Nie przestawałem się uśmiechać czy też cichutko śmiać pod nosem. Nie
byłem teraz pewny co do Vincenta i Annabell. Na początku zdziwiło mnie
zachowanie dziewczyny o turkusowych włosach. Zaskoczył mnie też atak
Shury na Vincenta. Rozumiem, podejrzliwość podejrzliwością... Jednak
mogła chwilę poczekać, chociaż może naprawdę bardzo martwiła się o
Dayki'ego. Może to i dobrze? Podszedłem do Shury i chwyciłem ją za rękę.
Obejrzałem ją całą po czym spojrzałem w jej oczy.
- Naprawdę nie przeoczyłaś żadnej z kul! - Puszczając ją, złożyłem
rączki jak małe dziecko, które najchętniej by zaklaskało. W sumie nie
martwiłem się o siostrzyczkę, dobrze wiedziałem, że da radę zablokować
cały ten atak. Tak naprawdę chciałem się o czymś przekonać. Odwróciłem
się do reszty towarzyszy, popatrzyłem na wszystkich. Jeśli przyjdzie się
nam "rozpaść"... Po czyjej stronie się znajdę? To pytanie teraz
zaprząta mi wszystkie myśli. Odpowiedź wydawać by się mogła prosta, ale
czy dam radę stanąć przeciwko komuś kogo poznałem, kogo nazwałem
braciszkiem czy siostrzyczką? Kolejne pytanie... Nie chciałem po sobie
poznać..., a więc dalej się uśmiechałem. Dlaczego nie mogę postrzegać
wszystkiego tak jak wcześniej, zanim tu trafiłem? Co prawda byłem wtedy
głupszy, ale proste postrzeganie świata było naprawdę łatwe i nie
musiałem się tyle zastanawiać. Podniosłem leżącą na ziemi broń i podałem
ją istotce, do której należała. Chociaż nie wiem czy to tak naprawdę
było jej, używała tych pistoletów. Wzięła je ode mnie, w końcu nie mogła
postąpić inaczej. Stanąłem za nią i położyłem rączki na jej ramionach.
Była naprawdę urocza, prawdopodobnie wciąż jest dzieckiem. Podniosła
głowę do góry i spojrzała na mnie. Uśmiech, który cały czas gościł na
mej twarzy... Znikł. Shura i Dayki powinni już to znać.
- Jeśli raz jeszcze odtworzycie ogień, rzucicie się do ataku z nożem czy
z innym czymś, informuję od razu, że powinniście znać tego
konsekwencje. - Po dość krótkich rozmyślaniach, znalazłem odpowiedź. -
Między innymi... Po prostu sobie pójdę, od tak. Będziecie sobie mogli
wtedy walczyć do woli, ile tylko dusza zapragnie. Staniecie się łatwym
celem... Nie tylko dla żywych trupów, ale również dla osób, które nie
szukają innych do drużyny, a zapasów. Amunicja się skończy, broń stępi, a
wy w końcu potracicie siły... Nikt wam nie pomoże. Pewnie myślicie, że
teraz tak tylko mówię... Nie bronię wam tego, ale ja naprawdę odejdę.
Jeśli spróbujecie mnie zatrzymać, wtedy to ja rzucę się do ataku.
Przestanę postrzegać w was swoich braciszków i siostrzyczków... Zadbam
by następne spotkanie nie było już takie miłe jak poprzednie, nawet
jeśli miałbym rzucić wszystko... - Na chwilę przerwałem. Westchnąłem
głęboko. Ja nie będę musiał martwić się o broń, tylko o to kiedy stracę
siłę i wolę do walki. Rozgadałem się, naprawdę. Powinienem przestać
rozwijać fałszywego Carl'a dla dobra innych. Kolejne przemowy będę
zapisywać na kartce! - Atak na towarzysza będzie przeze mnie uznawany za
zdradę. Zdrada natomiast będzie równa ze stworzeniem sobie we mnie
wroga. Będzie mi wtedy naprawdę smutno, ale cóż... Zrobię to by was
czegoś nauczyć. - Nie liczyłem na nic. Co będzie to będzie, nawet jeśli
naprawdę będę musiał odejść. Za późno na wycofanie się, a nawet nie chcę
się wycofać. Taką decyzję podjąłem i chcę według niej żyć. To nie jest
dla mnie problem, najwyżej będę starać się ich pozbyć jak tamtych...
Odwróciłem dziewczynę przodem do siebie. Uśmiechnąłem się do niej i
uniosłem ją na tyle by jej twarzyczka znalazła się na tym samym poziomie
co moja. Przytuliłem ją do siebie. Ta nie była pewna co mogłaby teraz
zrobić. Rose nie pojawiała się, pewnie zrozumiała, to co mam na myśli. -
To co będzie dalej, zależy od was. Ja jednak na razie wciąż pozostanę
waszym kochającym braciszkiem. Nie spodziewam się niczego w zamian, ale
chyba na coś liczę. - Położyłem Annabell na ziemi. - Nie ufam wam, wam
wszystkim. Choć wyglądać może inaczej. Za każdym razem gdy kładę się
spać, jestem przygotowany na to, że coś może mnie zabić. Nie oczekuję,
że i wy mi zaufacie. - Co mam na myśli? Czego właściwie to mówię? Może
powinienem się przymknąć i usiąść w kącie. Uniosłem rękę i pogłaskałem
nową znajomą. - Chyba nie zamierzam się zmieniać - wymamrotałem pod
nosem. Jedyną osobą, która mogła coś z tego zrozumieć, mogła by być Ann.
Stała najbliżej mnie, a więc to zrozumiałe. Nieco podenerwowany
odszedłem od całego towarzystwa i usiadłem gdzieś na ziemi, niebawem
kładąc się. To naprawdę męczy. Może powinienem się przymknąć tuż po
pierwszym słowie? Podłożyłem ręce pod głowę i powoli zacząłem przymykać
oczy. Co powinienem teraz zrobić? Odrzucić wszytko i wszystkich, wrócić
do "starej normalności"? Zaśmiałem się pod nosem. Gdyby się tak
zastanowić... Ciekawe jak teraz zareagują? Na celu nie miałem ich
zdenerwować czy zniechęcić do siebie, ale po prostu... Z resztą nie
ważne co chciałem. - Coraz więcej nas, zapasy szybciej pójdą... Ech,
będzie trzeba coś zorganizować, prawda?
Towarzysze moi drodzy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz