czwartek, 9 lipca 2015

Od Taigi

Ból, smutek i rozpacz od najmłodszych lat były przy mnie niczym anioł stróż, który pilnuje przez całe dnie, aż do ich końca. Nie licząc ich, miałam przy sobie jeszcze ojca, nie długo, ale miałam. Jednego dnia po prostu obudziłam się sama w domu, nie było ani jego ani naszego psa, z początku zagubiona, nieporadna dopiero po kilku tygodniach dowiedziałam się, co było powodem jego nagłego zniknięcia, a przy okazji dowiedziałam się wiele o sobie. Jak każdego normalne dziecko chciałam dowiedzieć się co stało się z moim ukochanym psem, nie interesował mnie ojciec, ale pies jak najbardziej. Odnalazłam…, Chociaż nie to ona mnie odnalazła, gdy wracałam ze szkoły. Starsza kobieta, widać było po jej twarzy, że przeżyła wiele, siwe włosy, na których znajdował się kapelusz, możliwe, że starszy nawet ode mnie. Nawet nie usłyszałam zwykłego „dzień dobry”, miła starsza pani zaczęła od razu nawijać, że jestem złą osobą, i właśnie, dlatego ojciec mnie zostawił, kiedyś wyrządzę wielką krzywdę ludziom i będę za to ponosić konsekwencję. Wtedy się nią nie przejęłam, jak to dziecko nagadałam jej, jaka to ona jest głupia i poszłam dalej. Gdybym wtedy wiedziała, jak bardzo się myliłam, teraz żałuje, że nie stanęłam i nie porozmawiałam z nią, może do tego wszystkie by nie doszło. Po odkryciu swojej mocy trawiłam do gildii, właśnie tam nauczyli mnie jak sobie z nią radzić, wszystko mi wytłumaczyli. Każdy myślał, że w pełni opanowałam moc, cóż ja myślałam tak samo, jednak wszyscy bardzo się mylili. Zwykła zamieszka na mieście, chciałam interweniować, kiedy i we mnie ktoś zaczął, byłam spokojna, a przynajmniej starałam się zachować tak zwaną zimną krew. Nie wyszło. Teraz nawet nie wiem, dlaczego tak bardzo się zdenerwowałam, w moich dłoniach pojawiły się miecze, zaczęłam zabijać wszystkich, nie patrzyłam nawet, kto to jest, mężczyzna, kobieta czy nawet dziecko. Zabijałam w amoku, niczym maszyna. Uspokoił mnie jedynie głos mojego mistrza. Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc, co właśnie się stało, do czego doprowadziłam. W sądzie usłyszałam, że spowodowałam śmierć 8 osób, a 5 jest w szpitalu. Prawdę mówiąc nie interesowało mnie to, wtedy już nic nie miało dla mnie znaczenia. Pamiętam jedynie krew, która mnie otaczała, w której byłam. We więzieniu jak to we więzieniu, nie było nic ciekawego. Przez półtora roku nic się nie działo, a dni były monotonne. Do czasu. Leżałam na swojej pryczy, bawiąc się, przywoływałam miecze, rzucałam i patrzyłam jak znikają. Usłyszałam jakieś wrzaski i szybkie kroki ludzi. Może i bym się tym nie przejęła, gdyby nie fakt, że prosili, a raczej błagali o pomoc. Zaintrygowana stanęłam przy otwartej celi i patrzyłam jak więźniowie uciekają. Zmarszczyłam brwi nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi, moja odpowiedź nadeszła jakże szybko. Ktoś, a raczej coś ich goniło. Stanęło i spojrzało się na mnie. Chwila… Czy to jest Zombii?! Dotychczas widywałam je jedynie w jakiś filmach, czy też czytałam o nich w książkach, ale właśnie teraz stoi przede mną gapiąc się na mnie. Jak można się domyślić zaczął biec w moim kierunku, niewyobrażalnie szybko. W mojej ręce momentalnie pojawiła się katana, a jeden szybki ruch sprawił, że głowa umarlaka leżała na ziemi. Prawdę mówiąc nie sądziłam, że będzie tak ciężko, w końcu każdy mógłby pomyśleć, że skoro to coś powstało z martwych to jego kości są słabe i nie trudno go zabić, jednak tak nie jest, jego kości czy co tam ma, są cholernie twarde. Po miesiącu tułania się i uważania, żeby nic nie zrobiło sobie ze mnie obiadu lub też kolacji dowiedziałam się, o co chodzi. Podobno wybuchła jakaś zaraza, nieznany wirus zamieniający każdą żywą istotę w to coś. Zapewne jakiś strażnik nie wiedząc, że posiada tego oto wirusa przywlekł się tutaj i wszystko zapoczątkował. Najlepsze jest to, że dalej nie można stąd wyjść, jednak może to i lepiej. Zakładam, że poza tymi murami, tych jakże przyjemnych istot jest o wiele więcej. Żyłam sobie spokojnie, jeśli w ogóle takie życie można nazwać spokojnym. Byłam w mojej celi, nikt mi nie przeszkadzał, czasami tylko napatoczył się jakiś zombiak, lub w nocy było słychać czyjeś krzyki, jednak dało się do tego przyzwyczaić. Wychodziłam jedynie w poszukiwaniu jedzenia, lub żeby rozprostować nogi, a czasami nawet dla zabawy robiąc sobie treningi ze współlokatorami. Jednego dnia szukając czegoś ciekawego usłyszałam rozmowę. Wychyliłam się lekko, aby zobaczyć, z kim mam do czynienia. Stały dwie dziewczyny i jeden chłopak, byli zajęci rozmową, więc nawet mnie nie zauważyli. Chciałam podejść, trochę bliżej, jednak przez moją nieuwagę strąciłam kamyk, który zleciał na ziemie, gdzie znajdowały się owe osoby. Szybkim i cichym krokiem oddaliłam się wracając do siebie. Byłam ciekawa, kto to, w sumie nie widziałam jeszcze zbyt wielu ludzi, którzy do dzisiaj żyją. Dokładnie się zamknęłam, po czym zamknęłam oczy, uciekając do krainy, która jest tylko dla mnie. Do moich snów. Przez kilka następnych dni próbowałam ponownie znaleźć owe osoby. Znalazłam wodę, nawet jedzenie, ale po nich nie było nawet śladu. Po tygodniu szukania w końcu ich odnalazłam. Chłopak leżał, chyba spał, natomiast dwie kobiety rozmawiały między sobą cicho i tym razem nie wystarczyło mi odwagi, aby do nich podejść, ale wiedziałam, gdzie mają swój schron, zauważyłam kilka szafek, materace, klatka taka sama jak moja, ale jednak nieco większa, wydawało mi się, że były to kiedyś dwa osobne pomieszczenia, ale mogłam się mylić. Z czasem zauważyłam, że w szafkach jest zarówno broń jak i woda czy jedzenie. Miałam swój stały kąt, w którym doskonale wszystko widziałam, jednak oni mnie nie. Po kilku dniach obserwacji mogłam wynieść pewne wnioski. Już na pierwszy rzut oka było widać, że dziewczyny się przyjaźnią. Siedziałam w swoim kącie, kiedy poczułam coś na plecach, nie było to nic związanego z Zambii, nie to było coś innego. Odwróciłam głowę z przerażeniem, odkrywając, że na moich plecach siedzi wielki, czarny pająk. Moja twarz stała się jeszcze bledsza. Z piskiem wyskoczyłem ze swojej kryjówki, szarpiąc się i ruszając na wszystkie strony, po chwili zauważyłam, że spadł na ziemie. Trójka nieznajomych patrzyła na mnie z dużymi oczami, każdy miał broń w ręku
- Widzieliście to bydle?! – Zaczęłam pokazując na ziemie – Przecież to jest wielkie jak nie wiem, co! – Mówiłam do nich jakbyśmy się dobrze znali, bo w sumie ja już ich tak jakby znałam
- Coś Ty za jedna? – Dziewczyna o blond włosach celowała do mnie z łuku, a ja zaczęłam się śmiać nerwowo – Zadałam pytanie! – Zrobiła krok w moją stroną, a w moich rękach odruchowo pojawiły się miecze, natomiast twarz przybrała swoją naturalną mimikę
- Nie podchodź – wycedziłam przez zęby, spojrzała na mnie pewnym wzrokiem. Jednak ja nie ustępowałam. Stanęła w normalnej pozycji. Zawahałam się jednak zrobiłam to samo tyle, że moja broń dalej była w rękach
- Nie widziałam Cię tutaj – odezwała się druga
- Jestem z innego sektora – moja broń nagle znikła, jednak nie odrywałam od nich oczy, jakby chcieli mnie zabić zrobiliby to już dawno, więc w sumie…, Kto nie ryzykuje ten nie zyskuje czyż nie? – Taiga – powiedziałam po chwili
- Jak nas znalazłaś? – Usłyszałam kolejne pytanie, po którym westchnęłam, głupio się przyznawać, w sumie to jakby to zabrzmiało „ A od jakiegoś czasu was obserwowałam, bo od ponad pół roku nie widziałam nikogo żywego” – Przechodziłam szukając czegoś do jedzenie

( To teraz tak xD Sylvanas, Bartolomeo, Gwen?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz