Obudził mnie chłód. Nieznośny, uciążliwy i przenikający do szpiku kości. Taki, którego zlekceważyć po prostu nie można.
Zadrżałam mimowolnie, przewracając się na drugi bok, w stronę ściany.
Mocniej naciągnęłam na siebie cienki, postrzępiony koc, który stanowił
zdecydowanie niewystarczające okrycie. Tuż przed nosem widziałam ciemną,
ceglaną ścianę celi. Zaczęłam myśleć. Z początku zamierzałam poleżeć
jeszcze trochę. Ucieczka odbyta poprzedniej nocy skutecznie wyczerpała
zasoby moich sił, tak więc nie potrafiłabym zawędrować dalej, niż w
okolice sąsiadujących sektorów. Nagle jednak przypomniałam sobie o swoim
wczorajszym odkryciu. Pod wpływem impulsu błyskawicznie podjęłam
decyzję. Dosyć lekkomyślną.
Natychmiast odrzuciłam koc, płynnym ruchem podnosząc się na nogi.
Sięgnęłam po leżącą nieopodal torbę i wydobyłam z niej lusterko, a
raczej - jego fragment. Przeczesałam palcami włosy, dokonując
jednocześnie szybkiego przeglądu posiadanych ubrań. Po krótkim namyśle
włożyłam siebie lnianą, cieniutką i trochę przykrótką koszulkę na
ramiączkach. Strój uzupełniłam jaskrawoczerwonymi spodenkami w
zestawieniu z czarnymi zakolanówkami.
Zdecydowanie za dużym, zapinanym na guziki swetrem otuliłam się już w
marszu, po opuszczeniu swojej celi. Chciałam jak najprędzej wydostać
się z sektoru. Mimo rozwieszonych na ścianach pochodni było tam
wyjątkowo zimno. A może tylko odnosiłam takie wrażenie, bo przeziębienie
towarzyszyło mi już od paru dobrych chwil. Ponadto korytarze ogarniał
nieprzyjemny półmrok. Co jakiś czas niespokojnie oglądałam się przez
ramię.
Po kilkunastu minutach dotarłam na miejsce. Sprawnie pokonałam
zepsuty mechanizm strzegący wejścia do celi, robiąc to za pomocą
nieznacznie wykrzywionej końcówki druta. Zamiłowanie do robótek ręcznych
ma zaskakująco wiele zalet. Cicho wśliznęłam się w głąb pomieszczenia,
ostrożnie otwierając skrzypiące drzwi. Odetchnęłam z ulgą, kiedy w
środku nie zastałam więźnia. A więc moje przypuszczenia okazały się
prawdziwe. Znowu.
Niecierpliwie odgarnęłam sporą stertę bezużytecznych papierów
starannie ułożonych na pryczy ich właściciela. Kiedy natrafiłam dłonią
na jakąś twardą powierzchnię, westchnęłam i zagryzłam wargę. Był tam.
Szybko opanowałam ekscytację, próbując myśleć racjonalnie. Musiałam się
spieszyć, nie mogłam ryzykować wykrycia. Drapieżnym ruchem chwyciłam
notatnik. Ukradkiem wsunęłam zdobycz do torby. Miałam złe przeczucie,
bardzo złe. Zupełnie jakby...
Powoli wstałam, czując, jak sztywnieją mi kolana. Odwróciłam się
jeszcze wolniej. Spojrzałam do góry, prosto w oczy stojącego nade mną
strażnika. Nie interesowała mnie jego powłoka zewnętrzna. Miał wiedzieć,
że swym nagłym przybyciem nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia.
- Wygląda na to, że wpadłaś, moja droga. Słucham. Czekam na wyjaśnienia - oświadczył stanowczym tonem.
On mógł sobie czekać w nieskończoność, ale ja raczej nie byłam chętna
do współpracy. Posłałam mu rozbrajająco uroczy uśmiech. I wielkim
skokiem rzuciłam się do ucieczki.
Pędziłam na złamanie karku, najszybciej, jak mogłam. W biegu
przeskakiwałam płytkie kałuże zanieczyszczonej wody, skręcałam na oślep w
boczne uliczki. Liczyłam na szczęście. Z czasem odgłos kroku dozorcy
słabł. Wreszcie zanikł zupełnie, przepadając gdzieś w ciemnej otchłani
któregoś z licznych zakamarków. Mimo to dla pewności nie przestawałam
biec.
W pewnym momencie poczułam mocne uderzenie. Upadłam, a wraz ze mną o
podłoże z impetem uderzyła płócienna torba. Notes wysunął się na
podłogę. Nie myślałam zbyt wiele. W ułamku sekundy przejęłam zeszyt.
Równie szybko wstałam, ignorując piekący, uporczywy ból nieco powyżej
kolan. Cofnęłam się kilka kroków, mocno przyciskając notatnik do siebie.
Torba została na miejscu, tuż przed nogami osoby, którą potrąciłam.
Uważnie mierzyłam wzrokiem sylwetkę nieznajomego ktosia.
[Ktoś zechce dokończyć? :v]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz