poniedziałek, 20 lipca 2015

Od Vincent'a

Obudziłem się rano w ciepłym i mięciutkim łóżku, przez okno docierały poranne promienie słońca. Dziś jest mój szczęśliwy dzień, 6 czerwca moje 13 urodziny . Lecz... słyszałem cisze. Rodzice spali? Pewnie tak. Uszczęśliwiony tym dniem szybko zbiegłem po schodach na dół lecz w kuchni nikogo nie było. Zaniepokojony poszedłem do ich sypialni, słysząc stamtąd cichy chichot. Trochę się zaniepokoiłem. Delikatnie otworzyłem drzwi. Moim oczom ukazał się widok, przez który w moich oczach pojawiły się łzy. Rodzice byli przykuci krzyżem do ściany, ich wnętrzności były rozrzucone po całym pomieszczeniu. Jakiś facet siedział po turecku i robił konfetti z ich jelit. Usłyszał mnie i gwałtownie odwrócił głowę. Na jego twarzy był potulny uśmiech, podszedł do mnie. Nie dałem rady uciec, facet skierował w moją stronę dłoń i przez to nie mogłem się ruszać. W drugiej trzymał konfetti, które wykonał. Czułem jak serce ze strachu próbuje mi wyskoczyć z piersi. Byłem przerażony... jeżeli on też mnie zabije? Obrzucił mnie tym jelitem.
- Wszystkiego najlepszego - powiedział uśmiechnięty nieznajomy. To było przerażające. Odzyskałem władze w swoim ciele jednakże, byłem osłabiony. Popatrzyłem w jego twarz, próbowałem uciekać ale zamknął drzwi. W moich oczach pojawiły się łzy.
- nie martw się... jubilata nie wypada zabijać - powiedział podnosząc mój podbródek do góry. Muszę zadzwonić na policje... Ale ten, ku mojemu zaskoczeniu podał mi nóż kuchenny...
- wiem że tego chcesz... - szepnął cicho i zrobił kilka kroków w tył. Rozłożył ręce i z tym serdecznym uśmiechem wypowiedział ,,dźgnij,, Nie mogę go zabić zacząłem zaprzeczać głową. To się nie dzieje na prawdę!
- wiem że chcesz się zemścić... - mówił serce nadal waliło mi jak szalone w końcu powoli do niego podszedłem, byłem spokojny. Nóż, który od niego dostałem był w mojej dłoni. Mój pierwszy cios powędrował w brzuch, delikatnie przesunąłem go w prawo, rozcinając jego skórę.Spodobało mi się to... lecz... Nie mogę mu nic więcej zrobić. NA mojej twarzy pojawił się serdeczny uśmiech. Padł na ziemie wykrwawiając się. Szybko pobiegłem po telefon i zadzwoniłem na policje. Policja szybko sie zjawiła a ja siedziałem skulony ze strachu cały ze krwi pod stołem w kuchni. Policjant wyciągnął do mnie dłoń a ja zacząłem płakać mu do ramienia
- Ja go zabiłem! Słyszy pan!? ja! to moja wina że ten człowiek nie żyje! Bałem się! proszę! nie róbcie mi krzywdy!!! - mówiłem przez płacz. Oczywiście że udawałem, ale musiałem coś wymyślić. Musiałem spakować swoje rzeczy, a po tym zawieźli mnie na komisariat. Zeznałem to co miałem zeznać. Oczywiście że powiedziałem im o tym że nie mam bliskich. Trafiłem do sierocińca.

***
Siedziałem pod drzewem,bawiłem się nożem. Nożem, który zabił moich rodziców... Pamiętając jakie było to dla mnie przyjemne uczucie zadać cierpienie, zdecydowałem się na to. Ponownie jest 6 czerwca... Rocznica moich narodzin i śmierci rodziców. Zarzuciłem kaptur na głowę i schowałem dłoń z nożem do kieszeni. Ruszyłem przed siebie do sierocińca... teraz było tam sporo osób. W drugiej kieszeni miałem klucz uniwersalny. Gdy Upewniłem się ze jest tylko jedno wejście do budynku wszedłem przez nie i oczywiście że je też zamoknąłem. Podszedłem do najbliższej osoby i dźgnąłem ją nożem, potem kolejna i kolejna. Coraz bardziej mi się to zaczynało podobać, zadawałem im coraz więcej cierpienia. Moje pragnienie rosło z każdą sekundą Jedna za drugą... Padały jak muchy, a moje ubranie splamiła ciepła krew. Z serdecznym uśmiechem ruszyłem w stronę ostatniej osoby, która pozostała przy życiu. Obciąłem jej sześć palców u dłoni, stopy powędrowały do śmietnika. Zacząłem robić małe, głębokie nacięcia na skórze mojej ofiary. Usłyszałem jakiś trzask oderwałem się od swojego zajęcia i spoważniałem, poszedłem to sprawdzić. Policja...
-ch.olera... - syknąłem. i zacząłem uciekać miałem nadal przy sobie klucz ale nie zdążyłem zostałem postrzelony w ramię uciekałem dalej próbując się wydostać sięgnąłem do kieszeni po klucz. Nie ma go!? Jak to!? Szarpałem nerwowo klamkę i waliłem w drzwi, które miałem przed sobą.
- Nie ruszaj się! - usłyszałem znajomy głos, to ten sam policjant co wtedy... Wtedy gdy podał mi dłoń, pamiętam jego ciepły głos. Powoli odwróciłem się w jego stronę i hardo popatrzyłem mu w oczy. Chyba mój widok go zaskoczył. Opuścił broń i podszedł do mnie i zakuł mnie w kajdanki...
- och! zaciśnij je...troszku mocniej... - szepnąłem z dziwnym uśmiechem na twarzy. Gdy uczynił moją prośbę. - jeszcze... - syknąłem. A on zdziwiony popatrzył mi w twarz. - Nie? szkoda... - wzruszyłem ramionami i z całej siły kopnąłem go w krocze. Udało mi się sięgnąć po jego broń, którą szybko schowałem. Wyszedłem z budynku trzymając w zębach nóż który był blisko szyi policjanta.
- opuścić broń - powiedziałem przez zęby. Na szczęście zrozumieli. Dałem policjantowi znak by mnie rozkuł. Zrobił to. Głupiec. No trudno, bywają i tacy. z serdecznym uśmiechem podziękowałem mu. Nóż jak i bron palną trzymałem w dłoniach i używając faceta jako żywej tarczy Zacząłem się jakoś wycofywać. Ale jakiś dupek postrzelił go i padł na ziemię. Zacząłem uciekać. Nie mogę trafić do więzienia! Nie mogę! Poczułem że znowu zostałem trafiony... tym razem w nogę... Padłem na ziemię. Uniosłem dłonie do góry. Ponownie mnie skuto. wsadzono do radiowozu. czekałem z pół roku na rozprawę. Niczemu nie zaprzeczałem, nie wstydzę się tego co zrobiłem. Spędziłem już 6 lat za kratkami, nikogo nie zabijając... Tęsknie za tym. Gdy udało mi się w końcu wydostać jakieś śmierdzące ścierwa zaczęły próbować mnie zabić. To nie było żywe...Na szczęście miałem przy sobie.. ten nóż...Szybko sie ich pozbyłem i rozejrzałem si w okół... było ich więcej.. zacząłem biec przed siebie... Gdy było już trochę bezpiecznie, przynajmniej tak mi się wydawało usłyszałem za sobą ze ktoś za mną idzie, Odwróciłem się ale nikogo nie zobaczyłem więc szedłem dalej. Nagle ktoś powalił mnie na ziemię.

ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz