
➥Blue fire - włada i wywołuje błękitny ogień, którego nie zgasi żadna woda.╬
|W y p o s a ż e n i e|
╬Sztylety╬
|C i e k a w o s t k i|
➥Kiara uwielbia gdy ktoś ją przytuli, choć nigdy w życiu się do tego nie przyzna.╬
➥Gdy jest zamyślona zajmuje się włosami.╬
➥Gdy jest zamyślona zajmuje się włosami.╬
|O c e n a|
|Pochwały/Skargi: 0/0
|G ł o s|
Subskrybuj:
Posty (Atom)