Widzę strach. Słyszę panikę. Wyczuwam przerażenie.
W pewnym momencie po policzku zaczynają spływać mi łzy. Ja nie płaczę;
one po prostu spływają same, nie potrafię ich zatamować. Kiedy zdaję
sobie z tego sprawę ocieram je skrawkiem koszulki. I nagle uświadamiam
sobie, że moja przeszłość jest niczym. Byłam odcięta od ludzi, którym
ewentualnie mogłabym zrobić krzywdę. A on? Wciąż narażany na coś, co NIE
JEST jego winą. Żałuję, że spojrzałam do jego umysłu. Wspomnienia są
największym bólem, którego nie da się wyleczyć.
- Przepraszam Cię... - Łamie mi się głos, mój dar współodczuwania jest
zbyt wyraźny- Nie chciałam.., nie wiedziałam...! -brakuje mi słów.
A on po prostu patrzy. Jakbym robiła coś, czego on sam nie potrafi/nie
chce robić. To sprawia, że moje serce pęka na jeszcze drobniejsze
kawałeczki. Kulę się. Chciałabym, by usiadł koło mnie ale cała moja
odwaga wypłynęła wraz ze łzami. "Chciałabym ostatni raz zajrzeć do jego
głowy i dowiedzieć się, o czym myśli". Ostatecznie powstrzymuję się. Nie
chcę nasilać jego emocji tym, że znowu wejdę do jego głowy.
Instynktownie zaczynam mówić:
- Pomogę Ci, Rin. -szepczę imię, które zasłyszałam w jego przeszłości. -Obiecuję.
Jestem spokojna i pełna nadziei. I chociaż białowłosy nie patrzy w moje
oczy jestem pewna, że wściekłość powoli z niego upłynęła. Mija
siedemdziesiąt siedem uderzeń serca, aż dociera do mnie jeden fakt.
- Sztylety...- mówię próbując nie zaczynać panikować.- Gdzie...?
- Oh. Zostały tam, gdzie ostatnio je miałaś.- na jego twarzy po raz kolejny maluje się TEN uśmiech.
- Zrozum, musimy....- nie dokańczam, on mi przerywa.
- TY musisz. JA nic nie muszę.- Mam wrażenie, że czuje się panem sytuacji. W sumie, nie dziwię mu się.
Jestem za słaba, by przeżyć.
Siedzę już na małym skrawku posłania. On zaś siada obok mnie i
wykorzystuje tyle miejsca, na ile ma ochotę. Z resztą, u siebie jest.
- Nie pójdziesz ze mną?..- pytam cicho, patrzę na podłogę. - Czyli... muszę iść sama...
Kątem oka dostrzegam iskierkę w jego czerwonych tęczówkach. Ja zaś
podnoszę się powoli, kładę paczkę krakersów na pobliskim stoliku i kinę
delikatnie głową zastępując tym zdanie "dziękuję za wszystko." Odwracam
się i idę. Dopiero teraz dociera do mnie jak bardzo jestem słaba. Czuję
puls każdej rany na moim ciele, drżą mi ręce, otula mnie chłód. Nie mam
przy sobie nic, czym mogłabym się bronić ale nie mogę się zatrzymać.
Więc idę w stronę ciemnego korytarza.
Zatrzymuję się. "Błagam, niech on idzie za mną"- proszę Bogów.
Jednak nikogo nie ma. Cisza uderza moje uszy ze zdwojoną siłą. Tak
bardzo mi zimno. Mimo oczu albinosa nie potrafię dostrzec niczego. Co
żyje, w każdym razie. Nie mam pojęcia, gdzie jestem. I gdzie znajdę moje
sztylety. "Poddaję się". Siadam na zimnej posadzce i zamykam oczy. "I
tak nie pożyłabym długo. Przynajmniej nakarmię wirusa". Serce mało nie
wyskakuje mi z piersi.
Gdy nagle czuję na sobie czyjś dotyk.
<Białasku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz