niedziela, 2 sierpnia 2015

Od Carl'a C.D Shury

Nie przestawałem się uśmiechać czy też cichutko śmiać pod nosem. Nie byłem teraz pewny co do Vincenta i Annabell. Na początku zdziwiło mnie zachowanie dziewczyny o turkusowych włosach. Zaskoczył mnie też atak Shury na Vincenta. Rozumiem, podejrzliwość podejrzliwością... Jednak mogła chwilę poczekać, chociaż może naprawdę bardzo martwiła się o Dayki'ego. Może to i dobrze? Podszedłem do Shury i chwyciłem ją za rękę. Obejrzałem ją całą po czym spojrzałem w jej oczy.
- Naprawdę nie przeoczyłaś żadnej z kul! - Puszczając ją, złożyłem rączki jak małe dziecko, które najchętniej by zaklaskało. W sumie nie martwiłem się o siostrzyczkę, dobrze wiedziałem, że da radę zablokować cały ten atak. Tak naprawdę chciałem się o czymś przekonać. Odwróciłem się do reszty towarzyszy, popatrzyłem na wszystkich. Jeśli przyjdzie się nam "rozpaść"... Po czyjej stronie się znajdę? To pytanie teraz zaprząta mi wszystkie myśli. Odpowiedź wydawać by się mogła prosta, ale czy dam radę stanąć przeciwko komuś kogo poznałem, kogo nazwałem braciszkiem czy siostrzyczką? Kolejne pytanie... Nie chciałem po sobie poznać..., a więc dalej się uśmiechałem. Dlaczego nie mogę postrzegać wszystkiego tak jak wcześniej, zanim tu trafiłem? Co prawda byłem wtedy głupszy, ale proste postrzeganie świata było naprawdę łatwe i nie musiałem się tyle zastanawiać. Podniosłem leżącą na ziemi broń i podałem ją istotce, do której należała. Chociaż nie wiem czy to tak naprawdę było jej, używała tych pistoletów. Wzięła je ode mnie, w końcu nie mogła postąpić inaczej. Stanąłem za nią i położyłem rączki na jej ramionach. Była naprawdę urocza, prawdopodobnie wciąż jest dzieckiem. Podniosła głowę do góry i spojrzała na mnie. Uśmiech, który cały czas gościł na mej twarzy... Znikł. Shura i Dayki powinni już to znać.
- Jeśli raz jeszcze odtworzycie ogień, rzucicie się do ataku z nożem czy z innym czymś, informuję od razu, że powinniście znać tego konsekwencje. - Po dość krótkich rozmyślaniach, znalazłem odpowiedź. - Między innymi... Po prostu sobie pójdę, od tak. Będziecie sobie mogli wtedy walczyć do woli, ile tylko dusza zapragnie. Staniecie się łatwym celem... Nie tylko dla żywych trupów, ale również dla osób, które nie szukają innych do drużyny, a zapasów. Amunicja się skończy, broń stępi, a wy w końcu potracicie siły... Nikt wam nie pomoże. Pewnie myślicie, że teraz tak tylko mówię... Nie bronię wam tego, ale ja naprawdę odejdę. Jeśli spróbujecie mnie zatrzymać, wtedy to ja rzucę się do ataku. Przestanę postrzegać w was swoich braciszków i siostrzyczków... Zadbam by następne spotkanie nie było już takie miłe jak poprzednie, nawet jeśli miałbym rzucić wszystko... - Na chwilę przerwałem. Westchnąłem głęboko. Ja nie będę musiał martwić się o broń, tylko o to kiedy stracę siłę i wolę do walki. Rozgadałem się, naprawdę. Powinienem przestać rozwijać fałszywego Carl'a dla dobra innych. Kolejne przemowy będę zapisywać na kartce! - Atak na towarzysza będzie przeze mnie uznawany za zdradę. Zdrada natomiast będzie równa ze stworzeniem sobie we mnie wroga. Będzie mi wtedy naprawdę smutno, ale cóż... Zrobię to by was czegoś nauczyć. - Nie liczyłem na nic. Co będzie to będzie, nawet jeśli naprawdę będę musiał odejść. Za późno na wycofanie się, a nawet nie chcę się wycofać. Taką decyzję podjąłem i chcę według niej żyć. To nie jest dla mnie problem, najwyżej będę starać się ich pozbyć jak tamtych... Odwróciłem dziewczynę przodem do siebie. Uśmiechnąłem się do niej i uniosłem ją na tyle by jej twarzyczka znalazła się na tym samym poziomie co moja. Przytuliłem ją do siebie. Ta nie była pewna co mogłaby teraz zrobić. Rose nie pojawiała się, pewnie zrozumiała, to co mam na myśli. - To co będzie dalej, zależy od was. Ja jednak na razie wciąż pozostanę waszym kochającym braciszkiem. Nie spodziewam się niczego w zamian, ale chyba na coś liczę. - Położyłem Annabell na ziemi. - Nie ufam wam, wam wszystkim. Choć wyglądać może inaczej. Za każdym razem gdy kładę się spać, jestem przygotowany na to, że coś może mnie zabić. Nie oczekuję, że i wy mi zaufacie. - Co mam na myśli? Czego właściwie to mówię? Może powinienem się przymknąć i usiąść w kącie. Uniosłem rękę i pogłaskałem nową znajomą. - Chyba nie zamierzam się zmieniać - wymamrotałem pod nosem. Jedyną osobą, która mogła coś z tego zrozumieć, mogła by być Ann. Stała najbliżej mnie, a więc to zrozumiałe. Nieco podenerwowany odszedłem od całego towarzystwa i usiadłem gdzieś na ziemi, niebawem kładąc się. To naprawdę męczy. Może powinienem się przymknąć tuż po pierwszym słowie? Podłożyłem ręce pod głowę i powoli zacząłem przymykać oczy. Co powinienem teraz zrobić? Odrzucić wszytko i wszystkich, wrócić do "starej normalności"? Zaśmiałem się pod nosem. Gdyby się tak zastanowić... Ciekawe jak teraz zareagują? Na celu nie miałem ich zdenerwować czy zniechęcić do siebie, ale po prostu... Z resztą nie ważne co chciałem. - Coraz więcej nas, zapasy szybciej pójdą... Ech, będzie trzeba coś zorganizować, prawda?

Towarzysze moi drodzy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz