Gdy byliśmy już w pomieszczeniu, w którym według Carl'a było cudownie... Podszedłem do Shury i popatrzyłem jej w oczy. No cóż, ją mogę przeprosić... niekoniecznie osobę siedzącą obok.
- Nie umiem być miły. Jakoś nigdy mi to nie było potrzebne, ale jeżeli zrobiłem lub powiedziałem coś, przepraszam. - powiedziałem a kąciki moich ust zaczęły drżeć i nie równomiernie podnosić do góry tworząc na mojej twarzy miły uśmiech, który jednak szybko zniknął a na mojej bladej twarzy pozostała obojętność.
- Uciekliśmy? - usłyszałem głos osoby, która wywołała ze mną wojnę.
- Chyba... tak. - odpowiedziała dziewczyna. Popatrzyłem na drzwi, które rzekomo prowadzą do innego sektora. Nie mam ochoty tu siedzieć, jak na razie... Wolę... zostać, sam.
- Za chwilę wrócę... - powiedziałem cicho, i nie jestem pewien czy usłyszeli. Wyszedłem przez wspomniane drzwi. Jak na przywitanie coś się na mnie rzuciło. Nie mam ochoty się z tym bawić. Pozbawiłem napastnika głowy. Podniosłem ją z ziemi i w krwi zanurzyłem dwa palce, przyłożyłem je do ściany. idąc dalej przed siebie zostawiałem po sobie szkarłatny ślad. Jak coś, to wrócę. Co jakiś czas maczałem palce w krwi szwendacza. Myślałem nad tym co powiedział Carl. Aż tak bardzo się zmieniłem? Przecież, jeżeli cofnę się o kilka lat do tyłu, byłem inny. Zawsze słuchający się dominujących... kolegów... Chociaż to słowo do nich nie pasuje. Prędzej dręczyciele... Walnąłem z całej siły głową w ścianę. Znowu to zrobił! Jak?! Popatrzyłem za siebie, przeszedłem już trochę, i tylko jeden szwendacz? No trudno. Przynajmniej teraz wiem żeby już nic nikomu nie mówić o tym jak się tu znalazłem i co zrobiłem w życiu. Ale to nie moja wina, to oni, sami tego chcieli... Tak bardzo piękne ich twarze wijące się z bólu zadawanego akurat przeze mnie... Lecz... czemu mnie już to nie bawi? Przecież jedna moja decyzja zadecydowała czy będą żyć. Byłem Bogiem! Skazującym na śmierć, wszystkich! Nikogo nie oszczędzając... Niestety... Czasy mojej świetności minęły. I znowu jestem śmieciem, którego tym razem już nikt nie podniesie. Śmieć zostaje sam myśląc nad tym co zrobił by się nim stać, nie rozumiejąc czemu, już to wszystko nie jest zabawą... Zabawa się już skończyła... Nikt nie chce się już bawić... Ponownie sam bawić się muszę... Nikogo dookoła... Tylko ja i te chole.rne ścierwa! Przynajmniej one tu są. Przynajmniej one chcą się bawić. A może nie? A może one do tej zabawy zostały zmuszone?
- o czym ja myślę? - szepnąłem cicho nadal mając głowę przybitą do ściany. Może powinienem przestać? - N-nie... - powiedziałem ponownie sam do siebie, tym razem głośniej.Głos mi się łamał, a przez niego przechodził chichot, który stawał się śmiechem rozrywającym kąciki ust. Popatrzyłem za siebie... pora wracać. Wyrzuciłem czaszkę gdzieś. I zacząłem wracać, niezbyt mi się spieszyło... Gdy już tam byłem zauważyłem że Carl śpi a Shura siedziała niedaleko. Usiadłem w najbardziej dla mnie dogodnym miejscu i zacząłem bawić się snami chłopaka.
***
Nagle jego sen urwał się, i pojawiła pustka... Biała... pustka... zlewająca się z jego włosami. Nie było tam nic... Tylko ja stałem naprzeciwko jego osoby i patrzyłem z nijakim wyrazem twarzy, w jego
oczęta. Nagle na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
-Jak ty to robisz?! - spytałem łamiącym się głosem
***
Tyle wystarczy... - pomyślałem i popatrzyłem na uśpioną twarz chłopaka. Nie wydawało się by dręczyły go koszmary, więc chyba wszystko jest w porządku. Co z tego że mnie uderzył... Był na początku znajomości miły. Pewnie dlatego nie mam ochoty bardziej nękać go w snach... Siedziałem i co jakiś czas zerkałem na chłopaka sprawdzając czy się budzi, gdy już to zrobił popatrzyłem na niego oczekując odpowiedzi, albo jakiejkolwiek reakcji, pewnie nie jest zadowolony że bawię się jego snami. No trudno, gdy wróciłem spał. Nie miałem jak zadać mu tego pytania w rzeczywistości. Prawdopodobnie zareaguje tak jak wtedy... No cóż, nękanie w snach będzie trochę bardziej... yhm... męczące...
Shura? Carl?mam doła... nie czepiać się
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz