wtorek, 25 sierpnia 2015

Od Lynsadra C.D Toto

Okey... zacząłem się martwić o własne życie. Nie o szwendacza mi chodziło... tylko o to niepełnosprawne dziecko siedzące na moich plecach. No dobra... nie był ciężki, ale wadził jak jasna cholera. Gdybym nawet chciał się zamachnąć to prawdopodobnie wysłałbym jego trójki na spacer, choć co do przypadku tego przedsięwzięcia nie byłbym przekonany. Tosiek nastroszył się i zaczął ostrzegawczo syczeć na potwora, choć jak znam życie to spierdoliłby w podskokach gdyby ten zbliżył się jeszcze o parę kroków. Na walkę wręcz nie miałem warunków przez NIE POWIEM KOGO... nie będę tu rzucał nazwiskami. Żeby sobie oszczędzić roboty i niepotrzebnych kontuzji postanowiłem załatwić szwendacza alchemią, bo niby czemu nie? Bez większego entuzjazmu dotknąłem ściany korytarza. Pod moją dłonią pojawił się nikły okrąg transmutacji w kolorze szkarłatu. Po ścianie rozbiegły się czerwone pioruny, które po chwili zniknęły w ścianie i... cisza – jak zwykle przed burzą. Niczego nieświadomy stwór szedł dalej w naszą stronę. Kocur z powrotem wskoczył do mojej kieszeni trzęsąc się ze strachu. Ja tylko z politowaniem patrzyłem na przyszłego trupa. Po chwili ze ściany wybiły się ostre jak brzytwy kolce, które z łatwością przebiły rozkładające się ciało. Było jedynie słychać chrzęst łamanych kości i chlupotanie opadających w kałuże krwi kawałów ciała. Szczęka szwendacza opadła na tyle nisko, że już nic nie było w stanie jej podnieść. Uśmiechnąłem się szyderczo czerpiąc ogromną radość z kolejnego zabitego skurczybyka... odszedł na wieczny sen. Taki mi przykro * wyimaginowana łezka *. Krew zaczęła rozpływać się po kanałach między kafelkami tworząc ciekawe esy frolesy. Stwierdziłem jednak, że mam na dziś już dość rozrywki i pójdę do swojej celi, aby się położyć i trochę zdrzemnąć. Po chwili jednak zdałem sobie sprawę z tego, że coś mi to uniemożliwia... a raczej ktoś, a mianowicie chodziło mi tutaj o Pana Toto. Westchnąłem ciężko i starałem się opanować frustrację, która powoli wpływała do mojej głowy jak to po każdym zabiciu jakiegoś potwora, choć na obecną chwilę nie miałem się na czym wyżywać, bo z ciała stwora pozostały tylko strzępy. Złość jakimś cudem opuściła mnie... znowu i to tego samego dnia – świat się kończy. Chłopiec wtulił się w moją szyję i tak spokojnie oddychał... chyba zasnął. W normalnych warunkach zrzuciłbym go na ziemię, ale jako iż byłem kiedyś rodzicem nie miałem sumienia mu tego zrobić. Gdyby w jakiś sposób mi nie ufał to by raczej nie właził mi na plecy... przecież gdybym chciał to mógłbym mu zrobić krzywdę, ale jakoś nie miałem takiego zamiaru mimo iż byłem do tego zdolny. Postanowiłem zmyć się z tamtego miejsca jak najszybciej... nie miałem ochoty spotkać kolejnego szwendacza. Z bagażem na plecach wróciłem do swojej celi. Dotknąłem palcem zamka i nagle wszystkie kręgi w wewnątrz i na zewnątrz zaświeciły się czerwonym światłem po czym znów zgasły, a bramka mojej celi się otworzyła. Wlazłem tam z moim " gościem ", który chyba naćpał się tym rumiankiem. Z trudem udało mi się go zdjąć z moich pleców i położył na łóżko. Rozwarłem powiekę jego oka i okazało się, że moje podejrzenia się sprawdziły... naćpał się, skurczybyk! Nie wiedziałem co prawda jak do tego doszło, no ale... okey. Tosiek wyskoczył z mojej kieszeni na łóżko i ułożył się obok chłopca. Skrzywiłem się, szepcząc:
-Ty zdrajco przebrzydły. - fuknąłem przytrzymując przez chwilę dłoń przy kręgach. Zamek furtki zatrzasnął się, a wszystkie znaki i formułki błysnęły dwa rasy dając mi znak, że pole ochronne zostało uaktywnione. Mogłem sobie spokojnie odpocząć bez obaw, że ktoś jeszcze mi się napatoczy pod łapy. Usiadłem w drugim koncie pomieszczenia i zapaliłem sobie. Echem od ścian odbijało się mruczenie Tośka, które i mnie zaczęło usypiać, więc musiałem się czymś zająć. Wyciągnąłem rękę przed siebie i czekałem, aż moje skrzypce całkowicie się zmaterializują i po chwili zacząłem grać najspokojniejsze melodie jakie znałem. Przy okazji myślałem nad tym co mi wcześniej mówił chłopiec... jego głos był taki dźwięczny i najwyżej Tosiek go polubił, choć on rzadko kiedy przekonywał się do obcych. Ciekawa osóbka, ale... co ja mogę powiedzieć? Byłem odludkiem i nie przepadałem za towarzystwem innych, ale moją winą było, że chłopak się naćpał, choć nie wiedziałem jak to mogło się stać. Jak można się naćpać rumiankiem? Ja tego nie rozumiem...

( Toto, kochanie? <3 Pod koniec zjebałam... wybacz ;_; )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz