czwartek, 9 czerwca 2016

Od Gwen C.D Emanuel

 Tej nocy znów męczyły mnie koszmary, więc zamiast bezsensownie przewracać się z boku na bok, po prostu wstałam. Przez dłuższy czas dąsałam się samotnie po każdym metrze obozu, a gdy dostrzegłam wyjście od razu wpadłam na pomysł, by urządzić sobie mały spacer po sektorze. Ominęłam stojącą na straży Blusji, jednak po chwili usłyszałam jej głos, który odbił się głośnym echem:
 – Gdzie idziesz?
 – Przejść się. Nie zaprzątaj sobie tym głowy, za chwilę wrócę – odpowiedziałam jej, choć pewności nie miałam.
 Tak właściwie to nigdy nie czułam potrzeby zwierzania się nikomu i z czegokolwiek. Preferowałam sobie niezależny styl życia, ale jednocześnie bez wielu osób w ogóle bym tu nie stąpała. Moja podświadomość akurat teraz postanowiła pobawić się w tajemnicze refleksje. Mijałam bezkresne korytarze, bezgłośnie otwierając wszystkie napotkane drzwi, aż przed jednymi ogarnęło mnie dziwne uczucie. Moja dłoń odruchowo powędrowała w stronę miecza. Wysunęłam ciało do przodu, chcąc przyłożyć ucho do drzwi. Krzyki przenikające przez metrowe ściany ostrzegały mnie, by nie zagłębiać się dalej. Co jednak znacznie bardziej przyciągnęło moją uwagę, to ostrożne kroki przychodzące zza wąskich drzwi. W głębi starałam się ogarnąć uczucie zbliżającego się nieszczęścia, które z każdą chwilą we mnie narastało. W pewnym momencie drzwi otworzyły się cichutko bez skrzypienia, a cienka klinga mojej broni odruchowo znalazła się na szyi przybysza. Szybko uspokoiłam oddech, widząc kogoś kompletnie mi nieznanego. Był to mężczyzna. Pierwsze, co rzucało się w oczy to niewiarygodnie długie, aczkolwiek cienkie kosmyki białych włosów, opadające na jego ramiona i plecy. Prawe oko natomiast było przecięte pionową blizną, a cera pozostawała bez najmniejszych skaz. Mimo moich wewnętrznych przemyśleń na jego temat, starałam się tego nie ukazywać w wyrazie twarzy, który wciąż był lekko wrogi. Wciąż go nie znałam i nie wiedziałam czego mam się spodziewać, choć wyglądał na kogoś porządnego.
 – Jesteś jednym z nich? – mruknęłam przez zęby, starając się zachować zimną krew.
– Nie... – odparł krótko i wtedy do moich uszu dotarł ten pamiętny głos – I mogłaby pani wziąć ten miecz, gdyż boję się, że o nim zapomnę i... – nagle się zawahał, przybierając niewyraźną minę. Bez namysłu zabrałam głos:
– Nie ma mowy.
– Rozumiem – jego kąciki ust miło się podniosły, po czym przewrócił wzrok na swoją krwawiącą jak cholera nogę.
 Przede mną stała decyzja. Dlaczego miałam mu nie pomóc? Non stop przyjmujemy nowych, którzy niegdyś znajdowali się w podobnej sytuacji. Świat nieustannie się zmienia, nie możemy uratować wszystkich, ale mamy szansę, by ocalić jedno istnienie. Po dłuższej ciszy w końcu przełknęłam ślinę, spoglądając na jego wyczekującą twarz. Mój miecz ciągle utrzymywał się na poziomie jego szyi; bezpiecznie go opuściłam.
 – Dasz radę sam iść? – mój głos odbijający się od ścian, rozwiał wszelkie wątpliwości.
 – Nie wiem – odparł niepewnie, wzruszając ramionami.
 Jak można nie wiedzieć takich rzeczy? To było bardzo zastanawiające. Automatycznie na moją twarz wkradło się zamyślenie przeszyte delikatnym zdumieniem. Niestety nie mogłam okazać mu wielkiego zaufania, ponieważ muszę myśleć także o obozie, a tego mężczyzny praktycznie nie znam. Kiedy odsunęłam się o krok, dopiero wtedy dostrzegłam jego wyrzeźbione ciało ukryte za przylegającą, czarną koszulką. Każdy jego mięsień na brzuchu był ładnie wyeksponowany. Prawdopodobnie zrozumiał to jako dokładne skanowanie od góry do dołu, ale nie powinnam w tej chwili o tym myśleć. To obcy.
 – Widzę, że jesteś ranny – ponownie zmierzyłam go wzrokiem, tym razem odsuwając się o kilka kroków do tyłu. – Jeśli będziesz współpracował, pomogę ci. Dobrze? – powiedziałam ostrożnie.
 Białowłosy jedynie pokiwał głową. Cóż, sama jakbym miała taką nogę to wolałabym nie bawić się w rozmowy w toku, tylko niezwłocznie ją ratować.
 – Nie zostałeś ugryziony, prawda? – nie wierzyłam w to, co mówię. Przecież ta rana nawet nie wyglądała na rozszarpaną, ale była bardzo zakrwawiona i niewiele mogłam dostrzec.
 – Nie – pokręcił głową, kulejąc w moją stronę.
 Oboje skierowaliśmy się do obozu. O dziwo, gdy znaleźliśmy się przy wejściu, Blusji już nie było, jedynie iskrzące się pochodnie. Zmarszczyłam brwi i ponownie dobyłam miecza, ciągle mając na oku rannego nieznajomego.
 – Tamta cela – wskazałam na pustą, w pół otwartą celę, którą po chwili zajął mężczyzna. Po krótkiej obserwacji dołączyłam do niego. Jak się okazało, szybko się rozgościł, bo testował miękkość łóżka, po czym rozłożył na jego całej długości krwawiącą nogę.
 – Jak masz na imię? – zapytałam, siadając na skraju materaca.
 – Emanuel – odparł krótko, niemal sycząc z bólu. To był znak, że muszę zawołać Hanę, bo sama sobie nie poradzę. – A ty?
 – Gwen – przedstawiłam się w ekspresowym tempie i wstałam, wylatując z pomieszczenia. Miałam zamiar skierować się do celi lekarki, aczkolwiek wysoki facet szybko posłużył mi za przeszkodę. Spojrzałam w górę, otrząsając się. To był mężczyzna, którego niejednokrotnie widziałam z Sylvanas. Czego mógł tu chcieć?
 – Uważaj jak chodzisz... – warknął pod nosem i już miał iść, lecz powstrzymał go głos Emanuela:
 – Kto tam?
 Wtedy tak zwany "Isaac" zerwał się jak struna, przewracając zdenerwowany wzrok po całym obozie, a widząc najbliższą celę, wbiegł tam. W głowie próbowałam sobie ułożyć to, co przed chwilą miało miejsce, ale nie potrafiłam. Nawet nie miałam słowa, by to skomentować. Czułam, jakby głos ugrzęzł mi głęboko w gardle. Zdziwiłam się, widząc jak czarnowłosy mężczyzna radośnie wita się z Emanuelem:
 – Mesmerize! – Isaac zabrał głos.
O dziwo, ranny miał siłę by wstać i przybić z nim mocną piątkę, dopowiadając "Delerious!". Ich twarze przyozdabiały teraz szerokie, przyjacielskie uśmiechy. Natomiast ja oparłam się, całkiem zdumiona zaistniałą sytuacją.

< Emanuel? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz