Kolejny... Kolejny taki sam. Koszmar z tamtego dnia jak zwykle nie dawał
mi spać. Przetarłem dłonią pot z czoła i dookoła się rozejrzałem.
"Gdzie ja jestem?" - pomyślałem. Prawie bym zapomniał. Niedługo
rozprawa, a aktualnie znajduję się w areszcie. Uśmiechnąłem się pod
nosem i zacząłem wgapiać się w sufit. Wyciągnąłem przed siebie rękę.
Zauważyłem na niej krew. Momentalnie zerwałem się z łóżka. Stanąłem przy
nieźle ubrudzonej umywalce. Odkręciłem kurek z wodą, podłożyłem pod
ciecz rękę. Krew nie chciała się zmyć. Zacząłem drapać więc paznokciami.
Sąsiad, a raczej sąsiadka z celi naprzeciwko najwidoczniej się
zainteresowała. Zaciekawiona patrzyła na mnie w ciszy. Spojrzałem na
nią. Dopiero chwilę później dotarł do mnie jej cichy głosik:
- Carluś... Nie musisz się drapać... - Rozejrzała się czy każdy śpi. - Nie jesteś ubrudzony krwią, spójrz...
Westchnąłem głęboko i raz jeszcze spojrzałem na swoje ręce. Faktycznie,
już nic nie było. No może oprócz śladów po drapaniu. Uśmiechnąłem się do
niej. Nie wiedziałem o co jest podejrzewana, ale widać było, że
martwiła się o mnie. Była dla mnie jak druga matka. Czasami mam
wrażenie, że chciałaby każdego przytulić i pocieszyć. Poświęcała dużo
czasu dla człowieka i nie uważała to za stratę. Odkąd tu trafiłem,
zawsze zwracała na mnie uwagę. To nie pierwszy raz, kiedy to sam robię
sobie krzywdę. Niemalże niesłyszalnie zaklaskała. Wyciągnęła do mnie
rękę i zaczęła mi wygrażać palcem, że jeśli się nie poprawię to więcej
razy mi nie pomoże. "Głupia, tępa" tak o niej myślałem. Wszedłem do
swojego łóżka, postanowiłem spróbować jeszcze raz zasnąć...
Niebawem nadszedł dzień rozprawy. Wiedziałem, że skazany zostanę na
pewno. Nawet nie mam zamiaru kłamać, że ja tego nie zrobiłem. W końcu
tego chciałem, a przynajmniej tak sądzę. Rano dostałem ubrania na zmianę
i chwileczkę na doprowadzenie się do porządku. Już tutaj nie wrócę, tak
trochę smutno się zrobiło. Nie lubiłem rozstawać się z czymś do czego
przywykłem. Pomachałem na pożegnanie swojej "przyjaciółce". Skuty w
kajdankach, idąc za policjantem, opuściłem areszt i udałem się na salę
sądową. Chwilę to potrwało zanim się tam znalazłem. Teraz pozostało mi
zacząć myśleć co powiedzieć. Z jednej strony cieszył mnie fakt, że kogoś
zabiłem, ale z drugiej strony... Co ja takiego narobiłem? Nie
potrafiłem sobie przypomnieć czego to zrobiłem, a to przecież ważne.
Przeraziłem się, co teraz ze mną będzie? Złapałem się za głowę, na co
natychmiastowo zareagował siedzący obok mnie obrońca. Uśmiechnął się do
mnie tak przyjaźnie, a zarazem fałszywie. "Spokojnie, dostaniesz łagodny
wyrok, jesteś jeszcze nieletni. Już ja się o to postaram." Takimi
słowami próbował mnie pocieszyć, ale wiedziałem, że to kłamstwo.
Zrozumiałem, że nie muszę składać wyjaśnień. Wystarczy, że przyznam się
do winy i poczekam, aż to się skończy. Po chwili prokurator złapał do
ręki akt oskarżenia, zaczął go czytać.
- Oskarżam Carl'a McRae (...), o to, że w dniu siedemnastego maja, w
swoim mieszkaniu dopuścił się do zabójstwa dwóch osób; Edwina oraz
Luise Norton. Działał w celu "zaspokojenia" swojej potrzeby zemsty. W
bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia państwa Norton, strzelił pięć
razy w nogi pana Edwina, w ten sposób chciał uniemożliwić mu ucieczkę.
Pani Luise dostała trzykrotnie nożem w brzuch...
Nie mogłem tego słuchać. Na samą myśl mdliło mnie. Nie wypadałoby,
jednak dać po sobie tego poznać. Nie dawałem rady, a nie dadzą mi wyjść.
Próbowałem postawić się na miejscu bliskich moich ofiar. Musi być im
ciężko. Zacząłem znowu się drapać, ale tym razem by myśleć tylko o tym.
Po chwili usłyszałem głośniejsze "uzasadnienie". Od razu przerwałem
swoje zajęcie i spojrzałem na pana prokuratora.
- Oskarżony żywił urazę do swoich ofiar. Z zeznań świadków wynika, iż
twierdził, że winę za śmierć jego siostry powinni ponieść państwo
Norton. Dochodziło również do bójek między nim, a panem Edwinem...
- Czy oskarżony rozumie akt oskarżenia i przyznaje się do popełnienia przestępstwa?
Przytaknąłem głową i odpowiedziałem "tak". Następnie padło pytanie
dotyczące wyjaśnień, odmówiłem ich składania. Jestem pewien, że wszystko
było napisane zgodnie z tym co się stało. Rozprawa trwała dalej, a ja
już tylko czekałem na wyrok. Od czasu do czasu pan "zacny" obrońca
szturchał mnie w ramię by czegoś się dowiedzieć. Doczekałem się wyroku.
Nie ważne jaki był... Z powrotem "trafiłem do rąk" policjanta.
Uśmiechnąłem się lekko. Ciekawe jak wyglądać będzie nowa cela?
W tymże więzieniu nie czułem się specjalnie zdołowany. Nawet zaczęło
mnie się tu podobać. Mój kolega z celi był naprawdę miły, a chwilami
przypominał moją starą sąsiadkę. Również siedział za zabójstwo, co
bardzo mi pomagało. Nie jestem sam, choć takich osób jest tutaj więcej.
Nie miałem jednak tyle czasu by ich wszystkich poznać... Pierwsze dni
pobytu tutaj były naprawdę ciężkie, ale teraz jest zdecydowanie lepiej.
Wszystko było cudownie... do czasu. Siedziałem sobie na korytarzu, kiedy
to nagle coś paskudnie śmierdzącego pojawiło się na jego końcu.
Zastanawiało mnie kim to coś jest. Złapałem za metalową zabawkę i
potrząsnąłem nią przed siebie. Zepsuła się, już dawno. Spojrzałem na
nią, była naprawdę ciężka i zardzewiała. Po chwili to coś było przede
mną w odległości kilkunastu metrów. Teraz to naprawdę cuchnęło, waliło
wręcz jego odorem. Widziałem go gdzieś już! Jestem tego prawie pewny.
Chociaż już na pewno nie jest tym kimś kim był, kiedy go zauważyłem.
Jego zapach skojarzył mi się ze zgnilizną. Wygląda jednak dosyć
znajomo... No tak! Kiedyś oglądałem jakiś film o zombie, ale kto by się
spodziewał, że takiego chodzącego trupa spotkam tutaj. Wycelowałem w
jego głowę i zamachnąłem się, dostał ciężkim metalem. Przewrócił się na
ziemię, ale wciąż trochu się ruszał. Podniosłem lisa z ziemi i uderzyłem
raz jeszcze w to coś. Nie za bardzo widziałem co teraz mam robić? Co
się stało z innymi? Wyprostowałem ręce w górę i rozejrzałem się.
Usłyszałem głośny śmiech. Muszę uwierzyć w swoje umiejętności, muszę
uwierzyć, że to co było w filmach mogło być stosunkowo prawdą. Idąc do
pomieszczenia skąd rozległ się ten "chory" śmiech, patrzyłem czy
przypadkiem coś za mną nie idzie. Kiedy znalazłem się tam skąd
usłyszałem jakiś odgłos, ujrzałem mnóstwo truposzy leżących na ziemi.
Zakryłem ręką twarz i przykucnąłem przy tych stworach. Poczułem jak coś
zleciało mi na plecy. Cho-lera, jak się wystraszyłem! Natychmiastowo
upadłem na grunt. Ktoś mnie przygniótł do ziemi i nie wydawało mi się,
że mnie od tak puści. Tajemnicza postać przystawiła mi ostrze do szyi.
Dodatkowo mocno chwyciła i uniosła moją twarz do góry. Ujrzałem
chłopaka. Na początku miałem ochotę... go zabić? No przepraszam bardzo,
ale nie wskakuje się obcym ludziom na plecy i nie grozi ostrzem. Przez
pewien czas byłem lekko wkurzony... Odezwał się. W dość niemiły sposób
zapytał się, kim właściwie jestem. Ryzykując tym, że mógł mnie "troszku
pociąć", odwróciłem się. Lekko się zachwiał, ale na całe szczęście nie
zrobił mi krzywdy, a przynajmniej na razie. Ponownie przyłożył ostrze do
mojej szyi. Położyłem ręce za głowę.
- Carl - powiedziałem. - Bolało. - Uspokoiłem się nieco, a chłopak
widząc to odrobinkę cofnął do siebie narzędzie. Nie miałem jednak
zamiaru pozwalać mu dłużej to trzymać, tym bardziej, że na mnie
siedział. Powoli wysunąłem w jego stronę ręce i chwyciłem za jego dłoń.
Nieco był zdezorientowany, a więc tylko na mnie patrzył. Zabrałem mu
jego cudowną maczetę i schowałem za jego pasek. Teraz dokładnie mu się
przyjrzałem. Po chwili poczułem jak delikatnie układa swoje rączki na
mojej szyi.
- Nie pozwoliłem ci tego ruszyć!
- Przepraszam... Nie rób tego, proszę - powiedziałem czując jak uścisk się zaciska. - Imię?
- Hę? Dlaczego miałbym ci to powiedzieć?
- Przyjaźń... - Wiedziałem, że będzie jeszcze gorzej jeśli to zrobię,
ale... Podniosłem się do siadu, a koleżka nieco zsunął się do tyłu.
Lekko mnie przy tym przydusił, a więc zakaszlnąłem. Wyglądał na
zaniedbanego chłopca. Bardzo blada cera, lekko wychudzony. Nie bacząc na
co zrobi, sięgnąłem do kieszeni spodni. Wyciągnąłem z niej kawałek
czekolady owinięty w sreberko. - Aaa... - powiedziałem. Nie wiedział co
zrobić, a więc sam sobie pozwoliłem otworzyć jego buzię. Wrzuciłem mu do
ust czekoladkę i uśmiechnąłem się do niego.
- ...ki - wymamrotał coś. Spojrzałem na niego jak głupi, domyślił się,
że nie zrozumiałem. - Dayki! - zakrzyknął i opuścił swoje rączki wzdłuż
ciała.
- Idziemy... Niebezpiecznie tu jest, starszy brat zajmie się Dayki. -
Zaśmiałem się. Ręką poszukałem leżącego gdzieś na ziemi liska. Złapałem
go i podałem chłopakowi, wcisnąłem mu go by to trzymał. Podniosłem się z
ziemi, następnie złapałem chłopaka. Był lżejszy niż mi się wydawało. -
Znasz bezpieczne miejsce? - Nie odpowiedział, no to zabiorę go do mojej
celi. Biegnąc do sektora F, usłyszałem cichy śmiech Dayki. Spojrzał na
mnie i wskazał palcem na zabawkę. Rozumiem, bawi go to? No, ale dobrze.
Przynajmniej mam teraz kogoś do towarzystwa. Mój stary kolega uciekł mi z
celi, a więc nie mam co robić. Chwilę później byliśmy na miejscu.
Posadziłem go na łóżku i pogłaskałem po głowie. Po chwili zacząłem bawić
się jego włosami.
- Co ty robisz?! - zapytał.
- Są... cu-cudowne w dotyku. Przeszkadza ci to? Przestanę...
Dayki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz