środa, 5 sierpnia 2015

Od Siegrain'a

Leżałem w kuchni na chłodnych kafelkach. Całe pomieszczenie oświetlała mała żarówka, która od czasu do czasu przygaszała.
- Jesteś nic nie wartym śmieciem - wydarł się wysoki facet po czterdziestce
Kopnął mnie jeszcze raz w głowę i odwrócił się w stronę stolika, gdzie stał alkohol. Upił małą zawartość butelki i wytarł brodę, po której spływały kropelki płynu. Podciągnąłem się nieco na rękach i podczołgałem do ściany. Czasami się cieszyłem, że moja matka zmarła zanim mój ojciec postradał rozum i traktował mnie w ten sposób. Zanim stał się zwykłym bydlakiem - pomyślałem.
- Gdzie leziesz?! - warknął podchodząc chwiejnym krokiem w moją stronę.
Złapał mnie za bluzę i podciągnął w górę, przyszpilając do ściany. Walnął moją głową o twardą powierzchnię. Przeszył mnie tępy ból z tyłu czaszki. Próbowałem się wyszarpnąć, ale trzymał mnie w stalowym uścisku, mimo iż był pijany to i tak miał więcej siły ode mnie.
- Oduczę cię gówniarzu uciekania w środku nocy z domu - powiedział twardo
Puścił mnie i z powrotem sięgnął po butelkę. Osunąłem się po ścianie n podłogę.
- Jutro masz wrócić ze szkoły punktualnie, inaczej pożałujesz - dodał kierując się do salonu
Słyszałem uginające się sprężyny w fotelu, kiedy na nim usiadł i włączył telewizję.
Podniosłem się z podłogi i walcząc z mdłościami skierowałem do łazienki. Zapaliłem światło i spojrzałem w lustro. Prawe oko miałem całe fioletowe, spuchnięte. Cała moja twarz była pokryta sińcami i zadrapaniami. Wziąłem ręcznik i umyłem twarz. Wróciłem do pokoju i położyłem się na łóżko. Gdy usnąłem dręczył mnie koszmar i szybko się obudziłem. Głowa mnie bolała oraz całe ciało. Wymknąłem się z pokoju. Gdy stwierdziłem, że mój ojciec na pewno zasnął przed telewizorem z piwem w ręku, wyszedłem z mieszkania. Poszedłem do jednego z klubów nocnych. Tam spotkałem swoich kolegów.
-Ładna buźka - skomentował jeden z nich
Machnąłem ręką niedbale i sprzedałem im krótką bajeczkę o tym jak stoczyłem bójkę z jednym członkiem miejscowego gangu - i oczywiście wygrałem. Pokiwali z uznaniem głowami i postawili kolejkę. Po którymś z kolei kieliszku zaczynałem czuć się lepiej, jakbym nie musiał się martwić całym światem i swoim nędznym życiem. Lekko zataczając się wyszedłem z klubu. Tam natrafiłem na dwójkę zbirów, którzy szukali kłopotów. Nie pamiętam skąd w mojej ręce znalazł się scyzoryk, ale wiem że się wystraszyli i wyzywali od diabłów, gdy tylko na mojej twarzy pojawił się podstępny i pewny siebie uśmiech. Po godzinie znalazłem się w domu. Gdy tylko drzwi skrzypnęły i zamknęły się z trzaskiem, z salonu wyszedł mój ojciec. Zaczął podchodzić do mnie szybkim krokiem. Zamachnął się na mnie pięścią, ale zdążyłem zauważyć w jego oczach zdziwienie, strach i niedowierzanie, gdy tylko mój sztylet przebił mu klatkę piersiową, pomiędzy żebrami. Nie za bardzo pamiętałem całe to wydarzenie. Wiem, że nie pozwoliłem mu tak szybko umrzeć. Chciałem, aby cierpiał, tak jak ja przez te wszystkie lata gdy się nade mną pastwił, gdy mnie poniżał i bił. Wyszarpnąłem mu sztylet z ciała i z całej siły uderzyłem w to samo miejsce pięścią. Zacząłem bić go po twarzy. Już nie był taki silny. Z każdym ciosem mój uśmiech się poszerzał. Cały strach przed tym człowiekiem uleciał, opadł, już go nie było. Na koniec poderżnąłem mu gardło, aby mógł powoli konać w męczarniach. Pstryknąłem w palce, a nad moją otwartą dłonią unosił się mały płomień ognia. Wpatrywałem się w niego kilka minut. Ogień mnie nie parzył, dawał jedynie ciepło i światło. Podniosłem się z podłogi na której klęczałem obok zwłok. Podszedłem do zasłon i je podpaliłem, tak samo jak dywan, fotele i łóżko. Nie chciałem aby cokolwiek istniało co kojarzy mi się z moim ojcem. Usiadłem przy ścianie i wpatrywałem się w szalejący ogień, który szybko się rozprzestrzeniał. Nic mnie już nie obchodziło. Wszystko musiało się spalić i zniknąć, całe jego zło. Kilka minut po podpaleniu słyszałem odgłos syren straży pożarnej, policji, pogotowia i krzyki ludzi. Mieszkaliśmy na trzecim piętrze w bloku, więc trochę im zajmie cała akcja gaszenia pożaru. Spojrzałem przed siebie, ogień podchodził coraz bliżej. Czułem jego żar. W całym pomieszczeniu był dym, nie dało się oddychać. Zacząłem kaszleć, krztusić się, lecz nadal siedziałem, nie wstawałem. Oczy mnie piekły od skwaru. Zacisnąłem pięść i ogień unoszący się nad moją dłonią zniknął, lecz to co po sobie zostawił nadal istniało.
- Czy ktoś tu jest?! - usłyszałem krzyk jednego z mężczyzn w kombinezonie strażaka
Nie słyszałem jak wszedł do płonącego mieszkania. Teraz mnie to mało obchodziło. Płomienie zaczęły lizać mi stopy. Na mojej twarzy pojawił się lekki grymas bólu.
- Słyszysz mnie? - zawołał ten sam mężczyzna lekko mną potrząsając
Zgasił ogień, który zaczął trawić moje buty. Złapał mnie pod ramię i wywlekł z mieszkania. Po kilku krokach straciłem przytomność.
Obudziłem się w jasnym pomieszczeniu. Minęło trochę chwil zanim moje oczy przyzwyczaiły się do otoczenia Byłem w szpitalu. Moje ręce krępowały kajdanki założone na przeguby rąk. Przy łóżku stał policjant, a wejścia pilnowali kolejni dwaj. Dostałem zarzuty zamordowania ojca ze szczególnym okrucieństwem, podpalenie ciała, mieszkania i zagrożenia życiu pozostałych mieszkańców bloku oraz spowodowanie uszczerbku na zdrowiu pięciu osób - sąsiadów mieszkających przy naszym mieszkaniu. Przed sądem nie powiedziałem nic, z wyjątkiem tego, iż nie żałuję swoich czynów i jeśli miałbym to powtórzyć zrobiłbym coś znacznie gorszego, zadałbym więcej bólu i cierpienia, gdyż taki człowiek nie powinien się w ogóle pojawić i zrobić z mojego życia piekło. Po zakończeniu posiedzenia usłyszałem wyrok 25 lat pozbawienia wolności i biorąc pod uwagę okoliczności zostałem umieszczony w najlepiej strzeżonym więzieniu na ziemi.

Teraz

Minęło sporo czasu od wybuchu epidemii. Większość osób ciągle się przemieszcza po budynku w celu odnalezienia wyjścia czy też pożywienia. Tylko marnują czas - pomyślałem. Teraz przechadzałem się po swoim sektorze. Nie było tutaj nikogo. Wszędzie panowała cisza. Wyciągnąłem z kieszeni spodni notatnik i zapisałem dzisiejszą datę oraz dzień tygodnia. Bez codziennego notowania informacji straciłbym kompletną rachubę dni. Nie spałem od kilkudziesięciu godzin. Gdy znajdywałem chwilę na sen zaraz budził mnie koszmar. Zrywałem się wtedy na równe nogi i wybierałem na krótki spacer po terenie, który już znam jak własną kieszeń. Raz tylko wybrałem się do sąsiadującego sektora E, lecz szybko z niego wróciłem, gdyż nie spotkałem tam żadnego z sprzymierzeńców. Pełno tam różnych, przeraźliwych stworzeń. Westchnąłem teraz zatrzymując się przy barierce schodów spoglądając w dół. Widziałem tylko czerń pustki. Od kilku dni zastanawiałem się gdzie przebywają wszyscy więźniowie. Od jednego człowieka dowiedziałem się o grupce ludzi, którzy się zjednoczyli w jednym miejscu. Niestety nie wiem gdzie dokładnie są, w którym sektorze. Życie na uboczu w samotności jest nawet całkiem na rękę, ale po pewnym czasie może się znudzić. Ruszyłem w dalszą drogę, sprawdzając korytarze. Czasem w nocy słychać było przeraźliwe krzyki i wycie, które przyprawia o gęsią skórkę. Wraz z kolejnymi metrami drogi coraz bardziej się przekonywałem co do tego że należy opuścić to miejsce i znaleźć innych. Następnego dnia już postanowiłem. Pora zostawić swój dobrze znany sektor i skierować się gdzieś indziej. Skoro sektor E był skażony pozostało mi tylko wędrować w przeciwnym kierunku. Gdy przekroczyłem granice sektorów i znalazłem się w C od razu pojąłem, że on również jest skażony. Nie zamierzałem się wycofać, nie teraz. Ruszyłem truchtem starając się przemieszczać bezszelestnie. Po pięciu minutach na swej drodze zauważyłem grupkę zombie. Nie widzieli mnie, gdyż stałem blisko ściany w cieniu. Uspokoiłem oddech i gdy tylko zniknęli ruszyłem dalej. Zostało mi jeszcze trochę drogi. Cały czas mojej podróży towarzyszyły krzyki i wycie potworów. Ciągle miałem wrażenie, że coś depcze mi po piętach. Serce waliło mi jak szalone. Nigdy tak się nie bałem. Tabliczka na ścianie informowała, że za kilka metrów zaczyna się sektor B. Ruszyłem jak najszybciej, lecz na coś wpadłem. Odskoczyłem jak poparzony i przyjrzałem się potworowi. Szwendacz - pomyślałem - potwór pasował do opisu faceta, współwięźnia, którego spotkałem raz w sektorze D. Ryk stwora od razu przywołał mnie do rzeczywistości. Sięgnąłem po sztylet i dźgnąłem go w szyję podrzynając gardło. Runął z hukiem na ziemię. Uśmiechnąłem się szeroko dumny z siebie. Nie cieszyłem się jednak długo, gdyż po chwili zauważyłem grupkę tych stworów idących wprost na mnie. Nie wiedziałem, że one przemieszczając się grupkami. Ścisnąłem rękojeść sztyletu mocniej i ruszyłem na nich. Byli zawzięci i niezwykle silni. W grupie strasznie trudno było ich zabić. Ciągle któryś próbował mnie zadrapać bądź ugryźć, na szczęście bezskutecznie. Przekląłem głośno i rzuciłem się na nich na oślep tnąc nożem i sztyletem. Jeśli miałem zginąć to proszę bardzo - pomyślałem gorzko - I tak miałem już nie żyć z trzy lata temu, nie robi mi różnicy.

Po długich minutach zmagań pod moimi stopami leżały cztery trupy tych istot. Dopiero teraz im się przyjrzałem. Były brzydkie, nieludzko powyginane. Wzdrygnąłem się na samą myśl o nich. Przetarłem twarz wierzchem dłoni. Rozejrzałem się po okolicy w poszukiwaniu kolejnych istot, na szczęście żadnych nie ujrzałem. Ruszyłem przed siebie wzdłuż korytarza. Po kilku minutach dotarłem do sektora B. Znalazłem jakieś ustronne miejsce i usiadłem na podłodze by odpocząć. Nie jadłem nic od czterech dni, a wody nie widziałem od długich godzin. Oparłem głowę o ścianę i przymknąłem oczy dając się zatopić w zupełnie inny świat. Więzienne otoczenie zniknęło, a zamiast tego ujrzałem piękną, zieloną kwiecistą łąkę, błękitne niebo i jasne słońce, którego promienie lekko ogrzewało mi twarz. Siedziałem na trawie i słuchałem śpiewu ptaków na pobliskiej jabłoni. Było tak kolorowo i przyjemnie. Wiedziałem, że nigdy nie znajdę się w tamtym miejscu.
Nagle usłyszałem czyjeś kroki. Bardzo szybkie i coraz głośniejsze. Otworzyłem oczy, a cała wizja pięknego popołudnia w sadzie zniknęła. Znów widziałem obdrapane, zakrwawione szare ściany, kraty i dookoła ciemność. Z trudem się podniosłem i stanąłem na nogi. Gdy zakręciło mi się w głowie podparłem się ściany. Chwilę mi zajęło zanim ruszyłem przed siebie. Ciągle mnie zastanawiało kto to biegł. Czy to był człowiek, a może kolejny stwór, który chce zrobić ze mnie śniadanie? Skierowałem się prosto korytarzem. To w tym kierunku ktoś się udał. Sięgnąłem po swój sztylet, aby być przygotowany na jakikolwiek atak. Wyszedłem zza zakrętu.Tam ktoś był. Machinalnie użyłem sztyletu. Teraz przystawiałem go do gardła nieznanej postaci. Okazało się, że to dziewczyna. Nie wyglądała na zadowoloną z wynikłej sytuacji. Po chwili jednak zaskoczenie na jej twarzy zniknęło i pojawił się pewny siebie uśmieszek.
- Kim jesteś? - zapytałem ściskając rękojeść mocniej
- Wypadało by abyś pierwszy się przedstawił - powiedziała - Jesteś tu intruzem - zauważyła
- Tylko że to ja grożę ci poderżnięciem gardła - stwierdziłem uśmiechając się podstępnie
- Nie wiem kto znajduje się w gorszej sytuacji - zaśmiała się
Zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc. Po chwili jednak wszystko było jasne. Na brzuchu poczułem coś twardego i ostrego. Spojrzałem w tamtym kierunku i ujrzałem nóż przytknięty do mojej skóry.
- Chol*ra - zakląłem zły
- Więc widzisz .. - dodała - Opuść teraz ten sztylet
- A skąd mam pewność, że gdy tylko to uczynię nie zabijesz mnie?
- Nie masz - odparła - Ale chyba nie chcesz się przekonać co zrobię, jeśli tego nie wykonasz ?
Na chwilę zapadła cisza. Znajdywaliśmy się w tej samej sytuacji. Nie jestem aż tak głupi i na pewno nie ustąpię. Zanim ona mnie zabiję, uda mi się poderżnąć jej gardło.
- Nie zrobisz tego - odparłem spokojnym, opanowanym głosem
- To patrz - powiedziała z szerokim uśmiechem
Poczułem jak powoli rozcina skórę na moim brzuchu. Uśmiechnąłem się nerwowo, ale ani drgnąłem, na pewno się tylko wygłupia i próbuje mnie nastraszyć. W tej samej chwili zjawiła się kolejna grupka Szwendaczy.
- Za tobą - krzyknąłem widząc lecące w jej stronę tępe narzędzie
- Nie dam się nabrać na tak starą sztuczkę - odpowiedziała wciąż uparcie trzymając ostrze
- Czy wy kobiety zawsze musicie być tak uparte? - zapytałem łapiąc ją w ostatniej chwili za rękę i ciągnąc w moją stronę. Po sekundzie przedmiot uderzył w ścianę, w miejscu gdzie przed chwilą znajdowała się głowa dziewczyny i upadł z brzękiem na podłogę. Był to... młotek?
- Co za chol*rne stwory - westchnąłem przestępując na przód o kilka metrów
Wyciągnąłem kilka małych noży. Przez wiele tygodni ćwiczyłem rzucanie nimi do celu. Miałem nadzieję, że teraz idealnie się sprawdzą. Rzuciłem trzema, jeden po drugim. Dwa trafiły w cel i teraz zostały tylko dwa monstra do zabicia. Gdy wyciągałem kolejny nóż, dziewczyna, którą przed chwilą spotkałem wybiegła przede mnie. W ręku dzierżyła katanę, którą teraz cięła pozostałe trupy. Przyglądałem się chwilę z podziwem. Nie sądziłem, że potrafi tak dobrze walczyć i posługiwać się bronią. Gdy wszystkich pozabijała odwróciła się w moją stronę z triumfalnym uśmiechem.
- Godne podziwu - powiedziałem bawiąc się nożem - Jest jeszcze coś - powiedziałem wskazując brodą szybko poruszający się punkt za nią.
Wielki, czarny pająk wyłonił się z mroku i kierował się w naszą stronę. Gdy dzieliły go od nas dwa metry rzuciłem w niego ostrzem. Stworzenie wydało dziwny skrzek i złożyło wszystkie odnóża pod siebie, tak że wyglądał na mniejsze.
- Urocze stworzenie - trąciłem butem truchło owada
Spojrzałem na dziewczynę, która z obrzydzeniem patrzyła się na pająka.
- Pogromczyni zombiaków boi się pająków? - uniosłem jedną brew z niedowierzaniem
Chciała coś powiedzieć, ale potworny krzyk zakłócił jej słowa. Zgodnie odwróciliśmy się w stronę hałasu. W naszą stronę zmierzała banda umarlaków.
- Zombie - wymamrotała dziewczyna
- Co? - zapytałem dobywając wcześniej już schowany sztylet
- Jeśli chcesz żyć, to wiej - powiedziała cicho ciągnąc mnie za rękaw - Jest ich za dużo
Ruszyła biegiem wzdłuż korytarza. Pobiegłem za nią. Nie miałem bladego pojęcia jak silni byli, ale jeśli ta dziewczyna ucieka, to znaczy że należy wiać. Biegłem zaraz za nią, oglądając się za siebie. Na szczęście nas nie gonili. Wbiegliśmy na klatkę schodową i pognaliśmy na górę. Dopiero po kilkunastu metrach stanęliśmy aby odpocząć.
- A myślałem, że będzie tu spokojnie, jak w sektorze D
- Sektorze D? - zapytała zainteresowana
- Nie byłaś tam nigdy?
- Ja jestem z sektora D - odparła - D16 i nigdy cię nie widziałam
- D07 - powiedziałem - A ile lat już siedzisz?
- Dwa
- Ja trzy - odpowiedziałem - Z czego większość miesięcy przesiedziałem w izolatce
- Dlaczego? - zapytała poprawiając włosy, które poprzylepiały jej się do czoła od potu
- Podpalałem prawie każdego strażnika, który wszedł mi w drogę. Zdarzało mi się również i współwięźniów. Za każdym razem gdy tam lądowałem wypuszczali mnie po kilku miesiącach.
- Skąd miałeś zapalniczkę?
- Stąd - odparłem pstrykając w palce, a po chwili pojawił się płomień ognia, który wraz z zaciśnięciem dłoni zniknął
- Nieźle - stwierdziła - Ja przywołuję ostrza
- Przydatna umiejętność - powiedziałem - Jestem Siegrain - przedstawiłem się
- Taiga - odparła przyglądając mi się uważnie - Dzięki za... ratunek
Machnąłem niedbale ręką.
- Możesz też mi mówić Sieg lub Patch - kontynuowałem
Pokiwała głową w celu zapamiętania.
- Co ci się stało w rękę? - wskazała kataną na starą bliznę
- Bliższe spotkanie z grupką miejscowych wandali - wyjaśniłem - I tak nie uda mi się wydostać z tego piekielnego więzienia, prędzej czy później zdechnę, więc wszystko mi jedno - stwierdziłem
Wyciągnąłem z kieszeni kawałek tkaniny, którą pewnego razu znalazłem w jednej z cel w sektorze D. Teraz wytarłem sobie nią twarz oraz ręce, gdyż znajdowało się tam trochę krwi potworów, a nie zamierzam zostać skażony i dołączyć w ich szeregi.
- Wiesz gdzie w tym sektorze jest jakieś źródło wody? - zapytałem z nadzieją w głosie
Pokręciła głową przecząco. Westchnąłem i rozejrzałem się teraz po korytarzu na którym staliśmy.
- Jeśli chcesz to możesz ze mną wrócić, tam na pewno jest coś do picia
- Wrócić gdzie? Do zombie?
- Do sektoru A, gdzie są pozostali
- Pozostali? - spojrzałem na nią, czy aby na pewno mówi serio
- Tak - westchnęła znużona
- Ilu was tam jest? - zapytałem
- Jak ruszysz tyłek to na pewno się dowiesz... - ruszyła przed siebie
- Czekaj - zawołałem
- Co? - odwróciła się z powrotem do mnie
- Co im powiesz jak wrócisz ze mną? Nie będą chcieli mnie... na przykład zabić?
-Powiem tak ,,Patrolowałam okolicę. Potem ten chłopak się do mnie przyczepił - wskazała kciukiem w moją stronę - Beze mnie zdążył by zginąć z tysiąc razy, gdyż napotkaliśmy Zombie i Szwędaczy. Kropka.
- Świetna gadka - pokiwałem głową - Ale pragnę zauważyć, że uratowałem twoją słodką buźkę przed rozkwaszeniem przez szybujący młotek
- Szczegół - wzruszyła ramionami
Zaśmiałem się, ale nie chciałem już tego komentować. Wsadziłem dłonie w kieszenie i ruszyłem powolnym krokiem tuż za nią. Nigdy nie spotkałem równie upartej osoby jak ja. Prędzej by zginęła niż wyjawiła jako pierwsza swoje imię, choć o dziwo pod jej wpływem sam się poddałem jako pierwszy.
- A ty jak odnalazłaś innych, no wiesz.. Grupę?
- W sumie to przez przypadek się na nich natknęłam - odwróciła się na chwilę by na mnie spojrzeć - Równi z nich ludzie - stwierdziła - Są jak rodzina
- A ja jestem jak ta zabłąkana owieczka pośród lasu - dodałem
- Chyba obłąkana owieczka - poprawiła powstrzymując się od szerokiego uśmiechu
- Może być - stwierdziłem - A tak na poważnie: - A co jeśli mnie nie polubią i mnie nie przyjmą? Zabiją mnie czy też rzucą na kolację potworom oglądając widowisko i jedząc popcorn? - parsknąłem śmiechem wyobrażając sobie to drugie
Taiga zgromiła mnie wzrokiem, a ja po chwili już się opamiętałem i zrównałem z nią kroki.


(Taiga?) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz