piątek, 3 czerwca 2016

Od Sylvanas

Odziana w lśniącą zbroję w kolorze nocnego śniegu skradałam się po nieznanym mi terenie. Mimo podejrzewanego podróżowania od wielu dni, jak nie miesięcy nadal coś się przede mną ukrywało. Dotarłam do pomieszczenia pokrytego mgłą. Mgłą? Wszędzie dookoła znajdowały się ruiny, nawet skały. Pierwszy raz widziałam takie pomieszczenie, co wywarło na mnie nie lada zaskoczenie. Nie było co doszukiwać się pytania "Jak to możliwe?", nasz świat jest już dość dziwaczny. Wtedy dostrzegłam zagrożenie. W pierwszej chwili wzięłam go za skałę, ale skała zaczęła się poruszać i po kilku krokach okazuje się bezkształtnym, podobnym do człowieka stworem z zębatą paszczą, stojącym na tylnych nogach, ze skórą napiętą, gdyż była zaczepiona na hakach, a potwór próbował iść w moim kierunku. Nie jestem w stanie przerazić się, wrzasnąć, ani uciekać. Zanim orientuję się, co widzę, padam natychmiast na miejscu, po czym przetaczam się między skały i nieruchomieję. W ułamku sekundy, po prostu znikam z korytarza. Dudnienie serca zagłuszało nawet moje myśli. Oddychałam głęboko i przyłożyłam stalową broń do klatki piersiowej. Dociera do mnie, jak wielu rzeczy nie odkryliśmy, dopiero gdy ostrożnie zerkam w tamtą stronę. Stwór nie jest ogromny. Ma z dwa i pół metra wysokości, widziałam tutaj bardziej okazałe gatunki. Bardzo długa szyja, ludzki łeb, szereg krwawiących ran, próbującego wyrwać się potwora. Haki były zamieszczone przylegle, ktoś bardzo nie chciał by to się wydostało. Dzieli nas jakieś czterdzieści metrów. Położyłam się i czekam. Stwór prostuje się, odrzucając do tyłu łeb, po czym rozkłada ramiona. Dostrzegłam ogromne i ostre pazury, również pokryte skórą. Zrozumiałam, że rwał się do przodu nie przez to, że mnie zauważył i chcąc mnie pożreć, ale z przyzwyczajenia, chciał się po prostu uwolnić. Banalne zachowanie, takie, jakie należy się spodziewać po tych stworach. Rozkłada ramiona powoli, z wysiłkiem, widzę, że jedna ręka jest normalna, druga zniekształcona, częściowo zrośnięte ze zredukowaną przednią kończyną, pokręconą i jakby wyschniętą. Monstrum otwiera pysk i wydaje z siebie przeraźliwy ryk. Wysoki, zawodzący, podobny do skrzypienia ogromnej, zardzewiałej bramy. Z mgły odpowiadają mu podobne dźwięki, wszystkie są strasznie rozpaczliwe, jakby chore. Natychmiastowo szturchnęłam okulary by spadły mi na oczy. Mimo wszystko nic nie mogłam dostrzec przez mgłę. Czyżby potwór mnie wyczuł przez węch, czy też coś w tej mgle go informuje? Zacisnęłam zęby, to nie może być łatwy przeciwnik. Nawet dokładnie nie mogłam ocenić jego siły, wychodziła nad przeciętną. Stwór nagle gwałtownie zaczął szarpać rękoma, to uschnięte jednak wykonuje konwulsyjne, przykre ruchy, nawet gdyby oba były rozwinięte prawidłowo, nie powinny uwolnić potwora. Haki jak i ściana, do której były przymocowane wydawały się bardzo mocne. Waży pewnie z tonę. Tona mięsa i kości. Pilnuje go bardzo zaawansowana technologia, dorównywalna nawet mojej zbroi, którą znalazłam w odmętach tego zakazanego sektora. Po tak długim czasie wędrówki, mogę stwierdzić, że były tu trzymane najpotrzebniejsze, jak i najniebezpieczniejsze rzeczy. Tak silne i karygodnie wielkie monstrum, które tutaj znalazłam, mogły się rozwijać tylko w tak plugawych miejscach. Wróciwszy wzrokiem do potwora, zauważyłam jak niewiarygodnie długie ma ręce. Gdyby je do końca wyprostował, miałyby rozpiętość jakichś czterech metrów. Stwór znowu wydaje z siebie głośne ryki i coraz gwałtowniej tłucze skrzydłami, to pokręcone zaczyna się rozwijać i prostować, stwór robi krótki, kuśtykający rozbieg. Zaciskam żeby, bo chcę, żeby prawa fizyki i biomechaniki wygrały. Nie chcę  z przerażeniem widzieć, jak odrywa to beczkowate, mrożące krew w żyłach cielko od haków, z uwagi na nierozwiniętą rękę, ale jednak - urywa. Kurwa magia, powiedzmy. Nie zgadzam się. Granica siły stworzenia mogącego rozerwać takie łańcuchy jest nieobliczalna! Więcej mięśni to więcej masy i więcej szkieletu, a to oznacza większy ciężar, a ta technologia działa tak że się wraz z tym powiększa odporność haków! Nawet jeśli to bydlę ma inne mięśnie i inną biochemię, to powiedzmy dwa razy wydajniejszą, a nie dwieście. Logika ma zostać. Tak, mów tak do siebie podczas apokalipsy. Stwór po szybkim rozbiegu odlatuje do tyłu pociągnięty przez haki i wali się w skały. Słyszę łomot, czuję drgnięcia ziemi, pomiędzy palcami skałami wzbija się kłąb pyłu. Fizyka - jeden, magiczne idiotyzmy - zero. Czekam chwilę uspokajając serce, które dostało prawie zawału i podkradam się do miejsca katastrofy. I znajduję rzeźnię. W zderzeniu ze skalista glebą stwór rozbryzgał się jak arbuz. Teraz jest stertą pogruchotanego mięsa, potrzaskane pneumatycznie kości sterczą na wszystkie strony z tego kłebowiska niczym igły. Jeszcze żyje, zobaczyłam lekkie kuślawe ruchy. Z pełnego połamanych wielkich zębów jego pyska leje się na skały krew, ciemnego koloru. W powietrzu unosi się jeszcze większy smród niż przed chwilą. Raczej już się nie podniesie. Wytarłam spocone czoło wzdychając ciężko, cóż za ulga. Przywołuję jednak po raz kolejny tryb bojowy, zupełnie jakbym bezradnie wzywała milczącego Boga i wtapiam się w mgłę, nie zdejmując palca z spustu metalowej broni. Przeklinam mgłę, przeklinam pomysł przejścia przez to miejsce, ale jest ono ostatnie w mojej wędrówce. Bezradnie wywołuję diabła zagłębiając się w odmęty.

*Ponad rok później*

Pobiegłam w stronę światła, po raz kolejny, walcząc ze świszczącym oddechem. Wiedziałam.. w końcu brak mgły. Upadając na ziemie spojrzałam za siebie i na białą ścianę, z której wyszłam. Mam wrażenie, że zaraz oszaleję. Czując ogromny ból w gardle kaszlnęłam na siłę, oczekując ulgi, lecz się tego nie doczekałam. Po kilku próbach wstania, przemieściłam się z drżącymi nogami do najbliższego pomieszczenia i padłam. Przytrzymywałam ledwo jedną ręką ciężką broń, sprawdzając czy nic nie ma w zasięgu wzroku. Pusto... Wydałam z siebie głośny odgłos ulgi. Do moich ust doszedł nieprzyjemny smak krwi. Muszę oczyścić ranę na czole zanim wda się zakażenie. Lecz nogi, jak i reszta zmęczonego i wyczerpanego ciała odmawiała posłuszeństwa. Złe samopoczucie odmawiało także snu, co mogłoby odnowić siły. Mam wrażenie, ze jestem blisko śmierci. Ilość kaszlnięć się powiększa z każdą chwilą. Nawet jeśli stąd wyjdę, potwory tutaj się czające z łatwością mnie znajda i zabiją. Uderzyłam głową o ścianę, mając ochotę płakać. W końcu, gdy zakończyłam misję, mam tak po prostu zginąć? Musze pozostawić po sobie chociażby ślad. Tak.. opuściłam swoją grupę, lecz się nie mylcie. Zrobiłam to w pełni dla ich dobra, dla ich przyszłości. Ruszyłam szukać wyjścia. W pełni nie obawiałam się w tedy śmierci, ale teraz nie może tak po prostu nadejść. Nie mając już sił zamknęłam oczy. Poczułam znowu w świecie marzeń, kojącą magię Hany. Jej uśmiech goił i tak większość ran... Zmarszczyłam brwi przypominając sobie o reszcie. Sama tęsknota mnie wyniszcza. Skoro przetrwałam to nie muszę się obawiać, czy oni przetrwali wszyscy razem. Przez całą drogę, jednak nie potrafiłam od siebie odpędzić myśli o Gwen i Bartolomeo. Kiedy odchodziłam, nie byli na to gotowi, nie wiem nawet czy się z tym pogodzili. Mogli zrobić jakąś głupotę. Głupio to rozegrałam.. co powinnam zrobić, by nie zmniejszać ich nadziei?

*Mrok*

Otworzyłam ciężko oczy. Kiedy zrozumiałam gdzie jestem, chciałam stanąć na baczność jednak wszystkie części mojego ciała były obolałe... Uspokoiłam się po upewnieniu, że nadal nic nie przyszło mnie przywitać. Ból głowy.. pot.. blada skóra.. uświadamiałam sobie, że jest ze mną tylko gorzej. Podniosłam się z głuchym jęknięciem. Nie mogłam zostać tutaj dłużej. Musiałam dojść przynajmniej do terytorium moich ludzi, by odnaleźli chociaż ciało. W kieszeni miałam wszelkie zapiski na temat wyjścia, które nie były tak kolorowe jakby sie wydawało. Nie byłam nawet pewna czy kiedykolwiek będę wstanie im to przedstawić... czy podołamy. Ułożyłam dłoń wygodnie na broni i otworzyłam z cichym skrzypnięciem drzwi. Upewniając się, że droga jest czysta ruszyłam powoli w stronę Sektora D. Był on bowiem najbliżej. Rozmytym wzrokiem sprawnie wypatrywałam różnych przeszkód pod nogami. Za wszelką cenę nie mogłam dopuścić, by teraz coś pokrzyżowało mi plany. A tym bardziej moja nieostrożność. Plan wszystkich sektorów miałam dokładnie rozmieszczony na mapie, która znajdowała się w mojej głowie. Wybierałam najbardziej bezpieczne korytarze, nawet jeśli miało to przedłużyć czas. Stanęłam nieruchomo słysząc jakiś cichy dźwięk. Moje okulary od razu znalazły się na nosie. Można powiedzieć, że bez nich mój wzrok jest prawie do niczego na dalsze dystanse. Przebywanie w ciemnościach ma niestety swoje plusy i minusy. Reszta moich instynktów się bardziej uczuliła, ale wzrok stracił wręcz całkowitą wartość. Nawet najmniejszy dźwięk nie mógł mi umknąć. Podniosłam broń najwyżej jak potrafiłam. Nasłuchiwałam kroków, które były bardzo ciche. Nie byłam już pewna czy jest to naprawdę wykwalifikowany zabójca, czy może któreś z tych sprytniejszych potworów. Nie mogę ukryć, że okropnie się obawiam tego co zastam, tuż za rogiem. Nie mogłam się cofnąć, gdyż to było jedyne przejście do Sektora D, to było wyjście z tego gówna. Robiąc ostatni krok osłupiałam, przeszły mnie dreszcze chwilowej ulgi, ponieważ zobaczyłam człowieka. Przynajmniej szybsza śmierć niż od zombiaka i nie stanę się jednym z nich. A jeśli będę miała szczęście, może i nawet przeżyję. Cokolwiek by to było nie miałam zamiaru się poddawać, będę walczyć. Wycelowałam bacznie w przeciwnika, przypatrując się mu. Lecz tym razem zamiast zdenerwowania nadchodzącą walką poczułam ukojenie na sercu. Nikt nie miał tak perfekcyjnej postawy w szermierce. Wyglądała jak strażnik wyjścia z tego miejsca. Przez cały czas czekała?
- Kim jesteś? - Usłyszałam niebywałą siłę i pewność w tym drobnym ciele, wydaje się jeszcze bardziej perfekcyjna w swoim byciu. Widziałam jej oczy, które lśniły niczym ciemne lusterko.
- Który to rok? - Mimo, że miałam ochotę rzucić się w jej kierunku i powiedzieć kim jestem, odparłam niezłomnie. Musiałam wiedzieć ile to trwało.
- Jest... (a myśleliście, że wam zdradzę he he). Ale odpowiadaj na moje pytanie do cholery! Co tam robiłaś? - W jej głosie wzrosła pogarda. Moje nozdrza zaczęły się rozszerzać z braku niewystarczającej ilości powietrza. Dwa lata?
- Jak śmiesz tak mówić do przywódczyni? - Wyprostowałam się,  starając ukryć w moim głosie chrypę, która zwiastowała jedynie złe wieści. Otwierając szeroko usta i zbierając głęboko w płucach powietrze odparłam uwalniając w pełni swój głos. Gwen zachwiała się tracąc siłę w rękach. Jej miecz znajdował się już na ziemi. Przesłanie tego zdania, uderzyło ją natychmiastowo z całej siły.
- S..Sylv... Sylvanas... -Jej nogi zadrżały i po chwili uderzyły o posadzkę - Myślałam... - Zasłoniła dłońmi twarz wydając stęskniony okrzyk. Stanęłam nad nią upuszczając broń na ziemię. Otuliłam ramiona płaczącej kobiety.
- Wróciłam... ale potrzebuje twoje pomocy... - Wysapałam już z braku sił
- Sylvanas?! - Przyjaciółka mnie podtrzymała
- Pięknie wyglądasz wiesz...? - Uśmiechnęłam się lekko narzucając liczne kaszlnięcia
- Nic nie mów - Jej dłonie drżały, rozglądała się nie wiedząc co zrobić
- Gwen... - Zacisnęłam dłoń na jej ręce na tyle ile mogłam - Potrzebuję twojej pomocy, rób to co uważasz za słuszne... - Zacisnęłam zęby - Nie stracę przytomności... na spokojnie - Próbowałam uspokoić Gwen, która patrzyła na mnie z niedowierzeniem. - Wierzę w Ciebie - Ostatkami sił i z jej pomocą stałam na nogach. Teraz już z górki... uśmiechnęłam się szczerze czując spływające łzy po policzkach.

< Gwałciczku?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz