poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Od Carl'a C.D Blusji

Idąc długim, a na dodatek wąskim korytarzem dotarłem do jakiegoś pomieszczenia. Słyszałem stamtąd dźwięk, uderzenie czegoś o ziemię, niewątpliwie ktoś rozprawiał się z zombie. Tam dostrzegłem jakąś dziewczynę. Była wysoką istotką o dość nietypowym kolorze włosów. Niebawem dotarło do mnie jej pytanie: 'Kim jesteś?'. Kto to wie, kto to wie? Uśmiechnąłem się i podszedłem do niej nieco bliżej. Kiedy mocniej zacisnęła swoje paluszki na rękojeści miecza, natychmiast się zatrzymałem.
- Mógłbym zapytać o to samo, prawda? Nie ma co się martwić. Gdybym chciał ci zrobić krzywdę zrobiłbym to wcześniej. - Dziewczyna odwróciła się w moją stronę, oczywiście nie "spuszczała gardy". Miecz trzymała na wysokości mojej klatki piersiowej. To naprawdę ciekawe jak niektórzy reagują kiedy nagle się im pojawiasz, chociaż nawet nie nagle. Spuściłem głowę, a na ziemię rzuciłem swoją broń. Ona jednak nie opuściła miecza. - Nazywam się Carl, a ty?
- Blusji - odpowiedziała. Poczułem, że teraz troszku się waha czy trzymać broń w górze, czy też ją cofnąć do siebie. Spojrzałem w jej oczka, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Wykorzystując to chwyciłem za mniej ostrą część miecza i postarałem się zmusić ją siłą by to opuściła. No nie będę ukrywać, że zrobiło mi się troszku przykro. Ja tu rzucam bronią na ziemię, przedstawiam się i zdradzam, że nie mam zamiaru zrobić jej krzywdy, a ona jednak upiera się i wygląda jakby chciała mnie zaraz przebić. Złe wspomnienia z ludźmi, a może to ze mną jest coś nie tak? Chociaż wolałbym, żeby prawidłową odpowiedzią była opcja pierwsza. Druga już jest nieco "oklepana" i lepiej ją zostawić w spokoju. Przeczesałem włosy palcami i przesunąłem rękę, tak aby złapać za dłoń czerwonowłosej. Ta zrobiła krok do tyłu. Powoli, nie spuszczając z niej wzroku, sięgnąłem do kieszeni. Wyciągnąłem z niej czekoladę.
- Może chcesz trochę czekolady? Ja tam ją uwielbiam, moja jedyna... Miłość. - Zaśmiałem się i znów podszedłem do Blusji. W końcu troszku oswoiła się z myślą, że naprawdę nie mam złych zamiarów. Ma pewnie tą pewność, że jeśli stanę się dla niej zagrożeniem będzie mieć ze mną jakieś szanse ~ z resztą jak inni. Wzięła troszku słodkości ode mnie. Rozejrzałem się po całym pomieszczeniu. Następnie podniosłem swoją uchigatanę i wskazałem na drzwi. - Jeśli pójdziemy tędy, spotkamy kilkunastu szwendaczy. - Wskazałem na dziurę w ścianie. - Tędy przyszłaś, więc nie ma powodu by tam wracać, prawda? - Przytaknęła głową. Zostało jedno wyjście. - Chodźmy, oni zaraz tu będą. - Ruszyłem przodem, byłem tu ostatnio, a więc jestem nieco obeznany w tutejszych korytarzach i pomieszczeniach. Uśmiechnięty szedłem przed siebie, od czasu do czasu sprawdzałem czy wciąż za mną idzie.
- Pomieszczenia gdzie odbywały się odwiedziny... Tam ktoś może być, możemy również znaleźć tam jedzenie... Szedłem tam, ale wpadłem na ciebie. - Niezbyt mi się tam spieszyło, a więc nie szedłem zbyt szybko. Blusji najwidoczniej to nie przeszkadzało. Zrównałem jej kroku i wyciągnąłem w jej stronę łapkę. Położyłem dłoń na jej głowie. Postanowiłem ją pogłaskać, chyba lubię to robić. Szkoda, że jest taka wysoka. Gdyby była niższa... Byłaby naprawdę uroczą siostrzyczką, a głaskanie jej byłoby fajniejsze. Chociaż fakt, że nie jest, aż o tyle niższa ode mnie też jest do zniesienia. W końcu ostatnimi czasy nie widuje się kobitek o wzroście ponad metr osiemdziesiąt. - Mam przestać? - zapytałem. - Denerwuje cię to?
- Nie... Jednak to trochę dziwne.
- Ja nie widzę w tym nic dziwnego. W końcu "fajnie" jest głaskać swoją siostrzyczkę czy braciszka. - Cofnąłem do siebie rękę. Blusji posłała mi pytające spojrzenie. Przymknąłem oczy i uśmiechnąłem się nieco szerzej zachowując przy tym łagodny wyraz twarzy. W końcu uśmiech, który jest aż za szerszy bywa... Okropny. - Każdego traktuje jak siostrzyczkę czy braciszka, ponieważ nie... - Momentalnie przerwałem. - Ups, powiedziałem dwa słowa za dużo. Zapomnijmy, o tym dobrze? - Naprawdę stałem się rozgadany. Może to przez to, że nie mam możliwości spokojnego pisania listów? Po prostu jestem tym wszystkim przepełniony i rwę się by o czymś powiedzieć? Nie ważne. W sumie te pomieszczenia jedynie kojarzyłem z rozmów innych oraz planów budynku. Nigdy nie miałem okazji osobiście się tam przejść. Nikt nie chciał mnie odwiedzić. Rozpacz i smutek, ale tak czy siak nie cieszyłbym się, że ktoś jednak przyszedł. Spojrzałem na towarzyszkę. Nie puszczała rękojeści swojej broni. Nie dziwię się. Jestem dla niej obcy, a teraz jeszcze panuje ta cisza... Po chwili natrafiliśmy na szwendaczy. Powolnym krokiem ruszyli w naszą stronę. - Zobaczmy jak sobie radzisz z walką. - Spojrzałem na nią. Uśmiech tak jak się pojawił, tak i znikł. Z obojętnym wyrazem twarzy "rzuciłem się" w stronę trupów. - Poza tym sprawdzisz moje umiejętności. - Skończyłem mówić, a dziewczyna pojawiła się tuż obok mnie.
- Wezmę tych z lewej... - powiedziała. Przytaknąłem i nieco mocniej zakręciłem na prawo. Czyli tak się z nimi rozprawimy. Nie będzie zbytnio okazji by zobaczyć jak ona walczy, będę musiał się całkowicie skupić na swoim zadaniu. Było ich kilkanaście, a więc to nic w porównaniu do hordy. Na całe szczęście. Smród, który tak na początku mi przeszkadzał... Zaczął słabnąć. Chyba mój nos już się do niego przyzwyczaił. Szkoda, że to trwało tak długo. Niezbyt mi się podobała cała ta epidemia, komu by się podobała? Co prawda już nie jesteśmy, aż tak bardzo ograniczeni do swojej celi, ale... Poruszanie się tutaj z tymi truchłami bywa naprawdę męczące. Nawet w celi nie ma takiej swobody jak kiedyś. Cały ten czas gdy nad tym myślałem, uwinęliśmy się z tymi stworami. Roześmiałem się, zaczęło mnie to bawić. Rozejrzałem się za dziewczyną, stała tuż obok mnie. Uśmiechnąłem się do niej i przytuliłem ją do siebie.
- Jesteś niesamowita! Siostrzyczko! - Zacząłem ocierać się polikiem o jej polik. Po chwili jednak poczułem jak jej rączki próbują mnie odepchnąć. Przestałem więc i cofnąłem się nieco do tyłu. Po chwili poczułem coś na swojej głowie. - Blusji? - zapytałem. Uderzyła mnie lekko. Wydawało mi się, że lekko była zakłopotana.
- Jeśli masz zamiar mnie tulić, to najpierw uprzedź! - usłyszałem. Zezłościła się? Założę jednak, że jest po prostu zaskoczona moim zachowaniem. - Jasne?
- Oczywiście! - Znów zacząłem się śmiać. Nieco inaczej jak wcześniej, ale to nic. - Zabawnie tu czasami bywa, no nie? Chodźmy - powiedziałem i znów ruszyliśmy dalej. Dostrzegłem coś w oddali. To już było na innym poziomie. Jeden super-ultra-mega-silny albo słabsze, ale liczniejsze. Obok były jakieś drzwi. Chwyciłem za klamkę. Nie chciały się otworzyć, zamek?
- Szybciej! - pośpieszała mnie Blusji. Też to widziała. Nieco już zdenerwowany tym wszystkim, wytworzyłem w końcu kluczyk, który pasował. Niebawem wdarliśmy się do pomieszczenia pełnego butelek. Dziewczyna usiadła na jakimś krześle, a ja oparłem się o drzwi. - Nie chcę myśleć o tym co by było gdyby się nie udało... Teraz jak mamy czas... Muszę się czegoś o tobie dowiedzieć, nie do końca ci ufam.
- Rozumiem. - Do końca mi nie ufa? Zdziwiłbym się gdyby tak nie było. Nie przepadam za osobami, które nie mają żadnych wątpliwości - choć sam się mogę taki wydawać. Usiadłem pod drzwiami i spojrzałem w sufit. - Większość osób ciekawi za co kto siedzi, prawda? Chyba tylko dwie osoby wiedzą za co tu jestem. Choć to grono poinformowanych mogło się już powiększyć. Zabiłem dwie osoby, za to tu jestem. Zwracam się do innych "siostrzyczka" i "braciszek", ponieważ zawiodłem jako starszy brat. Moja najbliższa rodzina już od dosyć dawna nie żyje. Najpierw byli biologiczni rodzice, następnie siostrzyczka. Tylko trzy lata czułem jakbym miał rodzinę... Poza tym na ogół bywam małomówną osóbką, chociaż ostatnio staje się jednym z tych gagatków. Wołali, albo i nadal wołają na mnie Lisiu. Stąd ten lisek na moim ramieniu - mówiąc to zdanie, poprawiłem swoją zabawkę. - Teraz nie jestem pewny czy jest to właściwa ksywka, ale to się nie liczy. Kiedyś miałem psa, przypominał lisa. Interesowałem się tymi zwierzętami, ciekawiły mnie samym swoim istnieniem. Może i stąd to pseudo. Jest też druga opcja. Zanim tu trafiłem, byłem... Fałszywy? Niegodziwy? Odkąd zostałem adoptowany z moją siostrzyczką, nie miałem znajomych czy też przyjaciół... Wracając do siostrzyczek i braciszków. Od niedawna zacząłem tak mówić na innych. Przypomniały mi się najlepsze czasy mojego dzieciństwa. Pobyt w placówce, zwanej "domem dziecka"... Nie wiem co mógłbym ci jeszcze powiedzieć. Nie potrafię. Chyba już się wygadałem. Teraz chcę posłuchać o tobie! - Zaśmiałem się cichutko, za drzwiami słychać było powarkiwania. Teraz musimy naprawdę uważać.

Blusji? Ten koniec naprawdę zrypałem :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz