Dźwięk
kroków odbijał się echem po kamiennych ścianach kolejnego
korytarza. Kroki ów, były równe i szybkie. Ich właścicielowi z
pewnością było gdzieś śpieszno. Mimo upływającego czasu, kroki
nie zwalniały, wręcz wydawać by się mogło, iż z każdym
minionym zakrętem są coraz to szybsze i bardziej zdeterminowane.
Jakby starały się kogoś zgubić lub dogonić. Przystały tylko na
chwilę za jednym z zakrętów, by ich właściciel mógł rozejrzeć
się na nowym terenie, wytchnąć i ruszyć dalej. Do czasu.
Już kwadrans później Ayame zatrzymał się na najbliższym rozwidleniu korytarzy. Oddychał głośno, był już mocno wyczerpany. Przez krótką chwilę rozważał który z nich wybrać. Te, w zasadzie niczym się od siebie nie różniły. Wszystkie były równie posępne, a każdy z nich mógł skrywać w swoim mroku różnorakie niespodzianki. Nie sposób było ocenić, wybór którego będzie najbardziej korzystny. Tym samym, ostatecznie zdecydował się na pierwszy od lewej. Ruszył tempem dużo wolniejszym od poprzedniego, starając się zachować resztki sił na okazję ewentualnej walki. Przedzierając się, w pewnym momencie usłyszał znajomy, przeciągły jęk. Nie jest tutaj sam. Niemal oczywistym było, iż to musiało się zdarzyć. Musiał napotkać jakieś utrudnienia, akurat teraz, gdy opuszczają go siły. Dobył jednej z katan. Spodziewał się zastać wszystko, ostatecznie jednak, kilka metrów dalej napatoczył się na najmniej niebezpieczniej monstrum. Szwendacz. Tylko jeden. Do tego odwrócony tyłem, zmierzający powoli gdzieś dalej, w głąb korytarza, pochłonięty czymś na tyle, by nie spostrzec stającego tuż za nim Ayame. Już sekundę później ostrze jego katany znajdowało się w ciele bestii, przeszywając ją na wskroś. Nietrudną sztuką jest zabić jednego szwendacza, jednak wypadałoby mieć na uwadze, iż te mają w naturze trzymać się w grupie. Pojawienie się jednego, było zwiastunem kolejnych i wyraźnym sygnałem, do możliwie najszybszego odwrotu. Och, ale kimże byłby nasz łotrzyk gdyby zawsze robił jedynie to, co by akurat należy? Wyciągnął ostrze. Szwendacz upadł na kolana, wydając z siebie głośny ryk. Ayame wymierzył mu kolejny, ostateczny cios w tył pleców. To, co po nim pozostało, chwilę później zrównało się z gruntem, a Ayame z przesadną ostrożnością przekroczył ciało, tak jak przekracza się głębokie kałuże w deszczowe dni. Szwendacz nie jęczał z bólu. Ayame domyślał się, że prawdopodobnie miało to na celu zwołanie swych towarzyszy. Zdrowy rozsądek przeważył, a wydostanie się stąd było teraz najważniejszym priorytetem. Tak... Z pewnością wcieliłby go w życie, gdyby kilka metrów dalej nie dostrzegł malującego się w mroku zarysu sylwetki. Czyżby kolejny? Zbliżył się, a jego oczom ukazała się... Dziewczyna? Niewysoka, wzrostem sięgała mu może podbródka. Odcień jej skóry można by porównać ze śniegiem. Podobnie jak włosy. Była cała pokryta czerwienią. Krew była w jej włosach, na jej dłoniach i na ubraniach. Nie tylko. Miała również rubinowe oczy, które swą głębią mogłyby zawstydzić ocean. Ach, więc to na tej uroczej damie ten nieszczęsny zombie był wtedy tak skupiony...
Do głowy łotrzyka w sekundzie zaczęły napływać setki pytań, jednak wiedział, że najwyraźniej nie jest to do tego odpowiedni moment. Już chwilę później dał się słyszeć stłumiony ryk. Mógł dochodzić z korytarza obok. Zza ściany. W najgorszym wypadku już nawet z końca korytarza w którym znajdowali się obecnie. Ayame w sekundzie podbiegł do nieznajomej.
- W porządku? Jesteś cała? Och! Co ty tu, u diabła, robisz? - W jego głosie nie było słychać gniewu czy chociażby nuty pretensji. Może co najwyżej zaintrygowanie i dobitne zdumienie. Zastanawiał go fakt, jak tak kruchej istocie udało się przetrwać nie tylko sam wybuch epidemii, ale i sześć miesięcy samej w żelaznej twierdzy. A może nie była sama...
Złapał ją za ramię i bez słowa pociągnął za sobą w głąb korytarza którym się tu dostał. Był zdeterminowany by odnaleźć tę właściwą, bezpieczną drogę.
< Nyxis? >
Już kwadrans później Ayame zatrzymał się na najbliższym rozwidleniu korytarzy. Oddychał głośno, był już mocno wyczerpany. Przez krótką chwilę rozważał który z nich wybrać. Te, w zasadzie niczym się od siebie nie różniły. Wszystkie były równie posępne, a każdy z nich mógł skrywać w swoim mroku różnorakie niespodzianki. Nie sposób było ocenić, wybór którego będzie najbardziej korzystny. Tym samym, ostatecznie zdecydował się na pierwszy od lewej. Ruszył tempem dużo wolniejszym od poprzedniego, starając się zachować resztki sił na okazję ewentualnej walki. Przedzierając się, w pewnym momencie usłyszał znajomy, przeciągły jęk. Nie jest tutaj sam. Niemal oczywistym było, iż to musiało się zdarzyć. Musiał napotkać jakieś utrudnienia, akurat teraz, gdy opuszczają go siły. Dobył jednej z katan. Spodziewał się zastać wszystko, ostatecznie jednak, kilka metrów dalej napatoczył się na najmniej niebezpieczniej monstrum. Szwendacz. Tylko jeden. Do tego odwrócony tyłem, zmierzający powoli gdzieś dalej, w głąb korytarza, pochłonięty czymś na tyle, by nie spostrzec stającego tuż za nim Ayame. Już sekundę później ostrze jego katany znajdowało się w ciele bestii, przeszywając ją na wskroś. Nietrudną sztuką jest zabić jednego szwendacza, jednak wypadałoby mieć na uwadze, iż te mają w naturze trzymać się w grupie. Pojawienie się jednego, było zwiastunem kolejnych i wyraźnym sygnałem, do możliwie najszybszego odwrotu. Och, ale kimże byłby nasz łotrzyk gdyby zawsze robił jedynie to, co by akurat należy? Wyciągnął ostrze. Szwendacz upadł na kolana, wydając z siebie głośny ryk. Ayame wymierzył mu kolejny, ostateczny cios w tył pleców. To, co po nim pozostało, chwilę później zrównało się z gruntem, a Ayame z przesadną ostrożnością przekroczył ciało, tak jak przekracza się głębokie kałuże w deszczowe dni. Szwendacz nie jęczał z bólu. Ayame domyślał się, że prawdopodobnie miało to na celu zwołanie swych towarzyszy. Zdrowy rozsądek przeważył, a wydostanie się stąd było teraz najważniejszym priorytetem. Tak... Z pewnością wcieliłby go w życie, gdyby kilka metrów dalej nie dostrzegł malującego się w mroku zarysu sylwetki. Czyżby kolejny? Zbliżył się, a jego oczom ukazała się... Dziewczyna? Niewysoka, wzrostem sięgała mu może podbródka. Odcień jej skóry można by porównać ze śniegiem. Podobnie jak włosy. Była cała pokryta czerwienią. Krew była w jej włosach, na jej dłoniach i na ubraniach. Nie tylko. Miała również rubinowe oczy, które swą głębią mogłyby zawstydzić ocean. Ach, więc to na tej uroczej damie ten nieszczęsny zombie był wtedy tak skupiony...
Do głowy łotrzyka w sekundzie zaczęły napływać setki pytań, jednak wiedział, że najwyraźniej nie jest to do tego odpowiedni moment. Już chwilę później dał się słyszeć stłumiony ryk. Mógł dochodzić z korytarza obok. Zza ściany. W najgorszym wypadku już nawet z końca korytarza w którym znajdowali się obecnie. Ayame w sekundzie podbiegł do nieznajomej.
- W porządku? Jesteś cała? Och! Co ty tu, u diabła, robisz? - W jego głosie nie było słychać gniewu czy chociażby nuty pretensji. Może co najwyżej zaintrygowanie i dobitne zdumienie. Zastanawiał go fakt, jak tak kruchej istocie udało się przetrwać nie tylko sam wybuch epidemii, ale i sześć miesięcy samej w żelaznej twierdzy. A może nie była sama...
Złapał ją za ramię i bez słowa pociągnął za sobą w głąb korytarza którym się tu dostał. Był zdeterminowany by odnaleźć tę właściwą, bezpieczną drogę.
< Nyxis? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz