sobota, 11 lipca 2015

Od Dayki C.D Carl

Chłopak zainteresował mnie swoją osobą. Był dla mnie miły... Dziwne... Jedyna osoba,która była dla mnie miła, to opiekunka z domu dziecka... niestety... gdy miałem pięć lat umarła... i znów byłem sam. A współlokatorzy... jakoś chyba mnie nie polubili, bo każdy po tygodniu spędzonym ze mną albo oszalał albo popełnił samobójstwo. Później zamknęli mnie do izolatki ale strażnicy pilnujący w nocy, niedaleko miejsca w którym się znajdowałem robili to samo... Czemu? bo spali. A w pracy się nie śpi. W końcu założyli mi kaftan bezpieczeństwa, nawet nie wiem po co. Przecież to i tak nie pomogło. Ale kiedyś dokuczającą mi samotność stała się moim przyjacielem, polubiłem ją najbardziej z tego wszystkiego co było w okół. A teraz pojawiła się dziwna dla mnie osoba, która powiedziała do mnie ,,przyjaźń,,. Nikt wcześniej tego słowa do mnie nie wypowiedział... Nikt... a każdy to wróg próbujący Cię zniszczyć ze wszystkich swoich sił.Ale przez to że dał mi smaczną słodycz i za to że się do mnie serdecznie uśmiecha nie mogę mu zaufać. Raczej za to by tu nie siedział. Jego ręka nieruchomo tkwiła w moich włosach.
- nie jestem do tego przyzwyczajony... - mruknąłem spokojniej i odsunąłem głowę... raczej powinienem być bardziej spokojny. Jak na razie nie mam ochoty mieć przy nim ataku. Cofnął dłoń. Bacznie go obserwowałem, przecież z jakiegoś powodu musiał się tu jakoś znaleźć. Siedzieliśmy w ciszy ponad pół godziny, kątem oka go obserwowałem a moja dłoń była blisko rękojeści maczety. W pewnym momencie ciszę przerwało mocne uderzenie w drzwi. Powtarzało się... i to z coraz większa siłą. Patrzyłem na nie i w myślach obstawiałem ile jeszcze wytrzymają. Nie wytrzymałem i podszedłem do nich. Moja dłoń powędrowała na klamkę. Chłopak tylko obserwował co robię. Jakoś chyba go to nie ruszało że za nimi jest coś... co może nas zabić. Nacisnąłem na nią a drzwi się otworzyły i do środka wpadło kilka świń. Czemu oni tak śmierdzą?!
- japier.dole- syknąłem czując ten smród. Jak najszybciej próbowałem się ich pozbyć, czym więcej ich zabije tym mniej ich będzie. Nie patrzyłem co robi dawca czekoladki. Jak na razie skupiły się na mnie... pewnie dlatego że stałem bliżej drzwi. Było ich chyba... czterech...trzech... Po kilkunastu minutach. Zawsze na początku odcinaj nogi... ręce a na końcu głowę... by jak najbardziej to coś cierpiało. Na mojej twarzy zaczynał malować się szeroki uśmiech a kąciki moich ust zaczynały się rozdzierać. Poczułem w ustach znajomy metaliczny smak krwi. Chyba... nie wytrzymały... Znowu... Czułem coraz większą chęć mordu... to... jest cudowne! Krew prysnęła mi w pewnym momencie gdy na ziemie spadła kolejna głowa. Nagle uświadomiłem sobie co robię kopnąłem z całej siły dwie ostatnie... później się nimi pobawię... świnię i padłem na ziemie w siadzie skrzyżnym. Położyłem maczetę obok siebie i sięgnąłem po jedną z głów. Mój uśmiech był o wiele mniejszy. Patrzyłem na....główkę... i wsadziłem dwa palce w oczy krew oraz oczy spłynęły mi poręce... ale nie przeszkadzało mi to zacząłem szukać w czaszce mózgu...Ciekawe czy to ma mózg... Słyszałem jak tamte dwa się dobijają... ale jak na razie mam co robić...

Carl? (może być trochę bez sensu)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz