Chłopak zainteresował mnie swoją osobą. Był dla mnie miły... Dziwne...
Jedyna osoba,która była dla mnie miła, to opiekunka z domu dziecka...
niestety... gdy miałem pięć lat umarła... i znów byłem sam. A
współlokatorzy... jakoś chyba mnie nie polubili, bo każdy po tygodniu
spędzonym ze mną albo oszalał albo popełnił samobójstwo. Później
zamknęli mnie do izolatki ale strażnicy pilnujący w nocy, niedaleko
miejsca w którym się znajdowałem robili to samo... Czemu? bo spali. A w
pracy się nie śpi. W końcu założyli mi kaftan bezpieczeństwa, nawet nie
wiem po co. Przecież to i tak nie pomogło. Ale kiedyś dokuczającą mi
samotność stała się moim przyjacielem, polubiłem ją najbardziej z tego
wszystkiego co było w okół. A teraz pojawiła się dziwna dla mnie osoba,
która powiedziała do mnie ,,przyjaźń,,. Nikt wcześniej tego słowa do
mnie nie wypowiedział... Nikt... a każdy to wróg próbujący Cię zniszczyć
ze wszystkich swoich sił.Ale przez to że dał mi smaczną słodycz i za to
że się do mnie serdecznie uśmiecha nie mogę mu zaufać. Raczej za to by
tu nie siedział. Jego ręka nieruchomo tkwiła w moich włosach.
- nie jestem do tego przyzwyczajony... - mruknąłem spokojniej i
odsunąłem głowę... raczej powinienem być bardziej spokojny. Jak na razie
nie mam ochoty mieć przy nim ataku. Cofnął dłoń. Bacznie go
obserwowałem, przecież z jakiegoś powodu musiał się tu jakoś znaleźć.
Siedzieliśmy w ciszy ponad pół godziny, kątem oka go obserwowałem a moja
dłoń była blisko rękojeści maczety. W pewnym momencie ciszę przerwało
mocne uderzenie w drzwi. Powtarzało się... i to z coraz większa siłą.
Patrzyłem na nie i w myślach obstawiałem ile jeszcze wytrzymają. Nie
wytrzymałem i podszedłem do nich. Moja dłoń powędrowała na klamkę.
Chłopak tylko obserwował co robię. Jakoś chyba go to nie ruszało że za
nimi jest coś... co może nas zabić. Nacisnąłem na nią a drzwi się
otworzyły i do środka wpadło kilka świń. Czemu oni tak śmierdzą?!
- japier.dole- syknąłem czując ten smród. Jak najszybciej próbowałem się ich pozbyć,
czym więcej ich zabije tym mniej ich będzie. Nie patrzyłem co robi dawca
czekoladki. Jak na razie skupiły się na mnie... pewnie dlatego że
stałem bliżej drzwi. Było ich chyba... czterech...trzech... Po
kilkunastu minutach. Zawsze na początku odcinaj nogi... ręce a na końcu
głowę... by jak najbardziej to coś cierpiało. Na mojej twarzy zaczynał
malować się szeroki uśmiech a kąciki moich ust zaczynały się rozdzierać.
Poczułem w ustach znajomy metaliczny smak krwi. Chyba... nie
wytrzymały... Znowu... Czułem coraz większą chęć mordu... to... jest
cudowne! Krew prysnęła mi w pewnym momencie gdy na ziemie spadła kolejna
głowa. Nagle uświadomiłem sobie co robię kopnąłem z całej siły dwie
ostatnie... później się nimi pobawię... świnię i padłem na ziemie w
siadzie skrzyżnym. Położyłem maczetę obok siebie i sięgnąłem po jedną z
głów. Mój uśmiech był o wiele mniejszy. Patrzyłem na....główkę... i
wsadziłem dwa palce w oczy krew oraz oczy spłynęły mi poręce... ale nie
przeszkadzało mi to zacząłem szukać w czaszce mózgu...Ciekawe czy to ma
mózg... Słyszałem jak tamte dwa się dobijają... ale jak na razie mam co
robić...
Carl? (może być trochę bez sensu)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz