sobota, 4 czerwca 2016

Od Gwen C.D Sylvanas

 Każdy dzień w tym cholernym więzieniu był taki sam, niczym się nie różnił. Codziennie walczyliśmy o przetrwanie, czasem nawet poświęcając przy tym życie nieznajomych. Obóz był pusty bez Sylvanas, jednak mimo to rozwijaliśmy się dalej, by jej wkład nie poszedł na marne. Starałam się być silna, przyjmować postawę godnej naśladowania przywódczyni, ale do dziś nie przestała nawiedzać mnie myśl o tym, że nigdy nie zacznę jej przypominać. Dlatego Bartolomeo stał się podobieństwem Sylvanas; opiekował się ludźmi i dawał im nadzieję, co wychodziło mu dobrze, lecz zapewne w głębi serca sam wiedział, że jej nie zastąpi. Gdy Tytania odeszła, wszystkie cele i marzenia zniknęły w spowijającej mój umysł mgle beznadziei, pustki i rozpaczy. Mimo prób przyzwyczajenia się do tej myśli, niejednokrotnie budziłam się z krzykiem w nocy, oblana potem. Wspominając przeszłość, błędy jakie popełniałam, bliskich których utraciłam, wielokrotnie zalewałam się łzami. W obozie wszystkie drażniące mnie uczucia próbowałam zakryć pod maską przyjaznej i niedotkniętej problemami dziewczyny, tymczasem załamywałam się coraz bardziej. Przez pierwsze dni byłam wrakiem człowieka. Siła, która pozwoliła mi zapanować nad tęsknotą w końcu nadeszła i uleczyła mnie, pozostawiając jednak wieczną dziurę w psychice. Odkąd pamiętam, myślałam o tym, jak Sylvanas sobie radzi. O dziwo, nigdy nie dotknęła mnie myśl o jej śmierci, była na to za silna i zbyt zahartowana. Tak po prostu nie może skończyć bohater tej historii...
...Gdy dziś stanęła przede mną kobieta podająca się za przywódczynię, zamarłam. Nie wiedziałam, co sądzić, moje własne myśli toczyły ze sobą zażarty spór o prawdziwość jej słów. Cała nadzieja, wiara powróciła... Upuściwszy ze spoconej dłoni twardą stal, która upadając rozbiła się głośnym, niemal zagłuszającym echem o cały korytarz – moje nogi mimowolnie ruszyły biegiem w stronę kobiety. Jednocześnie nie mogłam powstrzymać łez, które teraz w podwojonych ilościach zalewały moje policzki.
 Po krótkiej rozmowie chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Czułam wielką ulgę, szczęście i wzruszenie, które po chwili przerodziły się w nagłe zmartwienie stanem Sylvanas. Była wyczerpana, tego nie dało się ukryć. Nawet już zapomniałam o całym celu jej wyprawy, w tej chwili liczyła się tylko moja przyjaciółka, która powróciła... Wszystko inne utworzyło sobie odrębny kłębek w mojej głowie. Uniosłam głowę, by wołać o pomoc. Przyszłam tu z Taigą, powinna kręcić się w pobliżu. Jednakże, nie mogłam wyrwać z siebie żadnego słowa. Traciłam panowanie nad nie tylko sobą, ale i Sylvanas, którą próbowałam za wszelką cenę podtrzymać.
 – T-Taiga! – w końcu uwolniłam z siebie głos, mimo że lekko złamany, wciąż donośny. Chwilę potem usłyszałam, jak ktoś podbiega.
 Nie myliłam się i z wielką nadzieją spojrzałam na szkarłatnowłosą, która oparła się ręką o ścianę, głośno dysząc. Na początku jej twarz wyrażała głębokie zdziwienie.
 – Pomóż mi! – zmarszczyłam brwi, wykrzykując.
 Taiga mimo swoich wątpliwości podbiegła na tyle blisko, by wziąć Sylvanas pod drugie ramie. To mi znacznie pomogło, gdyż o wiele szybciej mogłyśmy ruszyć w stronę obozu. Nie miałam czasu odpowiadać na pytania Taigi, ale jedno bardzo ugrzęzło mi w pamięci:
 – Kim ona jest?
 – To Sylvanas! – potwierdziłam. – Wiem... sama w to nie wierzyłam, ale gdy tylko na nią spojrzałam... wszystko powróciło – dodałam, spuszczając głowę.
 Sama bym nie rozpoznała swojej przyjaciółki, bowiem nie miała już tego samego, metalowego łuku. Na jej ciele leżała inna zbroja, a na nosie widniały charakterystyczne, specjalne okulary. To, co jednak dało się zapamiętać do tej pory, to niezłomna, pełna gracji postawa oraz identyczne, lazurowe i intensywne spojrzenie. To świadczyło o tym, że mimo tylu zmian zawsze jest tą samą osobą z niezmienną osobowością.
 Podróż trwała długo, a gdy dotarłyśmy zmachane do obozu, opanowała nas głucha cisza, przerywana co jakiś czas ludzkimi chrapnięciami – wszyscy spali. Cóż, może to i lepiej? Oszczędzimy sobie zbędnego szumu, a o poranku powitamy oficjalnie starą przywódczynię, która pewnie na nowo obejmie stery. Na oko minęło parę godzin, zanim całkiem udało nam się dotrzeć do obozu i położyć Sylvanas w jednej z lepszych celi. Chciałam usiąść przy niej, porozmawiać, powiedzieć, jak dobrze ją widzieć... Ale wiedziałam, że najpierw muszę upewnić się, czy wszystko z nią w porządku. Szansę, że została ugryziona są bardzo znikome, lecz na pewno była bardzo wyczerpana. Otworzyłam celę na oścież, by następnie wrócić z naczyniem czystej wody i talerzem pełnym świeżego jedzenia. Postawiłam jej to na stoliku, gdyby zdecydowała się coś przekąsić i ponownie wyszłam w poszukiwaniu jej brata. Stojąca na straży Taiga uświadomiła mnie, że mogę znaleźć go w naszej małej, lokalnej zbrojowni. Biegłam tak szybko, że o mało nie walnęłam w ścianę na zakręcie. Czułam, jakby moje płuca dobrowolnie się zmniejszały, ograniczając moje na ten czas płytkie oddechy. Tak czy inaczej, Taiga się nie myliła. Bartolomeo stał odwrócony w stronę paru broni palnych i szczerze mówiąc, nawet mnie nie zauważył, dopóki nie krzyknęłam. Był bowiem głęboko pogrążony w swoich myślach.
 – Musisz ją zobaczyć! – powiedziałam szybko, łapiąc parę głębokich oddechów.
 – Co? "Ją"? O kogo chodzi... – zirytował się nagłym przypływem niezrozumiałych informacji. – Uspokój się!
 – Wybacz, musisz po prostu pójść za mną – machnęłam ręką, szybko wybiegając z pomieszczenia.
 Widząc, jak Bartolomeo nerwowo podąża za mną, nie odwracałam się więcej i biegłam w stronę celi Sylvanas. Serce biło mi jak szalone, ale nie z powodu wysiłku; raczej z tego, że moja przyjaciółka wróciła... A może nawet znalazła wyjście? Teraz korytarze zdawały się być nieskończone, znacznie nasycały moją niecierpliwość. Czułam, jakby ktoś ściskał pięścią wszystkie moje organy. W obozie nic się nie zmieniło. Wciąż te same cele, niczym nieudekorowane. Korytarze w większości były opanowane przez iskrzące się płomienie pochodni, przymocowanych do ścian. Cała nasza dwójka zatrzymała się centralnie przed wejściem do "pokoju" Sylvanas. Bartolomeo stanął wryty, a jednocześnie delikatnie zasmucony.
 – To przecież cela Sylvanas... była – gorzko stwierdził.
 – To tam zajrzyj... – uśmiechnęłam się od ucha do ucha, czując jak moje oczy wilgotnieją. Twarz Bartolomeo wyrażała głębokie zdziwienie, które po chwili przekształciło się w szczęście przesycone nadzieją. Pogoniłam mężczyznę, by w końcu wszedł do celi, a ja sama zawołałam Taigę, prosząc ją o niezwłoczne odnalezienie Hany. Po chwili dołączyłam do wypoczywającej przyjaciółki. Nie miałam serca im teraz przeszkadzać; oparłszy się o ścianę, z radością spoglądałam na rodzeństwo. Bartolomeo uklęknął przy jej łóżku, zalewając się łzami. Pod nosem mamrotał jeszcze coś, co zapewne usłyszała tylko wyczerpana Sylvanas.
 Czyżby wszystko zaczęło się układać...?

< Sylvanas/Hana/Barto? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz