Chłopak o bladej cerze uśmiechnął się przelotnie. Spojrzał na wysokiego
bruneta, który z przerażeniem wpatrywał się w jego złote oczy.
Oczy pełne podniecenia i beztroski.
Mężczyzna spróbował się wyrwać, ale strach sparaliżował jego ciało, nie pozwalając na żaden ruch...
- Dam Ci pieniądze, kartę kredytową... Wszystko, o co poprosisz... Tylko błagam, nie zabijaj mnie... - wydukał.
No proszę, taki duży, a boi się chłopca o głowę niższego.
- Nie zabijaj...
Jego głos się załamał i przeszedł w cichy szloch.
Żałosne.
Uśmiech znów zagościł na twarzy zielonowłosego. Zbliżył się jeszcze bardziej i oblizał lubieżnie usta.
- Wszystko? - wyszeptał.
Pewnie brunet spodziewał się gwałtu, zabrania zegarka... Ale Sakigami miał wobec niego inne plany.
- W takim razie... Ta nerka nie będzie ci już potrzebna - mruknął.
Szybkim ruchem noża aż do kości przeciął opuszek palca. Z rany wyłoniło
się karmazynowe ostrze, przypominające pazur. Przejechał nim od gardła
ofiary aż do lewego boku, gdzie się zatrzymał. Nacisnął z większą siłą.
- Nie... P-proszę...
Szloch ustąpił miejsca histerycznemu piskowi. Ale było już za późno...
Ostrze przebiło skórę mężczyzny, a jego koszula zabarwiła się na
czerwono.
Krzyczał, gdy wbijało się coraz głębiej.
Krzyczał, gdy Toto wyrwał z jego ciała nerkę.
~Rok później~
Kap... Kap... Kap...
Ze ściany leniwym strumieniem spływała karmazynowa ciecz. Na podłodze
widniała już spora kałuża w tym kolorze. Zielonowłosy chłopak wstał i
otrzepał dłonią zakurzone spodnie. Posłał martwemu, porządnie
pokiereszowanemu ciału przelotne spojrzenie i uśmiechnął się pod nosem.
- Jesteś nuuudny - stwierdził - Do zobaczyska! - dodał i radośnie pomachał rozkładającemu się trupowi.
Zwykły szwendacz, a sprawił mu tyle radości... Toto potarł palcem świeżą
ranę na dłoni, z której niedawno wytworzył ostrze. Wciąż ciekła z niej
krew... Oblizał palec zamoczony w karmazynowej cieczy.
Żadnego marnotrawstwa... Uśmiechnął się pod nosem. Wrócił do ciasnej
celi i zaczął szperać w niewielkiej szafeczce. Wyjął z niej małe,
czerwone zawiniątko. Znajdowała się w nim podróżna apteczka, którą Toto
znalazł w pomieszczeniu personelu. Otworzył lekko zardzewiałe wieczko i
wyjął gazik. Szybko i sprawnie oczyścił ranę na dłoni. W końcu nie
chciał zarazić się czymś paskudnym... Polała się świeża krew. Saki z
zadowoleniem pokiwał głową i wstał z niewygodnej pryczy. Wypił resztkę
wody z butelki i opuścił pomieszczenie. Spojrzał na obskurny sufit.
Wspiął się na system wentylacyjny i usiadł na nim, wesoło machając
nogami. Wpatrywał się w pająka, który leniwie plótł pajęczynę. Po pewnym
czasie stworzonko zniknęło gdzieś za pęczkiem kabli. Saki przechylił w
bok głowę, obserwując ten manewr. Jego jedyną atrakcję właśnie diabli
wzięli... Jęknął cicho i wstał.
- Nuuuudno... Tak bardzo nuuudno... - mruczał jak w transie.
Lekko stąpając stopami, zaczął iść wzdłuż wentylacji. Robił to już wiele
razy, więc nabrał wprawy i praktycznie nie hałasował. Korytarze sektora
G ciągnęły się w nieskończoność... To więzienie skonstruowano tak, aby
nikt z tąd nie uciekł, nic więc dziwnego, że było istnym labiryntem.
Jednak chłopak dobrze znał ten teren... Dotarł do miejsca, w którym
wentylacja została zniszczona i rury zwisały, tworząc przepaść między
kolejnym końcem trasy Gami'ego. To również nie było dla niego
zaskoczeniem... Przycisnął się do ściany i ręką zaczął szukać
odpowiedniego oparcia. W końcu trafił na szeroką szczelinę. Wcisnął w
nią dłoń, a nogę przełożył do kolejnej. W szybkim tempie przeszedł obok
dziury. Zeskoczył na niezniszczoną stronę wentylacji. Dlaczego łaził po
rurach, zamiast jak normalny człowiek iść korytarzem? Po pierwsze, tak
było bezpieczniej (mało kto patrzy do góry), a po drugie... po prostu
sprawiało mu to radochę. Szedł jeszcze przez kilka minut, ale w końcu i
to mu się znudziło. Już miał zawracać do celi, gdy nagle usłyszał ciche
kroki. Zaintrygowany i podekscytowany potencjalnym źródłem rozrywki,
przyspieszył i pokonał kolejny zakręt. Chwilę później zatrzymał się i
przycupnął na jednej z grubszych rur. Pod jego nogami stał mężczyzna o
blond włosach. Ale to nie on tak bardzo zwrócił na siebie uwagę Toto...
Otóż na jego głowie siedział... kot. Serce zielonowłosego zabiło
szybciej pod wpływem silnych emocji.
- KOOOTEEEEEK! - krzyknął.
Nie zważając na hałas, zgrabnie zeskoczył na plecy obcego.
- Co do ch**lery?! - warknął blondyn.
Saki oplótł go nogami w pasie i zaczął napastować jego głowę, próbując
złapać zwierzątko. Kotek jednak zwinnie zaskoczył na podłogę, a chłopak
za nim. Wszystko to trwało może kilka sekund. I dobrze, bo obcy
najwyraźniej uznał go za szwendacza i już miał w rękach broń. Biały
kocurek sycząc na zielonowłosego, wskoczył do kieszeni swojego pana.
Gami znów znalazł się przy mężczyźnie. Próbował wyjąć kotka z jego
kieszeni, ale każda próba kończyła się podrapaniem. W końcu więc został
zmuszony zainteresować się nieznajomym. Uniósł głowę i spojrzał mu w
oczy. Był od niego znacznie niższy, w dodatku kucał. Owy blondas
przyglądał się jego poczynaniom, wyraźnie zdziwiony. Nadal miał broń w
pogotowiu. Saki przeniósł wzrok na jego klatkę piersiową. Miał rozpiętą
koszulę, więc było sporo widać. Swoją drogą, Toto miał na co patrzeć.
Idealnie wyrzeźbiony sześciopak, zdrowe mięśnie... Zielonowłosy podniósł
palec i dźgnął nim brzuch blondyna, jakby nie dowierzając w to, co
widzi. Zrobił to chyba ciut za mocno.
- Woooo... - wymamrotał.
<Lysio?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz