środa, 26 sierpnia 2015

Od Aryi

Cisza. Od stu dwudziestu czterech dni żadnego krzyku. Od siedmiu dni żadnego posiłku. Od tysiąca dziewięćdziesięciu sześciu dni , ani jednego promienia światła. W mojej głowie to dalej nieskończenie wiele czasu. Palce muskające zimny i surowy metal. Wygnieciona prycza, lekki i mały koc. Betonowa posadzka, zawsze wilgotna, brudna. Ciężkie ściany porysowane przez tych, którzy byli tu przede mną. Kreski, przekleństwa, historie zamknięte w rysach, połamanych paznokciach, zaschniętej krwi. Po środku tego, ja. Porcelanowa lalka. Delikatna i niewzruszona z zewnątrz, pusta i wyczyszczona w środku. Wiele osób próbowało mnie zniszczyć. Rodzice, przyjaciele, pijacy, sprzątaczki... wszyscy, którzy żyli wokół nie. Nie udało im się, jednak teraz mogą się cieszyć. Ich twarze w moich wspomnieniach bolą coraz bardziej. Głupie. Chyba tracę umiejętność składania zdań. Kto by się dziwił tak długo nic nie mówiłam. Ciekawe jak brzmi mój głos. Mogłabym coś powiedzieć... tylko co. Z resztą to byłby dowód na to, że naprawdę, jestem psychiczna. Co mi tam. Podparłam się rękoma i starałam się wstać. Zaczęłam się powoli podnosić. Nogi zaczęły mi drżeć. Zachwiałam się i oparłam o ścianę. Boże powinnam częściej chodzić. I jeść. Przestałam zwracać uwagę na systematyczne burczenie w brzuchu, jednak trudno mi zignorować silny, pulsujący ból głowy. Złapałam za kraty. Przeszły mnie dreszcze. Zimno mnie przeniknęło. Wstanę. Złapałam mocniej i zaczęłam podciągać się do góry. Kolana zaczęły się prostować. Mocno szarpnęłam i objęłam ramionami kratę. Chociaż tyle. Jedzenia sobie nie wyczaruję. Wiele razy próbowałam tak nagiąć rzeczywistość, żeby w mojej celi pojawiła się ta miska pełna obrzydliwie słonej brei, ale z doświadczenia wiem, że nie mogę zmienić tego w dziedzinie w jakiej najbardziej mi na tym zależy. Mogłam się odświeżyć, skrócić włosów, ale nigdy nie mogłam zaspokoić głodu. Też mi moc. Łzy bezsilności cisnęły mi się na oczy. Jak tego nienawidzę. Bezsilność, kiedy nie mogę nic zrobić. Poczułam okropny smród. Znowu zaczynam czuć wszystko mocniej. Mięśnie zaczęły się napinać, w przełyku poczułam szczypanie. Żółć wypłynęła przez rozwarte, jak rura gardło i spłynęła po stali. Oparłam się o ścianę i pełna wściekłości kopnęłam w nią. Ile to będzie jeszcze trwało?! Może tylko te dwadzieścia trzy dni, których brakuje mi do śmierci z głodu. Położę się. Powoli przesuwałam się w kierunku pryczy. Nogi dociskały plecy do ściany. Prawa, lewa. To tylko metr. Byłam mocno osłabiona. Każdy centymetr wydawał mi się przepaścią. Rzuciłam się na wiszące na ścianie łóżko, jednak stare liny nie wytrzymały. Wraz z deską upadłam na ziemię. ,,Pędząca bezlitośnie w dół, coraz szybciej, czekając na nieuniknione". Głuchy trzask rozniósł się echem po całym więzieniu. Jestem. Coś kazało mi to powtarzać. Ciągle i na okrągło. Jestem. W końcu głos wyszedł z moich myśli. Coraz głośniej. Mój głos mnie zdziwił. Był zachrypnięty. W pewnym momencie usłyszałam coś. Miarowy stukot. Podejrzewam, że ktoś wchodził na schody. Nie wchodził. On szedł w moim kierunku coraz bliżej celi. Przestałam mówić. Uniosłam się, a twarz wygięła mi się w grymasie bólu. Uderzenie było mocniejsze niż mi się wydawało. Kroki się zatrzymały. Nie widziałam, kto to był. Usłyszałam tylko słowa.
-Chyba czas wychodzić.
<Do dokończenia przez... kogoś>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz