Po słowach Carl'a dobrze już wiedziałem co mam zrobić. Wrócić do
zachowań, zanim tu trafiłem, tu... stałem się... hmm? Za spokojny,
trzeba to naprawić! Powoli podszedłem do miejsca, w którym siedziałem i
niezauważalnie zostawiłem tam maczetę. Popatrzyłem na pozostałych,
raczej... nie zwrócili uwagi na to co robiłem. To dobrze.
- Pójdę coś poszukać. - Odezwałem się i głupio uśmiechnąłem. Zacząłem
zmierzać w stronę drzwi, lecz gdy już przy nich byłem poczułem na sobie
oddech Vincent'a. Moja dłoń powędrowała tuż przed jego twarz.
Przykuwając jego uwagę.
- Bez Viciunia. S-A-M. - Powiedziałem do chłopaka, który widocznie był
zdenerwowany ale również zdezorientowany moim zachowaniem. Po tych
słowach na mojej twarzy pojawił się uśmiech, co go jeszcze bardziej
zaskoczyło.
Chwilę później kopnąłem go z całej siły w splot słoneczny. Walnął w
ścianę. - Bay! - zaśmiałem sie do niego i pomachałem mu dłonią na
pożegnanie, wadziłem jego grymas bólu i chęci zemsty... No cóż! Jego
problem. W drzwiach jeszcze spoglądnąłem na ostrzę mojej kochanej
maczety. Dziś... ma wolne. Trzeba czasem pobawić się w zabawniejszy
sposób. Zamknąłem je za sobą. Och! Co za szkoda... nikogo do zabawy? Na
pewno ktoś się znajdzie. Zacząłem iść przed siebie, koncentrując się
tylko na tym że za chwilę muszę wywołać jakiś koszmar. Ciekawe czy
jeszcze dam rady, a może wyszedłem już z wprawy?Ciekawe... Stanąłem przy
drzwiach, widząc pewną grupkę zombie. Usiadłem tyłem do świnek. W
siadzie skrzyżnym zamknąłem powoli oczy maksymalnie skupiając się na
zabawie. Muszę uważać na dźwięki... Jeżeli coś usłyszę za blisko siebie
może być już po mnie. Słyszałem jak zabijają się nawzajem, lub padają z
wykończenia... Że takie coś posiada energię. Gdy nastała cisza lekko
otworzyłem oczy, przed sobą zobaczyłem kilka trupów. Odwróciłem się, tam
też. Czyli... grupowo też się da. Ciekawe... Powoli podniosłem się z
ziemi i skierowałem swoją dłoń w stronę klamki. Zamknięte. Z całej siły
kopnąłem drzwi. Nie były jakoś szczególnie wzmacniane. Na mojej twarzy
gościł szalony uśmieszek, z którego zaczął wydobywać się śmiech.
Zacząłem nerwowo przeszukiwać pomieszczenie zaczynając od szafek a
kończąc na wyrywaniu paneli podłogowych. Co okazało się dobrym pomysłem.
Znalazłem pod nimi ślad mleka w proszku... Czyli, gdzieś tu jest lub
było... Zawsze coś. Jeszcze raz dokładnie przeszukałem szafki, oraz
poodsuwałem je. Chyba ktoś zrobił sobie za nimi skrytkę. Znalazłem
butelkę wody. Nic więcej. Wraz z butelką wróciłem przed drzwi.
Postawiłem ją tam na tyle w widocznym miejscu by jej nie przeoczyli.
Przegryzłem opuszek swojego palca i na ziemi narysowałem uśmiechniętą
buzię. Popatrzyłem na drzwi... jeszcze... nie koniec zabawy...
Jeszcze... Brakuje mi czegoś. Odwróciłem się za siebie, a widząc
korytarz znalazłem w sobie pomysł. Szybko pobiegłem tam gdzie zastałem
świnki i poukładałem je na jednym miejscu tworząc małą kupkę
śmierdzących ciał... Moja twarz powędrowała do wnętrza jednego z nich.
Śmierdzi... śmiercią. Wytarłem twarz z krwi i jeszcze raz popatrzyłem na
umarłego. Sięgnąłem do kieszeni jego kurtki, to chyba był jakiś
pracownik... Znalazłem jakąś kartę siedząc obok trupów przyglądałem się
jej. No cóż... Ciekawe... Złapałem go... co z tego ze nie miał głowy... i
tak był słodki.
- Czyli miałeś rodzinę? - sypałem patrząc na niego w pewnym momencie
rzuciłem nim w ścianę na przeciwko... - jaka szkoda... już nigdy cię nie
zobaczą - wybuchnąłem śmiechem, który szybko rozniósł się po
korytarzu.Wstałem i podszedłem do drzwi wyjąłem z nich klamkę, może się
przydać... Jak na razie nie chce wracać po swoją broń. Patrzyłem się w
podłogę dalej idąc przed siebie. W pewnym momencie zauważyłem pod swoimi
stopami plamę świeżej krwi... Zanurzyłem w niej dłoń... Ciepła...
szkarłatna ciecz, skapywała z kościstych palców na ziemię. Podniosłem
wzrok... Nic... Nikogo... Sam? Lecz... skąd wzięła krew? Zacząłem powoli
wracać do swoich truposzy, gdy usłyszałem za sobą szwendacza.
Odwróciłem się szybko w jego stronę i zacząłem biec złapałem jego łeb w
obie dłonie i kilka razy uderzyłem w kolano. Lecz gdy zauważyłem ze to
nie działa roztrzaskałem go na ścianie. popatrzyłem na klamkę, którą
wcześniej zabrałem, wyrzuciłem ją gdzieś.
-Nie jesteś przydatna - mruknąłem i zacząłem iść dalej z chorym
uśmiechem na twarzy, przez który od czasu do czasu wydobywał się śmiech.
Zobaczyłem kolejne zamknięte drzwi po krótkim czasie były już otwarte.
Mając na twarzy przerażająco duży uśmiech powili wszedłem tam.
Rozejrzałem się. Szafki... szafki... dużo grzebania... Otworzyłem jedną
ze szafek - karaluchy. Drugą - pająki. Trzecią... NIC. Nic co by mogło
być przydatne! Zrezygnowany podszedłem do ostatniej... Zawiodłem się...
nadal nic. Może za nimi coś będzie? Jedna nie była przysunięta do
ściany. Zacząłem wiec od niej. Zauważyłem czarny... to nie jest
worek...Wyjąłem ostrożnie przedmiot i odsłoniłem go z
czarnego...prześcieradła? To było prześcieradło?! Wątpię. Jakiś
materiał. Ku mojemu zdziwieniu, znalazłem coś, co mogło by mi sprawić
frajdę. Małe ukulele! Malutka gitara... Nie umiem na nich grać...
Szkoda. Lekko szepnąłem struny. Trochę... jakby roztrojona... Usiadłem w
kącie i zacząłem próbować ją jakoś nastroić, przecież pamiętam całą
klawiaturę fortepianu. Nie musi być to takie trudne. Nawet nie było.
Nastrojony instrument postawiłem w kącie i zacząłem dalej szukać.
Znalazłem kolejną wodę i jakąś konserwę. Wziąłem wszystko ze sobą i
wróciłem do drzwi zostawiłem zaraz obok buźki resztę znalezisk oprócz
instrumentu. Usłyszałem ze ktoś zbliża się do drzwi, w których po chwili
ukazał się niebiedniuteńki. Na mojej twarzy momentalnie pojawił się
uśmiech. Zamknął za sobą drzwi.Delikatnie odstawiłem instrument w kąt.
popatrzyłem na niego, rozłożyłem dłonie i lekko zgarbiony przechyliłem
głowę wpatrując się w niego.
-Wiesz co mnie zastanawia? Jeżeli ze ścierwa chcą cie zjeść... to jak
smakujesz?- spytałem robiąc krok w jego stronę. - No choć! Nie bój się!
Ja tylko chcę spróbować! - mówiłem by obudzić w nim przerażenie, co
chyba mi się udało. Jego twarz mówiła wszystko. Przerażony zrobił krok
do tyłu. Na co ja odpowiedziałem śmiechem. - strach? - spytałem - teraz
wiesz jak ja się czułem! - wydarłem się na niego i rzuciłem w jego
stronę. Powaliłem go na ziemię i ugryzłem w ucho... Chwilę po tym
wstałem i popatrzyłem na niego z pogardą. Zabiję go, w ten sam sposób co
zabiłem pozostałych. Jak na razie... mam na niego sposób... Muszę...
muszę, tylko obudzić w sobie tego szaleńca, którym byłem przed
trafieniem tu. Czasem... Jednak odwiedza mnie, ale rzadko... bardzo
rzadko... Nawet za rzadko. Przecież to tak jakby cząstka mnie rozpadła
się i poszła swoją droga. Stałem i patrzyłem jak się podnosi, nadal był
sparaliżowany strachem. Nienawidzę go. zapłaci mi za to... Gdy już
zniknął za drzwiami chwyciłem instrument. Wziąłem go ze sobą, znowu
usiadłem obok trupów. Było już sporo krwi w tamtym miejscu więc usiadłem
na szczycie tego wszystkiego i delikatnie zacząłem szarpać jedną
strunę. Wsłuchując się w drgania metalowej struny odpowiadającej za
najwyższy dźwięk. CUDOWNE! Jak ja dawno nie słyszałem czegoś tak
pięknego! To jak... akompaniament to jęków moich ofiar plączących w
mojej głowie! A może teraz... trochę niżej? zacząłem szarpać grubszą
strunę... Co jakiś czas tylko lekko dotykając po przedniej. W rytm dwie
czwarte łatwo jest stworzyć melodię. Mój szalony uśmiech zniknął, a
zastąpił go delikatny uśmiech uczucia szczęścia, które zawitało do mnie
od kąt pierwszy raz wydobyłem dźwięk z tego instrumentu...
Kto teraz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz