Toto jak zaczarowany wpatrywał się w białego kocurka, który radośnie ganiał pomarańczowe piórko. Kiedy ostatnio miał taką rozrywkę? Bodajże rok temu... Albo i dłużej. Raczej nie często spotyka w tu zwierzęta, nie licząc szczurów. Podniósł do góry zabawkę i patrzył, jak zwierzątko podskakuje, próbując ją złapać.
- Jesteś taki słooodki... - wymamrotał.
Jeszcze chwilę pomachał nią w powietrzu, po czym przesunął patyczek bliżej siebie, zmuszając kocurka do wejścia na jego kolana. Odłożył zabawkę i zaczął go wprawnie głaskać. Najpierw za uszami, później pod brodą... Na początku biała istotka była nieufna, ale po chwili poddała się pieszczotom, głośno mrucząc. Toto westchnął cicho, zachwycony tym faktem. Blondyn bacznie się im przyglądał, w każdej chwili gotowy do interwencji. Jednak wbrew pozorom zielonowłosy potrafił obchodzić się ze zwierzętami. W końcu kot z ociąganiem zszedł z jego nóg i zgrabnie wskoczył do kieszeni Pana Blondyna. Saki przypominał sobie o zasadach dobrego wychowania. Wstał i kręcąc się wokół własnej, osi podszedł do obcego.
Jego szeroki płaszcz zatrzepotał przy tym manewrze. Stanął tuż obok twarzy wyższego mężczyzny, ze wciąż mu towarzyszącym, zadziornym uśmiechem.
- Toto Sakigami - przedstawił się grzecznym tonem.
Nieznajomy zlustrował go spojrzeniem. Cóż, imię zielonowłosego było dosyć nadzwyczajne i niespotykane, nic więc dziwnego.
- Lysander - mruknął w odpowiedzi.
Zapanowała niezręczna cisza. Gami wciąż bezczelnie wpatrywał się w twarz blondyna i najwyraźniej nie miał zamiaru przestać. LysaNder zapewne poczuł się nieswojo.
- Nie zamierzasz zostawić mnie w spokoju? - powiedział z nutką irytacji w głosie.
Toto stał w bezruchu, z miną sugerującą zastanowienie.
- Hmmm... - wymamrotał - Raczej nie.
- Bo? - dopytywał się coraz bardziej niecierpliwy blondyn.
- Bo masz kotka, jesteś ciekawy, masz ładny brzuszek i... pachniesz rumiankiem? - odparł Toto, zastanawiając się nad ostatnim wymienionym powodem.
Po tej wymianie zdań zgrabnie wlazł na plecy mężczyzny i oplótł go nogami w pasie, mimo jego protestów. Położył głowę przy jego obojczyku i przymknął powieki.
- Tak. Zdecydowanie rumiankiem... - wymruczał.
Gdy tak sobie przytulał blondyna, jego biały pupil wyskoczył z kieszeni i wydał głośny, ostrzegawczy syk. Toto poczuł, jak mięśnie Lysandra spięły się. Kot nastroszył sierść i odwrócił wzrok w stronę końca korytarza. Rzeczywiście, jeśliby się dobrze wsłuchać, dochodziły stamtąd dziwne dźwięki. Jakby... szuranie? Po chwili zza ściany wyjrzała chuda sylwetka szwendacza. Ten charakterystyczny smród czuć chyba na kilometr... Mężczyzna spróbował zdjąć Toto ze swoich pleców, ale on mocno się uczepił.
- Nic z tego, Lysiu - mruknął, otwierając jedno oko - Ty się pobaw z tym smrodkiem, a ja powdycham sobie rumianek. Powodzonka - dodał i znowu zamknął oczęta, jakby nic się nie działo.
<Lysiaczku? Wybacz tę nadzwyczajną długość... D:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz