Na początku nie wiedziałam, o co chodzi. Biegłam za Gwen, bo cóż innego mogłam zrobić. Dopiero widząc strzałę, która oświetliła nam nieco korytarz, zauważyłam, jakie jest niebezpieczeństwo. Oraz leżącą na ziemi Sylv oraz maszerującą w jej stronę szwendaczy. Pierwszy raz widziałam u Gwen taki wyraz twarzy, ze wściekłością, przekroiła psiaka w pół. Spojrzałam na nią, zaczęła biec w przeciwnym kierunku. Stałam jak wryta nie wiedząc, co zrobić, po raz kolejny zaskoczyła mnie ich mocna więź. Słysząc zarówno swoje jak i imię Barto, ruszyłam, w ciemnościach nie najlepiej się orientuje, ale w końcu dotarłam. W moich rękach znajdowały się dwie katany. Spojrzałam kątek oka na wściekłą Gwen, której i tak zbytnio nie widziałam, jednak dobrze słyszałam jej każdy ruch. Podeszłam do niej, a moja dłoń delikatnie spoczęła na jej ramieniu
- Gwen spokojnie – zaczęłam cichym głosem – Teraz nie ważni są oni, a ona – głową wskazałam na Sylf, która bezwładnie leżała na rękach swojego brata. Czarnowłosa dziewczyna jeszcze raz kopnęła ciało i podeszła do niej
- Musimy wracać jak najszybciej – mruknęła. Stanęłam pomiędzy nią, a kilkoma szwendaczami, którzy szli powolnym krokiem w naszą stronę. Dziewczyna złapała mnie za ramię ciągnąc – Nie bądź głupia, jest za ciemno, damy radę uciec – zaczęła, jednak wyrwałam się jej
- Może nie widzę najlepiej, ale ciągle mam dobry słuch – uśmiechnęłam się lekko – Pójdą za nami, będą za duże zniszczenia, a co jeśli któryś dostanie się do naszych zapasów, albo akurat zaatakuje kogoś, kto śpi, czy też siedzi nie zdając sobie sprawy, jakie jest zagrożenie? – Zaczęłam z powagą
- W takim razie wy ją zanieście, a ja zostanę, widzę w mroku. Dam sobie radę – wtrącił się Barto
- Nie – powiedziałam pewnie – Nie doniesiemy jej tak szybko, a potrzebuje natychmiastowej pomocy… Proszę zaufajcie mi – mój głos był wręcz błagalny
- Jeśli zginiesz zabije Cię – warknęła jedynie Gwen, a ja się uśmiechnęłam
- Zobaczymy się na miejscu – powiedziałam jedynie – Odwrócę ich uwagę, idźcie – zaczęłam jeździć mieczami po ścianach, leciały iskierki, które w pewnym stopniu dawały oświetlenie. Nie chciałam się na nich rzucić, nie widziałam dokładnie ile ich jest. Usłyszałam jednego dosyć, blisko, więc zadałam jeden zdecydowany ruch. Usłyszałam jedynie jak głowa spada na ziemie. Może to i dziwne, ale zamknęłam oczy, skupiając się jedynie na swoim słuchu. Następny ruch, a tym samym błąd, nie trafiłam. Żeby uniknąć ruchu szybko odskoczyłam, co zakończyło się bolesnym spotkaniem ze ścianą. Jednak wolałam to niż pogryzienie przez któregoś. Taka walka trwała jakieś 30 minut. Nie liczyłam nawet ile razy wpadłam na ścianę, czy na rozpite szkło w drzwiach. Po kilku minutach nierównej walki, widziałam, kiedy spada głowa, a jakie ręka. Było słychać charakterystyczne stuknięcie, co w tym przypadku było niezmiernie pomoce. Po ostatnim razie, gdy wpadłam na ścisnę poczułam, że rozcięłam sobie wargę. Przeklęłam cicho i wytarłam ją kciukiem. Jeszcze mocniej trzymając katane zadawałam kolejne ciosy. W końcu nastała głucha cisza. Zaczęłam „jeździć” mieczem po ścianach, starając się trochę rozejrzeć. Widziałam jedynie ciała znajdujące się na ziemi. Nic się nie ruszało, nic nie wydawało z siebie dźwięków. Odwróciłam się i szybkim krokiem, zaczęłam iść w odpowiednią stronę, idealnie wsłuchując się w swoje kroki. Po niespełna minucie usłyszałam dodatkowe, szybsze i cięższe.
- Wiedziałam – powiedziałam z uśmiechem. Jednak nie zwalniałam w porównaniu do mojego przeciwnika, który wręcz biegł. Miał chyba zadać cios, jednak nie zdążył. Został przecięty w pół, na moje nieszczęście nie był to zwyczajny szwendacz. W jego dłoni znajdował się niewielki młotek, który upuścił idealnie na moją stopę. Od razu odskoczyłam i jak głupia skakałam na jednej nodze, starając się wyeliminować ból. – Szmata – warknęłam łapiąc się za bolącą stopę. Kuśtykając ruszyłam dalej. Słysząc znajome mi głosy, odetchnęłam z ulgą. Weszłam do pomieszczenia, gdzie paliła się mała lampka, wszyscy aktualnie stali tyłem
- Wrócę tam, za długo jej nie ma. Głupia, na pewno coś się jej stało – odezwał się Barto odwracając się. Podniosłam swoją katanę, tak, że była na wysokości jego krtani. Spojrzał na mnie zaskoczony
- Jak śmiesz we mnie wątpić – na mojej twarzy pojawił się mały figlarny uśmiech – Co z Sylv? – Zapytałam omijając go kuśtykając i pozbywając się broni
- Musi odpocząć – powiedziała Gwen z troską w głosie – Z Tobą okej, nie zostałaś ugryziona, albo podrapana? Masz pełno zadrapań i siniaków i kulejesz – zaczęła nie zmieniając tonu głosu
- Kilka razy wpadłam na ścianę i szkło, a kuśtykam, bo spadł mi młotek na nogę – wytłumaczyłam – Ale spokojnie poradzę sobie, to nic wielkiego – zapewniłam spokojnie – Nie będzie jej nic? – Zapytałam również z troską w głosie
- Nie, musi jedynie odpocząć – kącik ust czarnowłosej delikatnie się podniósł
- Całe szczęście – odetchnęłam z ulgą. W końcu nas uratowała, poza tym jakoś nie wyobrażam sobie jakby to miało być bez niej. – Mam takie małe pytanie, mogę gdzieś tutaj wziąć prysznic, mam dosyć mycia się w misce – wytłumaczyłam. Marzyłam, aby poczuć na całym swoim ciele, krople wody, poza tym musiałam jeszcze zabandażować swoją nogę. Cholerny młotek.
- W sumie to jest łaźnia, ale musiałabyś iść z kimś. Wiesz, nigdy nie wiadomo. – Spojrzała na Barto, również przeniosłam na niego wzrok. Uśmiechnął się jedynie do nas znacząco. Od razu zrobiłam wielkie oczy. Ponownie schowałam się za nią, trzymając kurczowo jej rękaw
- Zlituj się, nie każ mi iść tam z nim – jęknęłam
- Nie bałaś się zostać sama z Zombii ciemnościach, ciemnościach boisz się brata Sylvanas? – Zapytała trochę rozbawiona całą sytuacją – Ja nie mogę, w każdej chwili może się obudzić, chciałabym przy niej wtedy być – wytłumaczyła spokojnie
- Rozumiem – westchnęłam – A wiadomo, kiedy mogłaby się wybudzić?
(Gwen? Barto?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz