Okey...
zacząłem się martwić o własne życie. Nie o szwendacza mi
chodziło... tylko o to niepełnosprawne dziecko siedzące na moich
plecach. No dobra... nie był ciężki, ale wadził jak jasna
cholera. Gdybym nawet chciał się zamachnąć to prawdopodobnie
wysłałbym jego trójki na spacer, choć co do przypadku tego
przedsięwzięcia nie byłbym przekonany. Tosiek nastroszył się i
zaczął ostrzegawczo syczeć na potwora, choć jak znam życie to
spierdoliłby w podskokach gdyby ten zbliżył się jeszcze o parę kroków. Na walkę wręcz nie miałem warunków przez NIE POWIEM
KOGO... nie będę tu rzucał nazwiskami. Żeby sobie oszczędzić
roboty i niepotrzebnych kontuzji postanowiłem załatwić szwendacza
alchemią, bo niby czemu nie? Bez większego entuzjazmu dotknąłem
ściany korytarza. Pod moją dłonią pojawił się nikły okrąg
transmutacji w kolorze szkarłatu. Po ścianie rozbiegły się
czerwone pioruny, które po chwili zniknęły w ścianie i... cisza –
jak zwykle przed burzą. Niczego nieświadomy stwór szedł dalej w
naszą stronę. Kocur z powrotem wskoczył do mojej kieszeni trzęsąc
się ze strachu. Ja tylko z politowaniem patrzyłem na przyszłego
trupa. Po chwili ze ściany wybiły się ostre jak brzytwy kolce,
które z łatwością przebiły rozkładające się ciało. Było
jedynie słychać chrzęst łamanych kości i chlupotanie opadających
w kałuże krwi kawałów ciała. Szczęka szwendacza opadła na tyle
nisko, że już nic nie było w stanie jej podnieść. Uśmiechnąłem
się szyderczo czerpiąc ogromną radość z kolejnego zabitego
skurczybyka... odszedł na wieczny sen. Taki mi przykro *
wyimaginowana łezka *. Krew zaczęła rozpływać się po kanałach
między kafelkami tworząc ciekawe esy frolesy. Stwierdziłem jednak,
że mam na dziś już dość rozrywki i pójdę do swojej celi, aby
się położyć i trochę zdrzemnąć. Po chwili jednak zdałem sobie
sprawę z tego, że coś mi to uniemożliwia... a raczej ktoś, a
mianowicie chodziło mi tutaj o Pana Toto. Westchnąłem ciężko i
starałem się opanować frustrację, która powoli wpływała do
mojej głowy jak to po każdym zabiciu jakiegoś potwora, choć na
obecną chwilę nie miałem się na czym wyżywać, bo z ciała
stwora pozostały tylko strzępy. Złość jakimś cudem opuściła
mnie... znowu i to tego samego dnia – świat się kończy. Chłopiec
wtulił się w moją szyję i tak spokojnie oddychał... chyba
zasnął. W normalnych warunkach zrzuciłbym go na ziemię, ale jako
iż byłem kiedyś rodzicem nie miałem sumienia mu tego zrobić.
Gdyby w jakiś sposób mi nie ufał to by raczej nie właził mi na
plecy... przecież gdybym chciał to mógłbym mu zrobić krzywdę,
ale jakoś nie miałem takiego zamiaru mimo iż byłem do tego
zdolny. Postanowiłem zmyć się z tamtego miejsca jak najszybciej...
nie miałem ochoty spotkać kolejnego szwendacza. Z bagażem na
plecach wróciłem do swojej celi. Dotknąłem palcem zamka i nagle
wszystkie kręgi w wewnątrz i na zewnątrz zaświeciły się
czerwonym światłem po czym znów zgasły, a bramka mojej celi się
otworzyła. Wlazłem tam z moim " gościem ", który chyba
naćpał się tym rumiankiem. Z trudem udało mi się go zdjąć z
moich pleców i położył na łóżko. Rozwarłem powiekę jego oka
i okazało się, że moje podejrzenia się sprawdziły... naćpał
się, skurczybyk! Nie wiedziałem co prawda jak do tego doszło, no
ale... okey. Tosiek wyskoczył z mojej kieszeni na łóżko i ułożył
się obok chłopca. Skrzywiłem się, szepcząc:
-Ty
zdrajco przebrzydły. - fuknąłem przytrzymując przez chwilę dłoń
przy kręgach. Zamek furtki zatrzasnął się, a wszystkie znaki i
formułki błysnęły dwa rasy dając mi znak, że pole ochronne
zostało uaktywnione. Mogłem sobie spokojnie odpocząć bez obaw, że
ktoś jeszcze mi się napatoczy pod łapy. Usiadłem w drugim koncie
pomieszczenia i zapaliłem sobie. Echem od ścian odbijało się
mruczenie Tośka, które i mnie zaczęło usypiać, więc musiałem
się czymś zająć. Wyciągnąłem rękę przed siebie i czekałem,
aż moje skrzypce całkowicie się zmaterializują i po chwili
zacząłem grać najspokojniejsze melodie jakie znałem. Przy okazji
myślałem nad tym co mi wcześniej mówił chłopiec... jego głos
był taki dźwięczny i najwyżej Tosiek go polubił, choć on rzadko
kiedy przekonywał się do obcych. Ciekawa osóbka, ale... co ja mogę
powiedzieć? Byłem odludkiem i nie przepadałem za towarzystwem
innych, ale moją winą było, że chłopak się naćpał, choć nie
wiedziałem jak to mogło się stać. Jak można się naćpać
rumiankiem? Ja tego nie rozumiem...
(
Toto, kochanie? <3 Pod koniec zjebałam... wybacz ;_; )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz