Leżałam na łóżku i przeglądałam zdjęcie. W dotyku były, takie kruche i stare,
wiele przeżyły. Na jednym z nich byłam mała ja i mój nieżyjący chłopak - Carol.
Dupek. Powinnam była wiedzieć, że na niego nie można liczyć. Powinnam była
mu dać jasno do zrozumienia, że to koniec. Powinnam była... ach szkoda gadać. Powinnam
skończyć przeglądać te cholerne fotografie i iść do budy. Jak zwykle będę miała spóźnienie
i kolejną wizytę u dyrektora. Mało mnie to obchodziło. Nauczyciele nie potrafili nauczyć
nas jak kierować swoim życiem, żeby nie wywróciło się do góry nogami. To nie była ich
działka. Po chwili coś usłyszałam. Krzyk dziecka. Mojego dziesięcioletniego brata:
- Zoe!!! Przestań się grzebać i chodź wreszcie! - uparcie powiedział Jamie.
Przewróciłam oczami i poszłam ubrać buty. Szybko pobiegłam na autobus, który już miał
zamiar odjechać. Kierowca jak zwykle zirytowany zmierzył mnie wzrokiem i wskazał
palcem siedzenie. Nawet nie chciał już przyjąć biletu, który specjalnie kupiłam.
Wyciągnęłam ze skórzanej torby moje srebrne słuchawki oraz czarny telefon i
zatonęłam w piosence. Chyba zasnęłam, bo kiedy się obudziłam jakiś dziwny facet
ciągnął mnie za rękę. Przestraszyłam się. Na metalowej tabliczce było napisane, że jestem w
sektorze H. Nie ociągając się kazał mi otworzyć... jak on to nazwał, a tak... pysk.
Dał mi jakąś tabletkę i zamknął mnie w celi. Kraty rozmazywały mi się przed oczami.
Chyba miałam omamy, bo przez chwilę widziałam zakrwawione stwory, które chodziły
sobie ot tak po więziennym korytarzu. Oparłam się o ławkę i schowałam najgłębiej
jak umiałam. Słyszałam jęki i hałasy, a przez minutę (tak liczyłam czas) ciszę. Niepokój
dawał we znaki. Przypomniałam sobie o tabletce , którą dał mi ten gość. Była kremowa.
Nie czułam się z nią bezpiecznie. Rzuciłam nią o jakąś półkę. Ta się przekręciła o
180 stopni. Zobaczyłam jak spada z niej mała szklana, miniaturowa waza.
Poczułam kłopoty. Jeśli faktycznie tutaj się coś stało to będzie po mnie. Zobaczyłam jak
zlatują się tutaj kościści i pokiereszowani szwendacze. W rogu więzienia schowany w kącie stał łuk.
Na szczęście ojciec nauczył mnie jak władać tą bronią, więc naciągnęłam strzałę na cięciwę i
strzeliłam prosto w żołądek jednego z nich. Krata była lekko obluzowana, dlatego te potwory mogły bez problemu dostać się do mnie. Nie dając już rady zaczęłam wołać o pomoc. Nie wiem czy ktoś mnie usłyszał, ale poczułam kroki. Zrobiło mi się lżej na sercu. Schowałam się pod metalowym łóżkiem i szklanymi kawałkami zadawałam każdemu ze szwendaczy cios. Czułam, że zaraz się wykończę, ale w tej chwili nadciągnęła pomoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz