Obudziłem się rano w ciepłym i mięciutkim łóżku, przez okno docierały
poranne promienie słońca. Dziś jest mój szczęśliwy dzień, 6 czerwca moje
13 urodziny . Lecz... słyszałem cisze. Rodzice spali? Pewnie tak.
Uszczęśliwiony tym dniem szybko zbiegłem po schodach na dół lecz w
kuchni nikogo nie było. Zaniepokojony poszedłem do ich sypialni, słysząc
stamtąd cichy chichot. Trochę się zaniepokoiłem. Delikatnie otworzyłem
drzwi. Moim oczom ukazał się widok, przez który w moich oczach pojawiły
się łzy. Rodzice byli przykuci krzyżem do ściany, ich wnętrzności były
rozrzucone po całym pomieszczeniu. Jakiś facet siedział po turecku i
robił konfetti z ich jelit. Usłyszał mnie i gwałtownie odwrócił głowę.
Na jego twarzy był potulny uśmiech, podszedł do mnie. Nie dałem rady
uciec, facet skierował w moją stronę dłoń i przez to nie mogłem się
ruszać. W drugiej trzymał konfetti, które wykonał. Czułem jak serce ze
strachu próbuje mi wyskoczyć z piersi. Byłem przerażony... jeżeli on też
mnie zabije? Obrzucił mnie tym jelitem.
- Wszystkiego najlepszego - powiedział uśmiechnięty nieznajomy. To było
przerażające. Odzyskałem władze w swoim ciele jednakże, byłem osłabiony.
Popatrzyłem w jego twarz, próbowałem uciekać ale zamknął drzwi. W moich
oczach pojawiły się łzy.
- nie martw się... jubilata nie wypada zabijać - powiedział podnosząc
mój podbródek do góry. Muszę zadzwonić na policje... Ale ten, ku mojemu
zaskoczeniu podał mi nóż kuchenny...
- wiem że tego chcesz... - szepnął cicho i zrobił kilka kroków w tył.
Rozłożył ręce i z tym serdecznym uśmiechem wypowiedział ,,dźgnij,, Nie
mogę go zabić zacząłem zaprzeczać głową. To się nie dzieje na prawdę!
- wiem że chcesz się zemścić... - mówił serce nadal waliło mi jak
szalone w końcu powoli do niego podszedłem, byłem spokojny. Nóż, który
od niego dostałem był w mojej dłoni. Mój pierwszy cios powędrował w
brzuch, delikatnie przesunąłem go w prawo, rozcinając jego
skórę.Spodobało mi się to... lecz... Nie mogę mu nic więcej zrobić. NA
mojej twarzy pojawił się serdeczny uśmiech. Padł na ziemie wykrwawiając
się. Szybko pobiegłem po telefon i zadzwoniłem na policje. Policja
szybko sie zjawiła a ja siedziałem skulony ze strachu cały ze krwi pod
stołem w kuchni. Policjant wyciągnął do mnie dłoń a ja zacząłem płakać
mu do ramienia
- Ja go zabiłem! Słyszy pan!? ja! to moja wina że ten człowiek nie żyje!
Bałem się! proszę! nie róbcie mi krzywdy!!! - mówiłem przez płacz.
Oczywiście że udawałem, ale musiałem coś wymyślić. Musiałem spakować
swoje rzeczy, a po tym zawieźli mnie na komisariat. Zeznałem to co
miałem zeznać. Oczywiście że powiedziałem im o tym że nie mam bliskich.
Trafiłem do sierocińca.
***
Siedziałem pod drzewem,bawiłem się nożem. Nożem, który zabił moich
rodziców... Pamiętając jakie było to dla mnie przyjemne uczucie zadać
cierpienie, zdecydowałem się na to. Ponownie jest 6 czerwca... Rocznica
moich narodzin i śmierci rodziców. Zarzuciłem kaptur na głowę i
schowałem dłoń z nożem do kieszeni. Ruszyłem przed siebie do
sierocińca... teraz było tam sporo osób. W drugiej kieszeni miałem klucz
uniwersalny. Gdy Upewniłem się ze jest tylko jedno wejście do budynku
wszedłem przez nie i oczywiście że je też zamoknąłem. Podszedłem do
najbliższej osoby i dźgnąłem ją nożem, potem kolejna i kolejna. Coraz
bardziej mi się to zaczynało podobać, zadawałem im coraz więcej
cierpienia. Moje pragnienie rosło z każdą sekundą Jedna za drugą...
Padały jak muchy, a moje ubranie splamiła ciepła krew. Z serdecznym
uśmiechem ruszyłem w stronę ostatniej osoby, która pozostała przy życiu.
Obciąłem jej sześć palców u dłoni, stopy powędrowały do śmietnika.
Zacząłem robić małe, głębokie nacięcia na skórze mojej ofiary.
Usłyszałem jakiś trzask oderwałem się od swojego zajęcia i spoważniałem,
poszedłem to sprawdzić. Policja...
-ch.olera... - syknąłem. i zacząłem uciekać miałem nadal przy sobie
klucz ale nie zdążyłem zostałem postrzelony w ramię uciekałem dalej
próbując się wydostać sięgnąłem do kieszeni po klucz. Nie ma go!? Jak
to!? Szarpałem nerwowo klamkę i waliłem w drzwi, które miałem przed
sobą.
- Nie ruszaj się! - usłyszałem znajomy głos, to ten sam policjant co
wtedy... Wtedy gdy podał mi dłoń, pamiętam jego ciepły głos. Powoli
odwróciłem się w jego stronę i hardo popatrzyłem mu w oczy. Chyba mój
widok go zaskoczył. Opuścił broń i podszedł do mnie i zakuł mnie w
kajdanki...
- och! zaciśnij je...troszku mocniej... - szepnąłem z dziwnym uśmiechem
na twarzy. Gdy uczynił moją prośbę. - jeszcze... - syknąłem. A on
zdziwiony popatrzył mi w twarz. - Nie? szkoda... - wzruszyłem ramionami i
z całej siły kopnąłem go w krocze. Udało mi się sięgnąć po jego broń,
którą szybko schowałem. Wyszedłem z budynku trzymając w zębach nóż który
był blisko szyi policjanta.
- opuścić broń - powiedziałem przez zęby. Na szczęście zrozumieli. Dałem
policjantowi znak by mnie rozkuł. Zrobił to. Głupiec. No trudno, bywają
i tacy. z serdecznym uśmiechem podziękowałem mu. Nóż jak i bron palną
trzymałem w dłoniach i używając faceta jako żywej tarczy Zacząłem się
jakoś wycofywać. Ale jakiś dupek postrzelił go i padł na ziemię.
Zacząłem uciekać. Nie mogę trafić do więzienia! Nie mogę! Poczułem że
znowu zostałem trafiony... tym razem w nogę... Padłem na ziemię.
Uniosłem dłonie do góry. Ponownie mnie skuto. wsadzono do radiowozu.
czekałem z pół roku na rozprawę. Niczemu nie zaprzeczałem, nie wstydzę
się tego co zrobiłem. Spędziłem już 6 lat za kratkami, nikogo nie
zabijając... Tęsknie za tym. Gdy udało mi się w końcu wydostać jakieś
śmierdzące ścierwa zaczęły próbować mnie zabić. To nie było żywe...Na
szczęście miałem przy sobie.. ten nóż...Szybko sie ich pozbyłem i
rozejrzałem si w okół... było ich więcej.. zacząłem biec przed siebie...
Gdy było już trochę bezpiecznie, przynajmniej tak mi się wydawało
usłyszałem za sobą ze ktoś za mną idzie, Odwróciłem się ale nikogo nie
zobaczyłem więc szedłem dalej. Nagle ktoś powalił mnie na ziemię.
ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz