piątek, 21 sierpnia 2015

Od Nyxis "Historia"

Siedziałam w pokoju, otulona w miękki, purpurowy koc. W dłoni trzymałam kubek gorącej czekolady, który chwilę temu przyniosła mi zatroskana mama. Siedziałam tuż przy oknie, by nie przeoczyć żadnych śnieżynek. To pierwszy śnieg tego roku... Wyjątkowo piękna pora. Wszystko jest okryte perzyną z puchu. Biel rozciąga się jak okiem sięgnąć, przeto niebo zlewa się z ziemią i tworzy jednolitą całość. Wszystko nabiera teraz miękkich kształtów; zima okryła nieprzyjazne, ostre rysy samochodów, tablic, drzew. Pełna harmonia.
Miałam osiem lat. Wszystko było takie niewyobrażalnie trudne. Nie do pojęcia dla dziewczynki, którą byłam. Dlaczego koledzy z klasy mi dokuczali? Ludzie próbują udawać, że mnie nie ma... A tato? Czy on się zabił z mojej winy? Przecież... przecież nie miałam wpływu na to, jak się urodziłam! Nie wybrałam sobie natury albinosa, więc czego wszyscy ode mnie oczekiwali? I jak długo to potrwa...
Do pokoju weszła mama.
- Znowu jesteś smutna, Różyczko?- tak zwykła mnie nazywać mama; Białą Różą- co się dzieje?
Milczałam. Zawsze milczałam, prawie nigdy nie używałam słów. Ale mama ich nigdy nie potrzebowała.
- Posłuchaj mnie uważnie. Każdy rodzi się wyjątkowy. I nie świadczy o tym wygląd, kolor włosów, oczów, czy skóry- przeczesała dłońmi moje włosy i uśmiechnęła się ciepło- świadczy o tym nasze serduszko.- wskazała palcem na moją klatkę piersiową.
Nie patrzyłam w tym kierunku. Mama zawsze mówiła dziwne, dziwne rzeczy, ale w pewien sposób trafiały do mnie jej słowa. I jej ciepły głos.
- Zawsze byłaś wrażliwą dziewczynką, Biała Różo.- wzdychnęła, ale na jej twarzy wciąż trwa cudowny uśmiech, niczym miód na rany.- Tylko ty potrafiłaś tak wiernie obserwować zimę, śledzić jej żywot. Jej narodziny, wraz z pierwszym śniegiem i jej śmierć z wiosennymi promieniami słońca. I tylko ty tęsknisz za zimą, kiedy wszyscy upatrują lata. To dobrze, Różyczko. Nigdy nie idź z prądem. Sprzeciwiaj się ustalonym zasadą, nie pozwól, by rządził tobą tłum. Szukaj własnych rozwiązań.- jej ciepła, spracowana dłoń plącze moje długie włosy.- Nie siedź długo, już późno.- Pocałowała mnie w czoło i lekkim krokiem wyszła z pokoju.
~*~*~*~*~*~*~*~*~~*~*~*~*~*~*~*~*~~*~*~*~*~*~*~*~*~
Nastała wiosna. Przez okno mojego pokoju widziałam drzewa, które zawstydzone swoją nagością zaczęły przybierać w soczyste, zielone liście. Chętnie wśród tych gałęzi przesiadywały ptaki. Uwielbiałam ptaki, bowiem były moim małym symbolem wolności. Ich lot wśród chmur czystego nieba... I ich śpiew. Wolny, szczęśliwy, delikatny, lekki, melodyjny... Tak, to z pewnością coś pięknego.
Nie wychodziłam z domu od 47 dni. Mama, widząc moje cierpienie uczyła mnie indywidualnie. Nie musiałam się martwić już więcej. Ale tego dnia czułam, że muszę wyjść na zewnątrz. Musiałam zaśpiewać razem z ptakami, chciałam zobaczyć ich lot. Włożyłam na siebie fiołkową sukienkę i boso zbiegłam po schodach drewnianego domku. Stanęłam na palcach, by nacisnąć klamkę wyjściowych drzwi. Może wtedy się nawet uśmiechałam...
Zatrzymałam się natychmiast przed domem. Ptaki nie śpiewały, nie szumiały drzewa. Coś się stało.
I kiedy zrobiłam kilka kroków za dom zobaczyłam ją. Leżała nienaturalnie na ziemi, w kałuży własnej krwi. Jej włosy, sukienka, twarz; wszystko było w głębokiej czerwieni. A w brzuch miała wbite srebrne, bogato zdobione dwa sztylety.
http://i99.mindmix.ru/s43.radikal.ru/i099/1406/67/4038523c9d9a.gifPo twarzy zaczęły mi wartko płynąć łzy.
- Mam...usiu...- wyszeptałam, ledwie łapiąc oddech- MAMO!- wydałam z siebie rozpaczliwy krzyk. Wtedy po raz pierwszy i po raz ostatni w życiu krzyczałam.
Upadłam tuż obok jej twarzy, na której widziałam przerażenie. Dotknęłam kciukiem jej zimnego policzka. Moje łzy mieszały się z jej krwią, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Dotknęłam delikatnie jej brzucha. Z szacunku do mamy wyciągnęłam dwa ostrza. Długo się im przyglądałam, długo studiowałam ich kształt. Ale nie potrafiłam ich wypuścić z dłoni.
- Nie ruszaj się to nic ci się nie stanie!
Odwróciłam się. Za mną stało kilku ludzi w policyjnych mundurach i mierzyli do mnie z pistoletów. To zabawne. Przecież miałam tylko dwa sztylety i osiem lat...
~*~*~*~*~*~*~*~*~~*~*~*~*~*~*~*~*~~*~*~*~*~*~*~*~*~
- Nyxis Arabell, pytam po raz ostatni;czy przyznajesz się do zarzuconego czynu?
Stałam nieprzytomna przy barierce. Ręce miałam skute z tyłu, a na sobie pomarańczowy kaftanik skazańców. Nie wierzyłam własnym uszom- oni oskarżali mnie o zabójstwo mamy!
- Nie- mówię prędko.
Prokurator przedstawił wszystkie dowody świadczące przeciw mnie. Moje odciski palców, broń, którą dokonano zabójstwa oraz moją rzekomą niepoczytalność. Motywem miała być presja nacisku ze względu na moją odmienność.
- A więc z mocy nadanej mi przez Państwo, Nyxis Arabell, jako nieletnia zostajesz umieszczona w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym.
Zapadł mój pierwszy wyrok.
~*~*~*~*~*~*~*~*~~*~*~*~*~*~*~*~*~~*~*~*~*~*~*~*~*~
Minęły tysiąc czterysta sześćdziesiąt cztery dni od śmierci mamy, czyli dzisiaj wypadnie czwarta rocznica jej śmierci.Trwa mroźna zima.
Od czterech lat planowałam ucieczkę. W głowie znałam każdy szczegół planu. I nadszedł wreszcie dzień, w którym wrócę na wolność.
Zdobyłam paczuszkę zapałek. Odpaliłam ostrożnie jedną, po czym przyłożyłam do alarmu przeciwpożarowego. Rozległ się ogłuszający alarm i wszystkie cele z mojego piętra otworzyły się. Wszyscy wybiegają w popłochu, ale nikt nie jest o zdrowych zmysłach. Oni wszyscy są zabójcami, mordercami, umorusani krwią na swoich dłoniach. Tylko ja jedna byłam niewinna. I ja jedyna wyjdę z tego żywa.
Strażnicy przy bramach zostali stratowani tak, jak przypuszczałam. Wszyscy wybiegli na zewnątrz. Rozpoczęło się "polowanie na kaczki". Strażnicy stojący na zewnątrz zawsze byli uzbrojeni po zęby, ponadto mieli możliwość strzału bez rozkazu. Z tej możliwości korzystali niemalże zawsze, nawet i bez potrzeby. I tak jak przypuszczałam; padli już pierwsi więźniowie. Dlatego zamiast biec z tłumem skręcam w głębszy zakamarek obszaru i chowam się między dwoma kontenerami śmieci. Do przewidzenia było, że wszyscy skorzystają z bramy bocznej, gdzie było mniej strażników. Ale skoro nastała sytuacja kryzysowa, wszyscy uzbrojeni zbiegli się do wsparcia. Tymczasem osłabła ochrona bramy głównej, przy której stało kilku kadetów, nie mających uprawnień do broni. Wbiegłam za budynek i schowałam się za jednym z dużych, służbowych samochodów. Przemieszczanie ułatwiała mi biel mojego mundurka [każdy takowy posiadał] i odcień mojej skóry i włosów. Wśród zimowego puchu trudno było mnie wyłapać wzrokiem. Bynajmniej nie było to łatwe dla tamtych kadetów.
Z kieszeni wyciągnęłam małą petardę, którą ukradłam na jednych z zajęć. Odpaliłam zapałkę i wyuczonym gestem zapaliłam lont. Rzucam petardę na drugi kraniec Głównego Placu.
Rozlega się huk, który przyciągnął uwagę dwóch strażników. Do ominięcia został mi już tylko jeden. Z kocią zwinnością, bezszelestnie podbiegłam do mosiężnego filara, za którym się skrywam. Po raz pierwszy w życiu rozumiem, że bycie małym ma swoje plusy. Odliczam.
3... 2... 1... 
http://fc05.deviantart.net/fs70/f/2012/223/0/7/color__shiro_deadman_wonderland_by_kli2-d5apoz3.pngZaczęłam biec ile sił w nogach. Kiedy strażnik się spostrzegł, nie zdążył krzyknąć "uwaga" bo leżał na ziemi powalony na łopatki. Łopatą, metalową łopatą leżącą u stóp filaru. Wyrzuciłam zbędny balast i ruszyłam przed siebie. Nikt nie zauważył. Plan idealny.
Kiedy wybiegałam przez bramę poczułam powiew wolności.
Zaczął padać śnieg. Był to najpiękniejszy śnieg, jaki kiedykolwiek widziałam. I czułam go całym ciałem, kiedy mokre śnieżynki dotykały mojego ciała.
Pozostało mi tylko jedno do zrobienia: zemścić się za mamę.
~*~*~*~*~*~*~*~*~~*~*~*~*~*~*~*~*~~*~*~*~*~*~*~*~*~
Biegłam zmęczona przez środek rodzinnego miasta. Stragany i sklepy były przystrojone zielonymi gałązkami i kolorowymi lampkami. Kończył się właśnie okres Bożonarodzeniowy, tak mi się zdawało. Ale nie myślałam o świętach. Byłam maksymalnie skupiona na swoim celu. Ale moje ciało zaczęło protestować. Przysiadłam więc na krawędzi zamarzniętej fontanny i powoli uspokajałam oddech.
- Dzień dobry, dziewczynko. Chcesz może coś kupić? Mam w tym roku bardzo ładny zestaw broni białej, który był modny cztery lata temu...
Otworzyłam szerzej oczy. Sprzedawca wyciągnął z pod płaszcza dwa sztylety. Nachylił się nad moim uchem.
- Idealne do morderstwa w dostojnym stylu... -przeciągnął, prawie mrucząc.
Z pod czarnej, zbyt długiej grzywki dostrzegłam szeroki uśmiech. Mój szósty zmysł właśnie odnalazł mordercę. Instynkt i zlewki wspomnień wzięły górę. Z ogromną szybkością wyrwałam mu sztylety i zanim zdążył się obronić wbiłam je tam, gdzie cztery lata temu on wbił je mamie.
Kiedy się opamiętałam otaczał mnie tłum ludzi. Wszyscy byli przerażeni, spoglądali na mnie z dystansem. Biel mojego ubrania, mojej skóry i włosów. Wszystko pokryte było krwią. Patrzyłam, jak biały, śnieżny puch przybiera barwę krwi. I oczy, które idealnie się komponowały.
Zemsta się dopełniła. Chociaż nie byłam pewna, czy aby na pewno ja jej dokonałam. 
 ~*~*~*~*~*~*~*~*~~*~*~*~*~*~*~*~*~~*~*~*~*~*~*~*~*~
Kolejny proces sądowy nie był dla mnie szokiem. Nawet wyrok dożywocia w najgorszym więzieniu nie był w stanie mnie wzruszyć.
Sumienie zaczęło mnie dopadać dopiero po latach. Kiedy spędzałam dni w samotności, zaczęły zjadać mnie okropne myśli. Fragmenty wspomnień wybuchały w mojej głowie. Morderstwo, które dokonałam podświadomie odtwarzałam setki razy. Do siedemnastego roku życia czułam się skorupą z martwym wnętrzem. Aż nastała epidemia.
I walka o przetrwanie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz