- I tego się najbardziej boję, jesteś bardziej uparta ode mnie - westchnąłem przeczesując palcami jej miękkie włosy.
Nie potrafiłem się już dłużej na nią gniewać. Była odważna, to jej
główna cecha, nie bała się niebezpieczeństwa. Świetnie włada kataną,
lecz mimo to bardzo się o nią boję, boję, że kiedyś ją stracę.
- Sieg? - zawołała wpatrując się wyczekująco.
- Tak?
- Jesteś jakiś nieobecny. Idziemy dalej? - spytała
- Tak, ale pod jednym warunkiem...
- Jakim?
- Trzymasz się blisko mnie i dasz mi buziaka - zaśmiałem się.
- To już dwa warunki - zauważyła, lecz mimo to się uśmiechnęła.
Wspięła się na palcach i pocałowała mnie szybko w nos po czym uciekła z
szerokim uśmiechem. Nie czekałem już ani chwili dłużej, tylko ruszyłem
od razu za nią. Nie chciałem znów stracić jej z oczu.
- Ja biorę te dwa z przodu - powiedziała.
Minęła chwila zanim ujrzałem grupkę zombie. Taiga ruszyła już na stwory z
kataną. Nie istniało chyba nic, co by ją powstrzymało od walki z nimi.
Wydobyłem sztylet zza paska spodni i ruszyłem tuż za nią, po chwili
zrównując się z nią.
- To będą udane łowy - uśmiechnęła się na sekundę odwracając w moją stronę.
- Ocenimy to po bezpiecznym dotarciu do grupy - powiedziałem.
W tej samej chwili zauważyłem dwa pająki, które ruszyły na Taigę.
Ugodziłem zombie miedzy żebra zostawiając w ciel sztylet. Sięgnąłem do
kieszeni kurtki i wydobyłem z nich krótkie noże, którymi rzuciłem w
cele. Potwory padły martwe, podwijając pod siebie odnóża. Nie cierpiałem
pająków...
- O mały włos - powiedziała Taiga posyłając swojego przeciwnika martwego na ziemię.
Na kilka minut teren się oczyścił ze wszelkich zjaw, stworów. Podszedłem
teraz do truchła zombie, w którym wciąż wbity był mój srebrny sztylet.
Wyciągnąłem go z ciała i z obrzydzeniem wyczyściłem ostrze o strzępek
ubrania umarlaka. Pozostałe dwa noże też odzyskałem.
- To było męczące - przyznałem podchodząc do Tai, która siedziała na schodkach na wyższe piętro.
- Zgadza się - powiedziała oddychając głęboko.
Usiadłem obok niej i w tej samej chwili dostrzegłem ranę na jej nodze. Stróżki krwi spływały na ziemię.
- Jak to się stało? - zerwałem się na równe nogi, kucając naprzeciwko
niej i oglądając ranę. Nie była aż tak poważna, lecz wymagała
opatrzenia. - Czy to zrobiły Ci te stwory?
- Przy walce z zombie zahaczyłam o coś nogą. Nie zostałam skażona - odparła widząc moją zatroskaną minę.
Poczułem niemałą ulgę. Wyjąłem z kieszeni kawałek bandaża. Zawsze noszę
ze sobą kawałek materiału na takie właśnie przypadki. Podwinąłem nogawkę
spodni i delikatnie zawiązałem opatrunek.
- Ale napędziłaś mi strachu - powiedziałem przecierając dłońmi twarz -
Osiwieję przez Ciebie - uśmiechnąłem się podnosząc się na nogi.
- Nie musisz się tak martwić - powiedziała posyłając mi lekki uśmiech.
Pomogłem jej wstać. Rozejrzałem się wokół, lecz nie widziałem nowego
zagrożenia. Pewnie pojawią się tu dopiero po kilku minutach. Mamy więc
czas, aby bez przeszkód wrócić do sektora.
- Dasz radę iść? - zapytałem.
- Tak - skinęła głową.
Ruszyliśmy w stronę schodów, szliśmy powoli. Nie chciałem, aby jej rana
się pogorszyła. Zatrzymaliśmy się po paru metrach przy klatce schodowej.
- Obejmij mnie za szyję - powiedziałem.
- Jestem za ciężka - zaprzeczyła od razu, wiedząc co chcę zrobić.
- Nonsens - dodałem chwytając ją za zgięcie w kolanach i za plecy, podnosząc do góry.
Wniosłem ją po schodach. Była bardzo lekka, nie czułem w ogóle jej
ciężaru. Gdy znaleźliśmy się piętro wyżej zaczęła protestować i kazała
postawić się na ziemię. Oczywiście nie posłuchałem jej i zmuszony byłem
słuchać jej sprzeciwów.
- Sieg.. proszę, postaw mnie już, przecież umiem chodzić.
- Wiem - uciąłem krótko nie wdając się z nią w dyskusję. - Tobie to chyba nigdy nie zamkną się usta... - westchnąłem.
- Jeśli tego nie zrobisz to...
Nie dokończyła, gdyż nasze wargi złączyły się w pocałunku. To był jedyny i najprzyjemniejszy sposób, by zamknąć jej usta.
(Taiga?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz